1. Polubiłem kiedyś chłopca mówiącego w debiutanckim zbiorze Tadeusza Dąbrowskiego („Wypieki” 1999). Łatwo mi przyszło zrozumienie duchowych dylematów młodzieńca spotkanego na kartach „Te Deum” (2009). Podjąłem więc próbę zaprzyjaźnienia się z mężczyzną w pewnym (między)wieku obecnym w tomie najnowszym zatytułowanym „Pomiędzy”. Tytułowy przyimek doskonale ilustruje egzystencjalną sytuację poetyckiego bohatera świetnie zorientowanego, że dotarł do takiego miejsca w którym zamyka się rozdział dzieciństwa i młodości. Do momentu, kiedy nie ma już czasu na bezkarne eksperymentowanie z własnym życiem. Ani na czekanie. Życie jest. Musi być. Musi się spełnić, bezpowrotnie się spełnia w jakimś „już”. Dlatego podmiot tego tomu silnie odczuwa imperatyw właściwego istnienia. Poszukuje przede wszystkim treści, którymi dałoby się napełnić nowe, konstruujące się, całkiem dorosłe, „ja”. Powiązane ze swymi poprzednimi postaciami nicią silnych emocji. Świadome jednak, że objęła je już gramatyka czasu przeszłego. Powiada poeta: Podchodzę do siebie, piegusa/ w kapitańskim mundurku, do nastolatka/ z aparatem fotograficznym/ polującego na kruki/ do siebie piszącego ten wiersz. Widzę ich,/ lecz oni mnie nie poznają. A może po postu/ boją się śmierci. („, Chciałem uratować ich jak najwięcej z pożaru…”). Model „człowieka bez właściwości” budzi w poetyckim bohaterze wyraźną niechęć („, Był sobie człowiek, który ani się nie cieszył…”). Nic więc dziwnego, że szukając siebie, mówi poeta od siebie, konfesyjnie. Wybiera sobie osobliwego adresata wyznań, mówiąc na przykład do… ulicznego bruku; albo równie dziwnego interlokutora, dialogując z… grzebieniem. Odkrywa przy tym wzruszającą wierność przedmiotów („, — Mój stary grzebieniu, przez lata towarzyszyłeś mi…”) Ale jakże się nie wzruszyć, gdy niema dotąd rzecz odpowie: Przestraszyłem się, że mnie pan zostawi siwym/ świtem w hotelowej łazience. I zrobi mi się łyso/ jak po śmierci ludziom. (tamże). Prócz śmierci, perspektyw utraty, w przerażenie wpędza poetę również zjawisko określane mianem Wszystkoczegoniewiem. Odkrył bowiem paradoks istnienia polegający na tym, że całe bogactwo doświadczeń jedynie w niewielkim stopniu pomaga ogarnąć ogrom teraźniejszości, a zupełnie nie zaspokaja potrzeby posiadania jej na własność. Mało tego — nie umie ono rozbudzić pragnień, które trwalej połączyłyby go z jakimkolwiek fragmentem rzeczywistości, niechby nawet kosztem dojmujących cierpień. Powiada: Tak bardzo bym chciał coś mieć. Mieszkania, ciuchy/ i samochody, sprawcie, bym was pożądał. Niech/ coś mnie pochłonie, jeżeli nie na zawsze, to chociaż by na ten czas, kiedy przychodzi/ Wszystkoczegoniewiem. I niech to nie będzie tylko/ piękno, tylko piekło. („, Ten moment przed snem, gdy nieproszone przychodzi…”).
2. Liryczny bohater nie znajduje oparcia w czasie minionym. Jego fenomeny traktuje jak odpady niebezpieczne, mimo starannego zabezpieczenia grożące eksplozją: słoiki kiedyś pękną/ wspomnienia zleją siĘ w jedną/ oleistą kałużę, w którą wejdę jak w ogień („Słoiki). Nie może liczyć także na język, zwłaszcza zdigitalizowany; coraz bardzie podległy semantycznym, a nawet ontologicznym, manipulacjom (por. „*, Zdradziłem, ale z innej skrzynki….”). Wiec może sny mu pozostają, albo ukradkowe spojrzenia, którymi patrzący nadaje sens sobie i tylko sobie („List do śpiącej żony”). Wie, że sens, jeśli przyjdzie, przyjdzie skądkolwiek. Czasem jednak, by się ujawnić, potrzebuje nowych miejsc.
3. Pewnie dlatego sporą część tomu zajmują wiersze z rozmaitych podróży. Powstałe jak gdyby mimochodem. Może oczekiwały na autora pod konkretną szerokością geograficzną? W Nowym Jorku. W transatlantyckim samolocie. W Nikozji. Na Bornholmie. Wszędzie jednak skłaniają go do poszukiwania prawideł, według których mógłby układać swoje relacje ze światem sprawiającym zresztą wrażenie post-świata: po religii, po nihilizmie, po humanizmie, gdzie niewiara jest formą (post-)teologii. Do konfrontowania wcześniejszych swoje wyobrażeń ze stanem faktycznym. Z konfrontacji może wyciągnąć taki na przykład wniosek: Dziura po WTC/ zasysa własną historię zamienia się/ w jednodniowe dzieło sztuki współczesnej. W tak/ elegancki sposób znikają kultury.// Cywilizacje życia/i śmierci. („ , Myślałem, że dziura po WTC jest większa…”). Jednym prostym wyobrażeniem potrafi zdekonstruować wizję tłumnej amerykańskiej metropolii („, Chodzę po Nowym Jorku i ani żywego ducha…). Wydaje się doskonale wyczulony na obroty świata, na ich ciągłość i dynamikę. Wrażliwość podpowiada mu wreszcie, że miast uciekać od życia, lepiej uciec do życia. Może jeszcze nie stać go na afirmację. Raczej na pierwszy krok w stronę pogodzenia („, Jadę pociągiem do miasta mojego dzieciństwa…”). Bo nie ma innego życia poza tym, co dzieje się w samym życiu, dającym się zaakceptować za sprawą ogórka, wiewiórki,/ letniej ulewy, wszystkich kolorów, zapachów i faktur,/ które nie chcą być porównane do niczego („, Staram się żyć tak, jakbym nazajutrz miał umrzeć…”). Zalecającym się pięknem niedostępnym dla tych, co ograniczają się jedynie do wielkomiejskich przyjemności i rozrywek (zob. wiersz „Pochwała prowincji”).
Znów poszerzyła się u Tadeusza Dąbrowskiego przestrzeń eksploracji. Jednocześnie pogłębieniu ulega autorefleksja. Zatem bilans, przynajmniej poetycki, wypada dla niego zdecydowanie dodatnio.
Piotr W. Lorkowski
Tadeusz Dąbrowski, Pomiędzy, Wydawnictwo a5, Kraków 2013.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250257-notatki-o-mowie-wiazanej-3-mezczyzna-w-pewnym-miedzywieku