BLUE JASMINE Ponury tramwaj Woody Allena . Recenzja DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Woody Allen gorzknieje na stare lata. Mimo ciepłej, włoskiej komedii sprzed roku, ten przedstawiciel „konstruktywnej opozycji Pana Boga” nie tylko traci wiarę w ludzkość, ale przestaje lubić swoich bohaterów. „Blue Jasmine” jest tego najlepszym dowodem. Ten film to powrót Allena do jego przeszywających dramatów z końca lat 80-tych.

Złośliwcy mówią, że Woody Allen zrobił pierwszy od dawna film nie będący pocztówką z jego europejskich wakacji. Oglądając błyskotliwy, oscarowy „O północy w Paryżu”, doskonale zagraną „Vicki, Cristina Barcelona” czy przygnębiające londyńskie „Wszystko gra” i „Sen Kasandry” trudno zarzucać Allenowi wielki spadek formy. Oczywiście jego filmy z ostatnich lat nie mogą być zestawiane z arcydziełami jak „Annie Hall” czy „Manhattan”. Czy jednak jakikolwiek reżyser nawet z najwyższej półki może pochwalić się stałą szczytową formą? Jeżeli jednak uznajemy ostatnie filmy Allena za cień jego największych osiągnięć, to „Blue Jasmine” jest powrotem na szczyt.

Woody Allen nigdy nie ukrywał, że garściami czerpie od swoich idoli. Wiele jego filmów to wariacje nawiązujące do największych filmów w historii kina. „Celebrity” rozwija część wątków z „Dolce Vita” Felliniego. Włoski reżyser musiał mieć niewątpliwie wpływ na „Wspomnienia z gwiezdnego pyłu” (ciekawostką jest fakt, że Allen w „Zakochanych w Rzymie” zupełnie zrezygnował z igraniem z włoskimi mistrzami). „Wnętrza” to próba wpisania się w bergmanowski świat, daleki od nawet nowojorskich fobii. „Miłość i wojna” to natomiast zrobiona z wielką klasą parodia Lwa Tołstoja. Allen jest jednak przypadkiem szczególnym, bowiem jest to geniusz kina, który nie odstaje od wymienionych twórców. Jednocześnie sam przyznaje bez kokieterii, że jest przy nich niemal nikim. W najnowszym filmie artysta składa kolejny hołd. Tym razem Tennessee Williamsowi. „Blue Jasmine” to współczesny „Tramwaj zwany pożądaniem”, przepuszczony przez sito Allena.

Jasmine (Cate Blanchett) wraz z mężem, biznesmenem Halem (Alec Baldwin) prowadzi życie na najwyższych obrotach. Stołuje się w najdroższych restauracjach z gwiazdkami Michelin, i ubiera się w ciuchy wyłącznie od topowych projektantów. Jej życie zmienia się z dnia na dzień, gdy Hal zostaje zatrzymany pod zarzutem malwersacji finansowych. Jasmine ucieka od nowojorskiej elity do swojej ledwo wiążącej koniec z końcem siostry ( Sally Hawkins) w San Francisco, która jest związana z brutalnym i prostackim Chillym ( znakomity Bobby Cannavale, który wyrasta na wielką gwiazdę Hollywood). W tym miejscu zaczyna się allenowska wariacja nie tylko na temat sztuki Williamsa, ale również filmu Eli Kazana, który pokazał talent Marlona Brando. Oczywiście świat Williamsa jest jedynie punktem wyjścia dla przewrotnego nowojorczyka. Historią bogatej i cierpiącej na problemy psychiczne kobiecie, która szuka schronienia u wiecznie pogardzanej przez siebie siostry i jej zakompleksionego partnera służy reżyserowi do wykreowania na ekranie świata znanego z kilku jego poprzednich dramatów. Bardzo dobrze to ujął Paweł T. Felis, który zauważył, że:

…o ile "Tramwaj..." to przede wszystkim historia mitomanki borykającej się z własnymi upiorami, ale też kobiety o seksualności stłamszonej i niespełnionej, o tyle w "Blue Jasmine" kapitalnie rozedrgana, na przemian zimna i psychicznie rozpadająca się Cate Blanchett staje się punktem wyjścia do smutnej historii o tym, że każdy związek jest w istocie złudzeniem, kompromisem rozpisanym według różnych reguł "kontraktem”.

Allen pozwala nam poznać historię wzorowanej na Blanche Jasmine zanim stała się ona destruktywnym intruzem w życiu siostry. Dzięki retrospekcyjnej narracji widzimy „królewskie życie” nowojorskiej damy, oraz jej walkę codziennymi problemami w biednej dzielnicy San Francisco. Ten świetny zabieg scenariuszowy pozwala nam lepiej zrozumieć osobowość nie tylko Jasmine, ale również jej skrzywdzonej w przeszłości siostry. Po raz kolejny nowojorczyk, który nigdy nie pretendował do egzystowania w świecie najbogatszych Amerykanów, wnika w świat amerykańskich „bogaczy”, których obśmiał w średnio udanych „Drobnych cwaniaczkach”. Tym razem Allen jest jednak o wiele poważniejszy i jednocześnie przepełniony goryczą. To właśnie gorycz napędza historię Jasmine. Nawet lżejsze sceny, których w tym filmie jest jak na lekarstwo ( reklamowanie tego filmu jako komedii jest naprawdę żałosnym chwytem marketingowym), są przesiąknięte depresyjną stroną osobowości twórcy „Wnętrz”. Studium psychiki wyalienowanej Jasmine, która na naszych oczach popada w coraz wyraźniejszą paranoję mogłaby wyjść spod ręki Von Triera w jego najlepszych latach.

„Blue Jasmine” to oczywiście głównie koncert jednej aktorki. Cate Blanchett zasługuje na drugiego Oscara w swojej karierze. Jej rola jest wielowymiarowa w każdym znaczeniu tego słowa. Z każdą minutą aktorka pogłębia swoją postać i wydobywa z niej kolejne emocje. Blanchett przechodzi o allenowskiej neurozy w pierwszych minutach filmu, by skończyć na przeszywającym portrecie rozbitej psychicznie kobiety, która musi zamienić się w Blanche. Geniusz nowego filmu Allena polega również na tym, że mimo jawnej inspiracji dramatem Williamsa, stanowi on swoiste preludium do dzieła życia amerykańskiego dramaturga. Któż inny jak nie Allen byłby w stanie dokonać takiej sztuczki…

Łukasz Adamski

"Blue Jasmine", reż: Woody Allen, dystr: Kino Świat

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych