TOMASZ PACYŃSKI – wzorzec nieobecny.

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fragment okładki. Tomasz Pacyński - "Sherwood"
Fragment okładki. Tomasz Pacyński - "Sherwood"

Aż mam ochotę zacząć od słów: „nie ma przypadków – są tylko znaki”. Nie wiem jednak czy Tomasz Pacyński za zastosowanie takiego pompatycznego cytatu by się na mnie nie obraził.

Ale jednak – o Tomaszu Pacyńskim chciałem napisać już od dawna. Ciągle było coś bieżącego, ciągle coś innego, ważniejszego, mniej ważnego, ale jednak wymagającego napisania albo po prostu inne rzeczy zaprzątały moją głowę. Dziś jednak, przypadkiem, okazało się, że jest 56 rocznica urodzin tego autora. W tym roku zarazem mija 9 rocznica jego przedwczesnej śmierci.

Co pisał Tomasz Pacyński? Wszystko. Gdzie działał? Wszędzie. Założył pismo internetowe Fahrenheit i był jego naczelnym, nadając mu charakter i buntowniczy sznyt. Z drugiej strony jak sam mówił – z żalu za Sapkowskim zaczął pisać własne historie. Pisał wreszcie felietony – bardzo zabawne i bardzo gorzkie zarazem. W każdej z tych aktywności mógłby i powinien być wzorem do naśladowania dla współczesnych autorów. Wzorem, choć dla konserwatywnego odbiorcy jego przekaz i jego przemyślenia musiały budzić poważny opór. A jednak – być może właśnie dlatego.

Po kolei.

Fahrenheita prowadził chyba żelazną ręką. „Chyba” bo pewności nie mogę mieć – zawsze izolowałem się od środowiskowych koterii i towarzystw, ignorowałem wiedzę na temat „kto – kogo” a należenie i potrzebę przypodobania się towarzystwom wzajemnej adoracji uważam, za jedną z najpoważniejszych chorób naszego życia społecznego. Ale wracając – teksty, które w Fahrenheicie się za jego czasów ukazywały odznaczały się faktycznie niezależnością myślenia i ostrością widzenia. W Internecie – w którym naczelną chorobą jest banalność przekazu właśnie, Pacyński dobierał autorów mających coś do powiedzenia i chcących mówić to głośno. Nie było u niego pustosłowia, nie było efekciarskiej pstrokacizmy, nie było wreszcie dominacji podróbek popularnych motywów z zachodu – choroby trawiącej obecnie współczesną polską fantastykę. Powinien więc być Pacyński wzorem dla współczesnych szefów działów prozy, jeśli postać Macieja Parowskiego jest dla nich zbyt legendarna i niedościgniona.

A proza Pacyńskiego? Fakt – niewiele jej zdążył napisać, ale to co jest pozostaje perłą nie tylko pomysłowości, ale i warsztatu. Pacyński łamał sztuczny podział między rzemieślników i konceptualistów – nie uznawał półśrodków. Pomysł, nawet najlepszy, nie usprawiedliwiał w tej prozie mierności języka. Tekst musiał być napisany znakomicie – albo wcale.I tak właśnie w cyklu o Robin Hoodzie („Szerwood”, „Maskarada”, oba tomy „Wrót Światów”) nawiązywał do uwielbianego przez Pacyńskiego Sapkowskiego właśnie zarówno w maestrii języka jak i postmodernistycznej siekaninie odniesień. Pacyński ukazywał bohatera odmitologizowanego, prawdziwego, krwistego i kościstego. Był to Robin Hood prawdziwy, który potem stał się pierwowzorem legendy buntownika.

Ale najważniejszą powieścią Pacyńskiego był i będzie „Wrzesień” – książka, którą swego czasu Maciej Parowski „zjechał” w Nowej Fantastyce, jednak ta powieść powinna być wzorem dla autorów – nie fantastycznych lecz autorów sensacji i militariów. Dlaczego Parowski się po niej przejechał? Ze względu na wyzierające z niej w każdym zdaniu naiwne lewactwo. Zjechał słusznie, choć powieść i tak jest znakomita.

„Wrzesień” opowiada o Polsce podbitej i to podbitej słusznie. Polska dla Pacyńskiego we „Wrześniu” była jakimś pełzającym ciemnogrodem z czarnego snu pali kociarza – jawnie szerzący się i wspierany przez narodowo-katolickie władze nazizm, tradycyjny katolicyzm polującego na prawdziwych i urojonych Żydów motłochu a to wszystko z surową twarzą JP II z plakatu, pokazującego widza palcem i pytającego „A czy Ty już się nawróciłeś?”. Wreszcie przecięte to i zakończone kolejną kampanią wrześniową, kolejnym podbojem i kolejnym zaborem dokonanym na spółę przez NATO i Rosję.

Śmieszna była ta wizja z „Września” i widać jak odrealnione i nie pokrywające się z faktami było to postrzeganie Polski przez Pacyńskiego, a jednak – książkę tę pomimo oporu czytało się świetnie. Była to bowiem po prostu doskonała powieść sensacyjna, po mistrzowsku, poetycko niemal napisana powieść wojenna – coś o czym zapominają współcześni, młodzi autorzy sensacji woląc prezentować obrazy wielkich bojów, politycznych gier ale czyniąc to tak nieporadnie w warstwie językowej, że jest to toporne i nadaje się niejednokrotnie tylko jako (ledwie) strawne czytadełko do pociągu stojącego gdzieś w zimnie między Klewnem a Mierosławicami.

Ciekawe, że życie dopisało do „Września” puentę – bohaterowie „Września” pod sam koniec dosłownie zamarzają. Sorry, taki klimat.

Ale poważniej – mimo wewnętrznej naiwności „Września” była to powieść ważna i jako wzorzec winna funkcjonować. Warto sięgnąć po nią i po inne prace Pacyńskiego. Choćby po to by w duchu się z autorem „Sherwood” pokłócić. Może być to kłótnia bardzo wzbogacająca.

Arkady Saulski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych