Nie spieszą się państwo z bydgoskiego George Dorn Screams. Od poprzedniego wydawnictwa, trzeciego pełnego albumu kapeli zatytułowanego „Go Cry on Somebody Else's Shoulder” minęło dwa i pół roku. A teraz otrzymujemy ledwo minialbum składający się z ledwie sześciu numerów. Możemy się pocieszać faktem, że pierwotnie zespół planował nagranie tylko czterech piosenek. W Bydgoszczy więc leniwie płynie czas, a my możemy w końcu posłuchać sobie najnowszego krążka kapeli.
Idzie nowe: pierwsze, co zwróciło moją uwagę już przy zapowiedziach płyty, to polskie teksty. Tym razem George Dorn Screams odeszli od wszechobecnej angielszczyzny i postarali się wykorzystać uroki naszej rodzimej mowy. Plus za odwagę, bo banały w języku Szekspira może wypluwać z siebie każdy. Język polski bezlitośnie ujawni mankamenty i mielizny liryczne. Na szczęście tych udało się uniknąć. Autorką tekstów tym razem nie jest wokalistka Magda Powalisz, ale Emilia Walczak. Liryki pozostały w znanym już klimacie introwertyzmu, melancholii i smutku. Jest więc dobrze, bo nie zmieniono w tej warstwie zbyt wielu elementów.
Muzycznie z jednej strony jest podobnie, ale jakby inaczej. Partia ta sama, ale nie ta sama – jak mówiło się w czasach realnego socjalizmu. Ten ostatni, półżartem mówiąc, można zauważyć w podziale tych sześciu utworów. Wszystkim po równo. A co podzielono? Znane już postrockowe, niespieszne granie, oparte na transie, pozornie nudnawe, ale jakże wciągające swoją prostotą. A z drugiej strony zaskakiwać może piosenkowa formuła niektórych kawałków, choćby singlowego „8 dnia tygodnia”, do którego powstał nawet teledysk. Magda Powalisz śpiewa spokojnie, stonowanie; kto zna zespół z poprzednich wydawnictw, wie, że wokalistka ta jest obdarzona delikatnym, kameralnym głosem, stworzonym wprost do takiej muzyki. Nie jest to co prawda pop, ale dotknięta nim muzyka alternatywna, oparta na nieskomplikowanych gitarowych pasażach. Z jednej strony można dosłuchać się w muzyce George Dorn Screams wpływów bogów postrocka, grupy Mogwai, ale wprawne ucho wychwyci melancholię The Cure, The Smiths czy The Sundays. Jest więc minimalistycznie, co daje całkiem interesujący efekt końcowy.
Miejmy zatem nadzieję, że na kolejną płytę kapeli nie trzeba będzie czekać prawie trzech lat. Tym bardziej, że zespół gra w nowym składzie, już bez Jakuba Ziółka, który postanowił poświęcić się innym projektom, w tym niezwykle interesującej, zauważonej przez krytyków w poprzednim roku Starej Rzece. I raz jeszcze brawa za polskie teksty. W zalewie kaleczonej angielszczyzny oraz „rolowań blantów na bekstejdżach” dobrze usłyszeć coś, co nie obraża inteligencji odbiorcy.
Michał Żarski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250263-george-dorn-screams-idzie-nowe-nasza-recenzja