Urodzony w 1920 roku jako rosyjski Żyd, Izaak Ozimow został w Ameryce profesorem biochemii i jednym z ważniejszych pisarzy SF wszech czasów. „Ja, robot” to zbiór opowiadań Asimova z 1950 roku, mający niewiele wspólnego z filmem pod tym samym tytułem. Obecnie książka pokryła się szlachetną patyną klasyki, bo to w niej właśnie światło dzienne ujrzały Trzy Prawa Robotyki, konkretnie w opowiadaniu „Zabawa w berka”.
Czyli – złoty wiek SF, a także okres powstania „Astronautów” Lema, więc nic dziwnego, że opowiadania od strony scenografii technicznej niemiłosiernie się zestarzały i zamiast olśniewać wiarygodnymi wizjami przyszłości stanowią dziś raczej muzeum SF (swoją drogą zapewne i tam trafią dzisiejsze spekulacje, jeśli traktować je wedle futurologicznej miary). Asimov zresztą był dobrym naukowcem, choć jako literat nie był raczej specjalnie wybitny, ale miał lekkie pióro i umiał zaskakująco puentować opowiadania. Lem zarzucał mu zresztą, ze jako pisarz udaje głupszego niż jest i bardziej obchodzi go tanie efekciarstwo literackie niż spełnianie świętego obowiązku pisarza SF, jakim miała być poważna refleksja nad przyszłością i szpikowanie nauką literatury w stopniu możliwie największym.
Większość opowiadań z książki skonstruowana jest zgodnie z następującym wzorcem: w zachowaniu robotów coś nie gra, należy więc w racjonalny sposób znaleźć przyczynę ich nielogicznego działania, które przecież ma być superracjonalne z definicji. Zazwyczaj takie niezrozumiałe zachowanie początkowo wygląda na niezgodne z Trzema Prawami Robotyki, ale po głębszej analizie okazuje się, że przeczy im pozornie, co z dumą obwieszcza specjalistka od robopsychologii, Susan Calvin. Isaac Asimov zdaje się bardzo cenić te prawa – ich dokładne brzmienie można wygooglać, jeśli kto ciekawy; tu przypomnę, że posłuszeństwo człowiekowi ma prymat nad instynktem samozachowawczym, a „miłość do człowieka” (tzn. niedopuszczenie do jego krzywdy) ma prymat nad posłuszeństwem. Instynkt samozachowawczy to Trzecie Prawo, posłuszeństwo –Drugie, ochrona ludzkiego życia – Pierwsze i najważniejsze. Zatem robot może czasem, dla naszego dobra, nas nie posłuchać – już tu tkwi jakieś przekonanie, że oddanie inicjatywy w ręce maszyn będzie zbożnym celem, bo ludzkość jest tak niedojrzała, że lepiej niech nas chronią jacyś sztuczni opiekunowie; inaczej sami się pozabijamy.
W praktyce działanie tych praw okazuje się nie takie proste jak w teorii, ale nie z powodu błędów techniki czy słabości algorytmu, co z nieznajomości wszystkich przyczyn. W jednym z opowiadań robot kłamie – okazuje się, że nie tylko marną powłokę cielesną, ale psychikę i wrażliwe ludzkie ego też można skrzywdzić. W innym opowiadaniu robot dopuszcza karę śmierci – w końcu zabicie seryjnego mordercy służy ochronie społeczności (taki roboci Dexter). Kolejny głupieje, gdy potencjały dwóch praw pozostają w równowadze i biedny robot kręci się w kółko, nie wiedząc – słuchać się czy zwiewać? Zresztą, roboty u Asimova, choć jeszcze nie androidy (ich era ma dopiero nadejść) mają dziwne tendencje do wariowania i głupienia, a ich pozytonowe mózgi (pseudonaukowy koncept autora) łatwo się przegrzewają i żaden restart wówczas nie pomoże. Co prawda można je nauczyć skomplikowanej matematyki – ładując im opasłe tomy (czytając?) przez kilkanaście godzin, ale najtrudniejsza i najbardziej zaawansowana jest nauka etyki, matematyka to przy tym pikuś. Skoro tak, to dlaczego Asimov tak chętnie oddaje etykę w ich ręce i marzy o nałożeniu podobnych ograniczników ludziom? Tu już włącza się sygnał alarmowy – społeczeństwo z ludźmi dobrymi przymusowo stanie się faktycznie społeczeństwem robotów. Autorowi zdaje się to nie przeszkadzać, bo w końcu nie będzie wojen, konfliktów itd.
Nie wiem, czy dla specjalistów od sztucznych inteligencji Prawa Robotyki mają jakikolwiek sens (przypuszczam, że wątpię). Ale sam Asimov w opowiadaniu „Dowód” twierdzi wręcz, że są one etyką uniwersalną, tyczącą nawet ludzi – czasem działamy wbrew instynktowi samozachowawczemu, bo ważniejsze jest posłuszeństwo policjantowi, lekarzowi czy regułom społecznym. Ale czasem działamy nawet wbrew nim, bo miłość bliźniego i gotowość do poniesienia ofiary z życia powinno być prawem najważniejszym. Ale to, co dla ludzi jest etyką heroiczną, dla robotów jest zaprogramowanym algorytmem. Albo i dla nas, gdy oddamy się pod ich kuratelę.
Za Jęczmykiem uznaję prawa te za wbudowane ograniczniki wolnej woli – etyka „przymusowa” nie ma w końcu specjalnej wartości, choć zaaplikowanie jej społeczeństwu nieustannie kusi różnych utopistów –od nich Lem był mądrzejszy w „Powrocie z gwiazd”, gdzie nakreślił koszmar takiego „idealnego” społeczeństwa. Swoją drogą, Lem krytykował Prawa Robotyki z przyczyn też zupełnie innych, dzieląc włos na czworo – według niego nie ma czynów dobrych i złych, bo nie znamy dalekosiężnych efektów naszego postępowania. Czyżby jakieś echa protestantyzmu w takim deprecjonowaniu wartości uczynków?
W finałowych opowiadaniach mniej już jest o robotach-sługach i ochraniaczach, więcej o superkomputerach – Maszynach, mających niemal boski status. Ot, zarządzają one światową ekonomią i wiedzą więcej od nas, a jedynym kryterium dobra i zła są„błędne dane”. Jeśli Maszyna będzie pozbawiona „błędnych danych”, ludzkość pozbędzie się problemu istnienia zła. A że razem z wolną wolą? Zdaje się, że niektórzy racjonaliści i tak w nią nie bardzo wierzą, więc nie ma z niej pożytku. Maszyny i niesłuchanie ich jest „nie do pomyślenia”, jako sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Nawet jeśli zachowują się one irracjonalnie, czynią to z wyższego racjonalnego porządku – żaden człowiek nie zna wszystkich czynników, które należy brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji, natomiast superkomputery je znają; nawet jeśli tają przed ludźmi swoją wszechwiedzę, czynią to dla naszego dobra i należy być im posłusznym. Asimov nie znosił antynaukowej opowieści o potworze Frankensteina, ułomnym i nieszczęśliwym tworze rąk ludzkich, chciał odkręcić takie antypostępowe mity. Nauka jest super, oddanie się ludzkości pod kuratelę szlachetnych Maszyn jest celem ludzkości, a fundamentaliści – antyindustrialny ruch Społeczeństwo dla Ludzkości – są skrajnie niebezpieczni.
Gdyby podzielić pisarzy SF na optymistów-utopistów i pesymistów-katastrofistów, Asimov zdecydowanie należy do tych pierwszych – aż dziwny jest ten optymizm sprzed 70 lat, tak odmienny od dzisiejszych fatalizmów (jesteśmy mądrzejsi czy po prostu nie mamy nadziei na jutro?). W opowiadaniach ludzkość jednoczy się aż miło, a układ geopolityczny świata w XXI wieku wygląda utopijnie, choć … nie do końca. W wyniku tendencji jednoczących powstają cztery Unie – Wschodu, Tropików, Europy i Północy – przy czym pierwsze dwie mają pozycję rosnącą i chcą się zemścić na Północy za „historyczne upokorzenia. Co ciekawe, Unia Północy powstaje z połączenia… USA i ZSRR, a Karol Marks i Adam Smith odchodzą do lamusa. W Unii Europy nie ma Rosji i Anglii, za to należą do niej śródziemnomorskie wybrzeża Afryki i Azji oraz… Argentyna, Chile i Urugwaj. Jest ona „ekonomicznym dodatkiem do Unii Północy” o słabej pozycji gospodarczej i zajmuje się głównie rozpamiętywaniem własnej chwalebnej przeszłości. A owa Unia Północy to połączone ZSRR i… Ameryka Północna na północ od Rio Grande. Należy do niej także Wielka Brytania, ale też… Australia i Nowa Zelandia jako jej przyczółki (kolonie?). Przypomnijmy, że opowiadanie powstało w połowie poprzedniego stulecia i zdaje się, że Asimov trochę popisał się niepokojącym profetyzmem. Gigantyczną rolę w tym świecie pełnią też superkorporacje, zajmujące się produkcją robotów, postępem technologicznym czy wydobywaniem surowców z asteroid i generalnie są raczej szlachetne niż cyberpunkowo demonizowane.
Przyznam, że pomimo mnóstwa zastrzeżeń trochę mi żal, że taka optymistyczna SF została złożona do grobu. Dzisiejsza raczej nie grzeszy optymizmem, a sama nauka stała się zajęciem elitarnym, a nie hobby dla mas. Wyobraźnią masową rządzi raczej przeszłość niż przyszłość, a historia bardziej kręci masy niż nauka – przynajmniej w Europie (czyżby zmysł profetyczny nie zawiódł Asimova?). Z sentymentu dla przeszłości czytamy też takie sympatyczne ramotki jak „Ja, robot”, gdzie funkcja robota jako kalkulatora i encyklopedii była czymś niezmiernie fascynującym ówczesnych czytelników. Robot taki obdarzony był pozytonowym mózgiem, czyli „platynowo-irydową gąbczastą kulą (…) o wadze pięciu kilogramów, zawierającą kilka kwintylionów pozytonów”. Aby go wykonać, „trzeba wykonać siedemdziesiąt pięć tysięcy dwieście trzydzieści cztery operacje, a pomyślny wynik każdej z nich uzależniony jest od pewnej liczby czynników, wahającej się od pięciu do stu pięciu”. Sam robot składał się z „tysiąca pięciuset kondensatorów, dwudziestu tysięcy oddzielnych obwodów elektrycznych, pięciuset komórek próżniowych i tysiąca przekaźników”. Ech, wtedy to była technika…
Sławomir Grabowski
Isaac Asimov, Ja, robot. (nowe tłumaczenie).Przeł. Zbigniew A. Królicki. REBIS, Poznań 2013.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250034-ja-robot-czyli-frankenstein-zrehabilitowany-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.