JEDEN Z OSTATNICH CZTERDZIESTU CZTERECH. Bo tylu jeszcze żyje żołnierzy Harcerskiego Batalionu AK „Zośka”. Henryk Kończykowski, ps. „Halicz”,członek plutonu „Felek”, wspomina świat, który przeminął. Dzieciństwo i młodość w przedwojennej Warszawie przerwane wojną i okupacją. Potem udział w konspiracji, w akcjach „małego sabotażu”, wreszcie – w Powstaniu Warszawskim.
„HALICZ” wspomina dramatyczne wydarzenia, których był uczestnikiem. Wydarzenia, o których można przeczytać w podręcznikach historii. Dzięki niemu poznajemy je Z PIERWSZEJ RĘKI. Transport broni przygotowanej na godzinę „W”, krwawe walki na Woli, zdobycie więzienia „Gęsiówki”, obrona szpitala Jana Bożego, odwrót kanałami. Grozę budzi relacja z walk na Przyczółku Czerniakowskim, gdzie na jego oczach zginął Andrzej Romocki „Morro”.
Potem miała być WOLNA POLSKA, a zaczął się STALINIZM. I „Halicz” osobiście go doświadczył. Wspomina, jak byli żołnierze „Zośki” dbali o pamięć poległych w Powstaniu kolegów, jak chcieli żyć PO LUDZKU, pracować i kształcić się W OJCZYŹNIE. Ona zaś odpłaciła im represjami, prześladowaniami, zepchnięciem do grupy obywateli drugiej kategorii.
Skąd się biorą bohaterowie? Dlaczego młodzi ludzie woleli zginąć n iż żyć w niemieckiej niewoli lub pod sowiecka okupacją? Odpowiedź jest prosta – takie wartości wynieśli z rodzinnego domu, ze szkoły, z drużyny harcerskiej.
Henryk Kończykowski jest JEDNYM Z NICH. To JEDEN Z OSTATNICH.
Wspomnienia ilustrują fotografie z rodzinnych zbiorów „Halicza”, po raz pierwszy publikowane zdjęcia ze Starego Miasta z okresu Powstania Warszawskiego, a także nieznane dotychczas dokumenty z archiwum IPN.
To książka nie tylko o „ZOŚKOWCU”. To książka także O POLSCE.
TYLKO U NAS fragment książki o polskim bohaterze.
Aresztowanie
Pod koniec 1948 roku, a ściśle w samą wigilię Bożego Narodzenia, został niespodziewanie aresztowany przez UB Janek Rodowicz „Anoda”. Fakt ten był wielkim zaskoczeniem, „Zośkowcy” dopełnili formalności ujawnienia, rozpoczęli normalne życie i nikt nie spodziewał się represji. Większość z nas była studentami wyższych uczelni i jedynym celem było ukończenie studiów i otrzymanie dyplomu, a nie konspiracja przeciw narzuconej władzy. Tak więc aresztowanie Janka wydawało się nieporozumieniem, które powinno się szybko wyjaśnić. Jednak wiadomości były niepokojące, dochodziły słuchy już o kilku aresztowaniach. Mając doświadczenie z 1945 roku, kiedy zostałem aresztowany przez NKWD i szczęśliwie uniknąłem wyjazdu w głąb ZSRR, wolałem nie kusić losu i nie nocować w domu. Drugiej czy trzeciej nocy mojej nieobecności w domu, gdzieś po północy, do mieszkania wtargnęło kilku ubowców. Byli bardzo zdziwieni, że nie zastali mnie w domu.. Zrobili dokładną rewizję i ku ich niezadowoleniu niczego kompromitującego nie znaleźli. A największe ich zainteresowanie wzbudziła kartka znaleziona w piwnicy, a zostawiona przez hydraulika, ze spisem rur i innych materiałów użytych do remontu instalacji wodociągowej. Uważali, że jest to bardzo ważny szyfr i nie przyjmowali do wiadomości tłumaczeń domowników, że są to tylko zapiski hydraulika. Długo medytowali nad tą zagadkową dla nich kartką i w końcu zdecydowali przesłać ją do ministerstwa dla odszyfrowania.
Cierpliwie czekali, aż ja wrócę do domu. I tak przeszedł tydzień, zatrzymywali wszystkich, którzy w tym czasie zadzwonili do drzwi. Po tygodniu zrobiło się bardzo tłoczno w mieszkaniu. Oprócz 6 osób domowników zatrzymano 22 osoby, począwszy od znajomych, a kończąc na listonoszu, a w mieszkaniu było jeszcze 5 ubeków. Tak duża liczba osób sprawiła duży problem wyżywienia i organizacji miejsc do spania. I w takiej sytuacji kocioł musiał pęknąć. Wyjechałem z Warszawy, zmieniałem często miejsca pobytu. Po 10 miesiącach, sądząc, że już sprawa nieco przycichła i będę mógł wrócić częściowo do normalnego życia, przyjechałem do Łodzi. Na Politechnice Łódzkiej otrzymałem zgodę dziekana, nie będąc studentem tej uczelni, na kontynuowanie studiów, a głównie odrabianiu ćwiczeń i laboratoriów. Rozwiązanie takie miało tę dobrą stronę, że nie figurowałem na listach studentów.
Był już styczeń, rocznica początku mojej tułaczki, kończył się już semestr. Do zakończenia semestru zostało mi do odrobienia jedno zadanie laboratoryjne z maszyn elektrycznych i gdy późnym popołudniem kończyłem już swoje zadanie, do hali laboratorium weszła woźna z informacją, że w pilnej sprawie wzywa mnie dziekan. Zrozumiałem, co to oznacza, dziekan na pewno nie wzywałby mnie przez woźną, to na pewno UB. Hala laboratorium miała tylko jedno wyjście na korytarz i nawet nie miała okien, byłem bez szans. Nie spiesząc się, dokończyłem swoje zadania, poprosiłem kolegę, którego dobrze znałem, aby poinformował mojego brata, że zostałem aresztowany (co prawda kolega ten moją prośbę uznał za żart w niezbyt dobrym guście). Ale niebawem przekonał się, że to nie jest żart.
Opuściłem laboratorium przez jedyne drzwi. W głębi na korytarzu stał student z tego samego roku, na mój widok dał sygnał i zaraz obstąpiła mnie kilkuosobowa grupa z UB.
Przewieziono mnie samochodem do budynku bezpieki i tam dopiero, po dokładnej rewizji, spisano moje dane personalne i odprowadzono do pojedynczej celi.
W tym okresie, o czym wiedziałem, a nie przywiązywałem do tego zbyt dużej wagi, na terenie Łodzi działała grupa UB, składająca się ze studentów Politechniki i Uniwersytetu Łódzkiego, której przewodził student ostatniego roku wydziału elektrycznego Politechniki Łódzkiej Tadeusz Dryzek (późniejszy wiceminister MBP) i właśnie członkowie tej grupy aresztowali mnie. Następnego dnia zdjęto odciski palców u obu rąk, zrobiono fotografie, zakuto w kajdanki i w asyście kilkuosobowej ekipy odwieziono na stację Łódź Fabryczna, a następnie pociągiem do Warszawy. W Warszawie na stacji czekała już nowa ekipa z samochodem. Zawieziono mnie na ul. Koszykową do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W budynku tym w czasie okupacji mieściła się komenda Policji Niemieckiej (chyba Schutzpolizei) i Niemcy dostosowali pomieszczenia dla potrzeb policji, a w szczególności wybudowali areszt.
Zostałem zaprowadzony do podziemia budynku. To był inny świat. Pierwsze wrażenie to kompletna cisza, nie dochodziły tu żadne dźwięki z zewnątrz. Korytarze wyłożone chodnikami kokosowymi, wzdłuż korytarzy liczne ciężkie drzwi z metalowymi zasuwami, a w każdych drzwiach judasze. Strażnicy na nogach mieli miękkie pantofle, aby nie słychać było kroków, gdy poruszali się po korytarzach. Ale moje duże zdziwienie budziło to, że strażnicy nie znali języka polskiego, porozumiewali się między sobą szeptem po francusku.
Po rewizji znalazłem się w celi. Cela, jak na warunki więzienne, dość spora, kilkanaście metrów kwadratowych, ściany i sufit pobielone wapnem, podłoga betonowa. W jednej ścianie od strony korytarza znajdowała się nieduża, przykryta grubą siatką wnęka z żarówką ledwie się tlącą, a palącą się przez całą dobę. Cela nie posiadała okna, a właściwie było coś na kształt okna zasłoniętego grubą gęstą siatką, następnie kratą, a potem brudną luksferą. Całość nie przepuszczała światła zewnętrznego. Wyposażenie celi składało się z niewielu sprzętów – w rogu stał kibel i kubeł na wodę, a na betonowej podłodze leżało coś, co kiedyś, może za czasów niemieckich, było siennikami. Wyposażenie osobiste składało się tylko z blaszanej miski i drewnianej łyżki, aresztowany nawet nie otrzymywał koca (a była zima – w celi nie było ogrzewania).
Gdy wszedłem, a raczej wpadłem do celi, zobaczyłem w słabym świetle dwie postacie przypominające ludzi jaskiniowych – twarze całe zarośnięte, przez zarost nie widać było ust. Ubrania cywilne mocno sfatygowane.
Po kilku tygodniach mój wygląd nie różnił się niczym od moich współtowarzyszy. Okazali się oni przyjemnymi ludźmi i pomimo dużej różnicy wieku współżycie nasze układało się harmonijnie. Jednym z nich był pan Wilski, bankowiec, dyrektor Narodowego Banku Polskiego, człowiek spokojny, zrównoważony, o wysokiej kulturze osobistej; w celi tej przebywał już od dwóch miesięcy. Drugim – inżynier mechanik, człowiek pełen humoru, propagator teorii, że jesteśmy wybrańcami losu, ponieważ jesteśmy zamknięci w samej głównej centrali, gdzie byle kogo się nie zamyka, a tylko tych, którymi interesuje się sam towarzysz minister. Jedynym zmartwieniem pana inżyniera było to, że może być w celi duszno, jak przyjdzie lato, a mieliśmy połowę stycznia. Był tutaj z nas najdłużej – już piąty miesiąc. (…)
Książkę można kupić w Księgarni Ludzi Myślących:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250178-czytaj-fragment-ksiazki-zoskowiec-rozdzial-czas-wyklety
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.