Mimo doskonałej roli Więckiewicza oraz błyskotliwej szkatułkowości narracyjnej w duchu Hasa, ekranizacja Pilcha jest wtórna.Smarzowski stał się niewolnikiem świata, który bez smarzowszczyzna jest martwy. Oby film zakończył pewien etap w twórczości autora „Drogówki”, który może zginąć pod ciężarem własnej stylistyki.
Na wNas.pl opublikowaliśmy kilka dni temu entuzjastyczną recenzję „Pod mocnym aniołem”. CZYTAJ RÓWNIEŻ: POD MOCNYM ANIOŁEM Zło indywidualne. NASZA RECENZJA. Ja niestety łaskawy dla tego filmu nie będę. Mimo doskonałej roli Roberta Więckiewicza i kolejnego świetnego występu Juli Kijowskiej, ekranizacja Pilcha jest wtórna. Czy można było uniknąć wtórności? Niestety nie. Ten film mógł mieć tylko ducha Smarzowskiego. Każdy inny reżyser, który wiernie, bez retuszu pokazałby upadek alkoholika, byłby oskarżany o naśladowanie twórcy „Drogówki”. Wojciech Smarzowski nie mógł natomiast siłą rzeczy uniknąć cytowania samego siebie. W końcu to on pokazał w poprzednich trzech filmach mroki alkoholizmu lepiej niż ktokolwiek inny w naszym kinie. Błędne koło się zamyka, niczym los niepijącego alkoholika.
Nie zamierzam pisać typowej recenzji „Pod mocnym Aniołem”. Czytali już państwo na tym portalu znakomity i bardzo rzeczowo rozbierający na czynniki pierwsze film Smarzowskiego. Zgadzam się z Małgorzatą Kulisiewicz, która napisała recenzji dla naszego portalu, że film siłą filmu Wojciecha jest wyjścia reżysera poza zwykłe relacjonowanie upadku alkoholika. Film, według naszej recenzentki, jest „czymś więcej niż obrazem utraty godności i staczania się, postępującego delirium bohatera alkoholika – pisarza Jerzego (Robert Więckiewicz). Obraz Smarzowskiego pozwala nam ujrzeć świat jego oczyma, wprowadza w świat wewnętrzny pisarza i dzięki bardzo wyrafinowanym technicznie środkom umożliwia empatyczne wczucie się w stan delirium”. Podzielam też spostrzeżenia autorki, że twórca „Domu Złego” doskonale operuje swoim specyficznym darem narracyjnym, błyskotliwie zahaczając w filmie o mozaikowość „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, którą rozciąga na tragikomiczne opowieści towarzyszy odwyku głównego bohatera ( kapitalne epizody stałej trupy aktorskiej Smarzowskiego: Dorociński, Jakubik, Braciak, Dyblik, Preis, Dziędziel, Grabowski).
Znany z dosłowności autor „Wesela” nie oszczędza nam najbardziej makabrycznego upodlenia alkoholowego, jakiego człowiek może doświadczyć. Wymiocimy, mocz w spodniach, krew i pot są tu wręcz namacalne. Oglądając zdumiewającą miejscami ekranizację niefilmowej książki , czujemy odór mieszkania otulonych przez ramiona wódki postaci. Więckiewicz w roli pisarza Jerzego bywa na ekranie bardziej przerażający niż Mickey Rourke z „Ćmy Barowej”, autobiograficznej opowieści innego pijaka-pisarza Charlesa Bukowskiego. Imponuje też majstersztyk zobrazowania nielinearnego świata alkoholików, którzy tracą poczucie czasu, miejsca i własnego upadku. Pod tymi względami film przebija nawet balansujący między cudzysłowiem a realizmem „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” Marka Koterskiego. „Się piło! Się piło! Się piło! Ale kto pił? Się piło pił? Kto pił?”- wrzeszczy na jednego z pacjentów terapeutka na odwyku. U Koterskiego byłoby to zabawne. U Smarzowskiego kłuje i nie pozwala na uśmiech na twarzy.
Niemniej jednak nie tylko przesłanie filmu kłuje. Niestety kłuje też powtarzalność Smarzowskiego, który zdaje się stawiać „kropkę na i” swojej twórczości. Oglądając upadek jego bohaterów, „indywidualne zło” świata zapijaczonych Polaków ( dostajemy przekrój całego społeczeństwa) mamy wrażenie, że to wszystko już było. I nie chodzi o znane obrazy umęczonej twarzy Cage’a u Figgisa, Sheena z rozbitą duszą czy Bridgesa z gitarą i butelką pana Jima. To wszystko już było w poprzednich filmach Smarzowskiego, i na dodatek nic nowego w opowieści o nałogu nie wnosi. „Wesele”, „Dom Zły”, „Drogówka” to trylogia cuchnąca wódką. Trylogia, która nie potrzebowała już kolejnej części, nawet jeżeli byłaby ona klamrą i podsumowaniem. Smarzowski stał się niewolnikiem własnego świata, który bez smarzowszczyzny jest martwy. Nie mam pretensji do twórcy „Wesela”, że w nią wpadł. To chyba było nieuniknione w świetle jego poprzednich przeszywających filmów. Mam jednak nadzieję, że „Pod mocnym aniołem” zakończy pewien etap w twórczości twórcy „Drogówki”, który może zginąć pod ciężarem własnej stylistyki. To spotkało Jana Jakuba Kolskiego, który też miał być odnowicielem polskiego kina, a stał się naśladowcą samego siebie. Czy Smarzowski uniknie jego losu? Uzależnienie od alkoholu zabija. Uzależnienia od siebie zabija jeszcze prędzej.
Łukasz Adamski
„Pod mocnym aniołem”, reż. Wojciech Smarzowski, wyst: Robert Więckiewicz, Julia Kijowska, Marcin Dorociński, Marian Dziędziel.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250160-pod-mocnym-aniolem-smarzowski-przedawkowuje-samego-siebie-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.