WILK Z WALL STREET – ta historia nie mogłaby zdarzyć się w Polsce

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Otóż mogłaby i nie mogłaby. Mogłaby – bo z takich Wilków, a raczej wilczków, wręcz kundelków składa się świat polskiego pożal się Boże biznesu, a way of life Jordana Belforta z narkotykami, dziwkami i morzem alkoholu nie jest zaskoczeniem dla nikogo kto pracuje bądź pracował w Sopockiej, Gdańskiej lub Gdyńskiej gastronomii lub hotelarstwie, szczególnie tych z wyższej półki. Z drugiej strony historia Belforta nie mogłaby się w naszym kraju zdarzyć z tego względu, że… ale o tym za chwilę.

Zdaję się rekonstruować już w myślach przekaz recenzji pisanych wiecie-gdzie. Otóż wskażą owi krytycy i recenzenci, iż historia wilka z Wall Street mogła wydarzyć się tylko w Stanach – państwie dzikiego kapitalizmu, gdzie pogoń za zyskiem, szmalem (samo słowo brzmi nieładnie) jest sensem życia i powodem wstawania z łóżka każdego dnia. W Polsce, napiszą oni, recenzenci, chciwość Belforta spotkałaby się z naganą, gdyż oparta na solidaryzmie społecznym gospodarka, bla bla…

Otóż rzeczywistość jest zgoła inna. Historia Belforta mająca w zamierzeniu być trochę satyrą, a trochę moralitetem na temat zatracenia się w chciwości i upadku ekonomii, tak naprawdę ukazuje jaką siłę wciąż ma uczciwa, wolnorynkowa gospodarka. Cwaniacy i sitwy prosperują zawsze i na całym świecie w tych miejscach, gdzie jakiś mechanizm akurat nie działa. Belfort i jego kompanii odnaleźli się w wadliwym, bądźmy szczerzy, systemie jakim stał się wielki targ spekulacji Wall Street i prosperowali. Jednak to historia bądź co bądź z happy Endem. Do Belforta dobrało się FBI i mimo, iż Belfort poszedł z nimi na współpracę swoje musiał jednak odsiedzieć. Plus, co znamienne, sam mistrz Scorsese nakręcił o nim srogi w ocenie film, bo chyba nikt nie chciałby kiedykolwiek oglądać takiego obrazu o sobie, nawet w najlepszej reżyserii i obsadzie. Rację ma też Łukasz Adamski gdy w swojej recenzji pisze:

Scorsese realizując przepełniony cynizmem film o człowieku, który reprezentuje demiurgów z Wall Street odpowiadających za ciągnący się od lat kryzys finansowy, wiedział, że nie może ugryźć jego historii w sposób zupełnie poważny. Z drugiej strony infantylna komedia o świecie wchodzących na kolejny stopień zdemoralizowania (tak, tak, jest to możliwe), którego nie doświadczył nawet Gekko, mogła jedynie budzić uśmiech politowania nad tracącym wyczucie byłym mistrzem. Scorsese błyskotliwie więc pozwala swoim bohaterom popadać w coraz większą groteskę”.

Bo faktycznie to wszystko groteskowe a jednak prawdziwe.

Ale odejdźmy od filmu, bo to nie ma być druga recenzja. Otóż co gdyby ktoś chciał nakręcić taki film w Polsce? Po pierwsze – kandydatów na Polskich Belfortów miałby tysiące. Po drugie, widz nie mógłby liczyć nawet na najbardziej cyniczne i gorzkie katharsis. Polski Belfort byłby bowiem najpewniej synem ubeka od którego otrzymał w prezencie pierwszy milion zdobyty nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak. A nawet gdyby go nie otrzymał, to pewnie zaraz uzyskałby go w kredycie od ministerstwa takiego czy innego na początku lat 90-tych. Za ten kredyt kupiłby jakiś „biznes”, który dzięki pomocy kolegów z dawnej KC, a obecnie ministerstwa tu-wpisz-wybrane, lokalnego urzędu skarbowego, wreszcie policji zbudowałby biznesową potęgę. Bezkonkurencyjną, bo konkurencję zablokowali koledzy i odesłali do pasania owiec. Swoją działalność, dochrapawszy się miliardów prowadziłby nie przez kilka ale ponad dwadzieścia lat. Otrzymałby order od premiera, prezydenta i marszałka sejmu, wreszcie jego syn lub córka zostaliby ministrami i medialnymi decydentami i nawet gdyby jakiś wariat uparł się i chciał Belforta zdemaskować i jakiś inny wariat to puścić w danym medium to w wersji light skończyłby ów dziennikarz finansowo zrujnowany i zamiast materiałów i śledztw dziennikarskich pisałby historie sensacyjne z kluczem, a w najgorszym użyźniłby dno Wisły.

Bo „Wilk z Wall Street” nie jest paradoksalnie filmem o tym jak wolny rynek i kapitalizm „nie zdały egzaminu” jak zapewne wyczytamy w tysiącach recenzji. Dla obywatela Sitwospolitej Polskiej jest to właśnie film o tym jak pazerność, kradzież i oszustwo zostają ostatecznie ukarane, bo sam obywatel ów żyje w kraju, w którym to lokalni Belfortowie są wyroczniami, ekspertami i nauczycielami biznesu.

W Stanach Belfort nie otrzymał nagrody od Baracka Obamy, szefowie Enronu nie doradzali Sekretarzom Stanu, a Bernard Madoff nie doczekał się umorzenia albo przedawnienia jego sprawy. O przyznawaniu biznesowych nagród ich imienia już nawet nie wspominam. Jest to więc film o sprawiedliwości, choć nie rychliwej. Jest to więc podbudowujący morał. Nawet jeżeli Scorsese takiego nie zamierzał…

Arkady Saulski

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych