Lekarz: Nie taki ten anioł mocny, jak go Smarzowski kręci

http://podmocnymaniolem.pl/
http://podmocnymaniolem.pl/

Szacunek dla Wojciecha Smarzowskiego! Pokazał już, że potrafi kręcić wciągające fabuły, opowiedziane po bożemu od-do. Na wysokości swojego piątego filmu ma już markę na tyle mocną, że może sobie pozwolić na formalny eksperyment i odchodzi od tradycyjnej linearnej konstrukcji. Nie robi tego, bo chce się pobawić filmową materią jak przerośnięty dzieciak z kamerą. Chaotyczny, pozornie nieskładny montaż „Pod Mocnym Aniołem” przypomina ustawiczne rwanie się filmu u nałogowego alkoholika (w tej roli Robert Więckiewicz). Pijący nie ma poczucia czasu – zdaje się mówić reżyser i ma sporo racji. Przeszłość – to okres przed nałogiem. Przyszłość, jeśli jakakolwiek będzie – pojawi się dopiero po definitywnym rzuceniu alkoholu. A póki co jest „wieczne teraz” rozciągnięte na kolejne popijawy, zjazdy, napady drgawek, detoksy, wyjścia z detoksu, popijawy, zjazdy itd....Istnieje spore ryzyko, że obraz nie powtórzy sukcesu „Drogówki” czy „Domu złego” - jest na to zbyt awangardowy (już nawet „Zaginiona autostrada” Lyncha wydawała się spójniejsza), ale liczy się cel – pokazanie świata oczyma nałogowca. Wyszedł Smarzowskiemu obraz wstrząsający. Niestety to za mało, rzeczywistość jest stokroć gorsza..

CZYTAJ RÓWNIEŻ: POD MOCNYM ANIOŁEM: Smarzowski przedawkowuje samego siebie. RECENZJA

Ten film wstrząśnie kinomanem. Człowiekiem, który chce obcować z kulturą w postaci ruchomych obrazów. Fakt, że z kadrów „pod Mocnym Aniołem” bije brzydota alkoholizmu, wręcz turpizm, nie zmienia faktu, że to tylko konwencja, stylistyka – skrajna, ale jednak. Więckiewicz zmieni spodnie na czyste, zetrze z twarzy sztuczne wymioty i make up udający zmarszczki i znowu stanie się atrakcyjnym, rozchwytywanym aktorem. I choćby nie wiem jak reżyser, aktorzy, kostiumolog i scenograf się starali, oddadzą temat tylko połowicznie. Prawdy o alkoholizmie nie odda żadna fabuła. To trzeba zobaczyć na żywo. Tak, jak widzą to terapeuci, psychiatrzy, lekarze w karetkach i oddziałach ratunkowych. Chcecie naprawdę mocnych alkoholowych opowieści? Oto kilka z nich, w zanadrzu mamy ich więcej – każdy lekarz opowie wam ich dziesiątki.

Alkoholicy na detoksie u Smarzowskiego są skłonni do refleksji, wygadani. Są ludźmi. Tymczasem wóda redukuje człowieka w naszym mózgu. Wyłącza najmłodszą ewolucyjnie korę nową, daje dojść do głosu układowi limbicznemu, gdzie wdrukowane są instynkty i odruchy, które w ciągu życia weszły nam w krew. Jak u tego całkowicie niezdolnego do samodzielnej egzystencji faceta, który przez kilka tygodni pobytu na oddziale nie sklecił ani jednego przytomnego zdania, tylko powtarzał w kółko: daj małe piwko! Kiedy już wstał z łóżka poszedł do sąsiedniej sali i ukradł leżącemu tam pacjentowi zegarek. Dalej nie wiedział gdzie jest, robił to na autopilocie. Na takiej samej zasadzie starzy alkoholicy ze zdegenerowaną korą tak strasznie klną – ich zasób słownictwa znacznie się zmniejszył, pozostały najczęściej używane sformułowania. Kiedy jakiś terapeuta mówi, że pijak musi odnaleźć w sobie człowieka, należy rozumieć to dosłownie. Pijak jest człowiekiem trochę mniej – to kwestia neurofizjologii.

Meliny w wersji reżysera „Drogówki” mogą robić wrażenie na kimś spoza branży. Ale jeśli ktoś jeździ na karetce to zauważy, że wszyscy ci zgromadzeni tam menele wyglądają, jakby jeszcze byli w stanie się poruszać. Nie zawsze tak jest. Jest w moim mieście kilka bloków, gdzie można znaleźć ludzi, którzy wyniszczeni niedożywieniem i marskością wątroby nie mogą już chodzić, Ale robią pod siebie i piją dalej. Wódę donoszą im koledzy. I jeszcze pal diabli, kiedy robią tak ludzie z marginesu, na przykład z naszego stałego miejsca wyjazdów naprzeciwko cmentarnej bramy (stały dowcip: do SOR-u delikwenta czy od razu na drugą stronę ulicy?). Kiedy znajduję się leżącego we własnych odchodach profesora uniwersytetu, odraza jest podwójna. Profesor odmawiał transportu do szpitala. Powtarzał w kółko: nie dziś, wolałbym jutro. Jak każdy pijący odwlekał poważną decyzję. Albo inny facet, który odmówił pomocy lekarskiej. Miał świetne warunki: w tym samym budynku mieścił się sklep monopolowy. Był tuż po napadzie padaczki, na koszulce miał plamę wymiocin, na spodniach – moczu. Był jeszcze zbyt oszołomiony, żeby się poruszać albo mówić. A jednak, kiedy powiedzieliśmy, że zabieramy go ze sobą, z trudem ale całkiem prawidłowo pokazał nam „wała”. Niewiarygodne! Nota bene: ekranowe drgawki Więckiewicza są mniej przekonujące niż Jacka Braciaka.

Główny bohater „Pod Mocnym Aniołem”, Jerzy, jest człowiekiem wysublimowanym. To literat. Te małe szklaneczki z jakiegoś powodu nazywa się literatkami, prawda? Dlatego w jego majakach w trakcie delirium tremens pojawiają się inni pisarze-alkoholicy. Fallada, Jerofiejew, Bukowski. Ludzie niewątpliwie utalentowani, a jednocześnie potworni kłamcy! Próbowali oswoić swój nałóg pisaniem, wprząc go w sztukę. Niestety, w chlaniu nie ma nic literackiego ani estetycznego. To zwykły gwałt na ludzkiej fizjologii, a inteligenci są na tyle cwani, by dłużej od innych racjonalizować swój problem. Maja bogatą wyobraźnię, mogą skuteczniej okłamywać siebie. Był kiedyś u nas na oddziale mężczyzna, który próbował się zabić wypijając metanol. Odtrutką jest alkohol etylowy – koleżanka skoczyła na drugą stronę ulicy i za własne pieniądze kupiła ćwiartkę czystej. Po dializie i wybudzeniu wybudzeniu pacjent okazał się człowiekiem wykształconym, elokwentnym. A mimo to szedł w zaparte, twierdził że to nie był żaden denaturat, tylko chianti i to odrobinka. Kogo próbował oszukać? Powinien wiedzieć, że my wiemy że on kłamie. Obrażał naszą inteligencję. Aż miało się ochotę wykrzyczeć mu w twarz: człowieku, przyznaj przed sobą, że jesteś alkoholikiem! Jesteś to winny nam, ratownikom którzy cię przywieźli, jeszcze paru osobom! Zresztą to chianti było miłą odmianą od standardowego zaprzeczenia: ja nie piję alkoholu, tylko piwo! Gdybym dostał złotówkę za każdym razem kiedy to słyszę, spłaciłbym kredyt mieszkaniowy kilka lat wcześniej...

Alkoholik, który sam zgłosił się na odwyk (jak Jerzy pod koniec filmu), ma jakąś szansę, jakiś ostrzegawczy sygnał dotarł do jego pokiereszowanej głowy. Niestety, większość pacjentów na odtruciu dostaje sądowy nakaz – zero własnej motywacji. Kiedyś zawoziliśmy do szpitala psychiatrycznego człowieka, który wyszedł stamtąd dzień wcześniej. Nie wykupił leków, zamiast tego poszedł po piwo a potem na bani zaczął grozić rodzinie śmiercią. Ci wezwali policję, ale pijak uciekł zanim przyjechał radiowóz. Długo go nie szukali – był w najbliższej knajpie. To był wyjazd poza miasto, kilkanaście kilometrów w jedną stronę. Boże, ile ten człowiek gadał, nie mógł przestawić się na odbiór. O wszystkim, co go w życiu zraniło. Za krótko pracował w policji i nie dostał mundurowej emerytury. Z rodziną się nie dogadywał, we wsi nikt nie doceniał jakim jest fachowym mechanikiem. Cały świat sprzysiągł się przeciw niemu. Jak tu nie pić? Zawsze jest jakaś wymówka, jak u pacjentów psychiatry granego przez Andrzeja Grabowskiego (świetna rola!). Piję, bo się boję. Piję, bo jestem nieśmiała. Bo mnie to czy tamto wk...wia. To już najuczciwsze było rzucone przez Marcina Dorocińskiego: piję, bo lubię!

[CZYTAJ TEŻ:POD MOCNYM ANIOŁEM Zło indywidualne. NASZA RECENZJA] (http://wnas.pl/artykuly/3857-pod-mocnym-aniolem-zlo-indywidualne-nasza-recenzja)

Kiedy Grabowski przemawia do pacjentów na bezalkoholowej wigilii, aż mam ochotę mu zawtórować. Orły moje, dobrze wiecie czego wam życzę. Żebyście przestali pić! Jak przestaniecie, to liczba wezwań karetek zmniejszy się o mniej więcej trzydzieści procent, dyspozytor nie będzie miał sytuacji podbramkowej, kiedy karetka ratuje pijaka, który i tak się jeszcze wykaraska swoim pijackim szczęściem, a w innym miejscu umiera jakiś stateczny człowiek, podpora społeczeństwa. Będzie mniej dzieci, które na zawsze zapamiętają dzwonienie na trzy dziewiątki, bo tatuś tak się spił, że nie daje znaku życia. Życzę wam, żebyście przestali pić, to mniej będzie marskości wątroby, niewydolności nerek, cukrzycy, nowotworów układu trawiennego. Przestańcie pić najdrożsi, tego życzę wam, sobie, całej Polsce. Bo ja mogę się na was denerwować spotykając się z waszymi wybrykami na co dzień, ale cieszę się z każdego trzeźwiejącego alkoholika, który odzyskał człowieczeństwo. To jeden okruch bólu mniej.

Dzień przed wyprawą do kina na „Pod Mocnym Aniołem” zadzwonił do mnie kolega z drugiego końca Polski. Dawno się nie widzieliśmy, ale wiedziałem że pije na umór. Zaczynał się weekend, a on chciał wytrzymać do poniedziałku, kiedy przyjęliby go na odtrucie. Czuł, że zaraz dostanie drgawek i chciał, żebym zadzwonił do apteki i poręczył, że wypiszę na jego nazwisko receptę na Relanium. Nie zgodziłem się. Po czymś takim jeremiady Więckiewicza raptem wydają się naciągane...

Andrzej Kogowski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych