ZNIEWOLONY Piekło niewolnictwa bez patosu NASZA RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Komiksowe „Django” był chyba rodzajem katharsis dla Amerykanów, którzy inaczej zaczynają opowiadać o najciemniejszej karcie historii swojego kraju. Paradoksalnie najlepszy film o niewolnictwie nakręcił Brytyjczyk Steve McQueen, który jak bohater wstrząsającego, opartego na faktach, „Zniewolonego” opowiedział o niewolnictwie z pewnym dystansem. Na dodatek tegoroczny oscarowy faworyt jest pozbawiony patosu i nieznośnego sentymentalizmu kina o bestialstwie wobec Murzynów. Ten film ociera się o doskonałość.

„12 Years A Slave" jest oparty na prawdziwej historii skrzypka Solomona Northupa, który został porwany podstępnie w 1841 roku z Saratogi ( Nowy York), gdzie mieszkał jako wolny człowiek. Mężczyzna przez 12 lat był przetrzymywany w Luizjanie na plantacji bawełny, doświadczając horroru niewolnictwa dwie dekady przed Wojną Secesyjną, która zakończyła największy grzech „Miasta na Górze”. Po odzyskaniu wolności Northup stał się znanym działaczem ruchów walczących z niewolnictwem, i spisał swoje przeżycia w książce. Głównie z dwóch powodów świetnie się stało, że za jej ekranizację wziął się ktoś taki jak Steve McQueen.

Reżyser „Głodu” i „Wstydu” jest twórcą kina bardzo autorskiego, dalekiego od hollywoodzkich schematów komercyjnych dogmatów. McQueen mimo pracy w Hollywood zachowuje własny styl opowiadania niełatwych historii. Wyobcowanie, zagubienie, subiektywna narracja z perspektywy bohatera oraz niekonwencjonalny obraz udręczonego ciała- to elementy, które pojawiały się w kinie Brytyjczyka. Wszystkie one eksplodują w „Zniewolonym”, będącym jego najdojrzalszym dziełem. Film łączy w sobie najlepsze elementy epickiego filmu rodem z „fabryki snów” z artystycznym stylem pewnego siebie twórcy.

Nie bez związku dla wymowy filmu jest fakt, że McQueen jest Brytyjczykiem, i może z pewnego dystansu spojrzeć na kwestię niewolnictwa. Z drugiej strony nie można zapominać, że jest on osobą czarnoskórą, co zmusza go do utożsamiania się z prześladowanymi braćmi. Solomon Northup również był człowiekiem dalekim od świata niewolników, który trafia w sam środek piekła. Język, elokwencja, wykształcenie, znajomość świata i bywanie na salonach- to wszystko różni go od „czarnuchów”, z którymi się styka po porwaniu. Solomon musi więc ukrywać swoje pochodzenie, udając „urodzonego niewolnika” by nie rozwścieczać „panów”. Musi się on nauczyć bycia „podczłowiekiem”, wykonującym najprostsze czynności. McQueen odchodzi więc od typowego dla amerykańskiego kina (łącznie z twórczością Spike’a Lee) dotykającego tematu niewolnictwa czy nawet segregacji rasowej, analizowania kontekstu kulturowego czy politycznego, i skupia się na dramacie jednostki. Pierwszy raz mamy szansę zrozumieć co czuje niewolnik, będący traktowany niczym zwierze albo trofeum na pchlim targu. Czujemy dramat rozrywanej rodziny, której poszczególni członkowie są „wyprzedawani” przez handlarzy żywym towarem. Handlarzy, którzy działają w majestacie prawa. „Zniewolony” uwypukla właśnie ten aspekt, czegoś tak potwornego i sprzecznego z prawem natury jak niewolnictwo. Michał Oleszczyk w swojej recenzji filmu zauważa, że to nie Amerykanie wymyślili niewolnictwo, a wymazujący z pamięci kolonializm Europejczycy. Może Brytyjczyk z dawnego imperium, nad którym słońce nie zachodziło, chciał bardziej uniwersalnie potraktować swój film?

„Zniewolony” ma w sobie niewiele ze spielbergowskiego patosu „Amistad”. Mimo, że McQueen przykłada dużą wagę do poszczególnych ujęć ( porażające, długie, pozbawione dialogów sceny fizycznego i psychicznego cierpienia Solomona), to ważniejsza od formy całego filmu jest główna postać Solomona. Wybitna w każdym calu, wstrzemięźliwa rola (również) Brytyjczyka Chiwetela Ejiofora oddaje złożoność tej ważnej dla emancypacji Murzynów postaci. W filmie pojawia się wiele innych ciekawych osób. Michael Fassbender jako sadystyczny i psychopatyczny właściciel plantacji dorzuca kolejny elektryzujący występ do swojej filmografii. Dobrze też wypada Benedict Cumberbatch jako zastraszony wszechobecnym złem, klasyczny "niewolnik swoich czasów". Mistrz epizodów Paul Giamatti jest przewrotnie obsadzony wbrew swojej najlepszej roli z serialu „John Adams”. W końcu wzrusza też kanadyjski wędrowny kapłan egalitaryzmu rasowego o twarzy Brada Pitta. Jednak wszyscy oni stanowią jedynie tło dla Ejofora. „Niewolony” to historia jednego człowieka. Człowieka, któremu starczyło determinacji i szczęścia by w końcu w majestacie parszywego prawa „przerwać łańcuchy” które przestrzelił Django.

Cieszyć musi też fakt, że McQueen nie rozprawia się ( co już sugerują krytycy filmowi wrodzy religii) z Pismem Świętym. Oczywiście właściciel plantacji i jego przyboczne bandziory na każdym kroku czytają Biblię, i posługują się wyrwanymi z kontekstu cytatami by usprawiedliwić swoje grzechy. Jednak prawdziwy Chrystus ukryty jest w sercach prześladowanych murzynów, nie tracących głębokiej wiary w najmroczniejszych godzinach. To też bardzo amerykański wątek. Mimo tego, że patrzymy na USA przez pryzmat dwóch wybrzeży, to wciąż jest to najbardziej chrześcijański kraj świata, gdzie nie do pomyślenia jest by ateista czy muzułmanin był prezydentem.

Benedykt XVI będąc w Auschwitz na pytanie gdzie był Bóg podczas Holokaustu powiedział, że wchodził On do komory gazowej wraz z mordowanymi Żydami. Był On również przy wieszanych na drzewach üntermenchen o ciemnym kolorze skóry dokładnie sto lat wcześniej. Wysmakowany, ale jednocześnie surowy film McQueena uzmysławia czym tak naprawdę było niewolnictwo w „krainie wolności, równości i prawa do dążenia do szczęścia".

Łukasz Adamski

„Zniewolony”, reż. Steve McQueen, wyst: Chiwetel Ejiofor, Michael Fassbender, Benedict Cumberbatch, Paul Giamatti, Lupita Nyong'o, Sarah Paulson, Brad Pitt

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych