To, że „Resortowe dzieci” ukazują sytuację w mediach to akurat przypadek – zresztą Dorota Kania zapowiedziała sequele obrazujące sytuację w polityce, biznesie, nauce. Bez czytania strzelam, że będzie to tam opisane identycznie. Aż przypomina mi się stary, rosyjski dowcip: „Czy syn generała może zostać marszałkiem? Nie! Bo marszałek też ma syna”.
Książka „Resortowe dzieci” nie dlatego jest ważna, bo pozwala uczestniczyć w dość niskiej przyznajmy przyjemności babrania się w cudzych życiorysach – doprawdy taką przyjemność najmocniej odczuwają ci, którzy wstydzą się własnych. Jest ważna, ponieważ uzmysławia nam coś co należy sobie uzmysłowić. Iż Polska jest krajem nie-wolnorynkowym. I nie mam na myśli tutaj jakichś gładkich formułek o biurokracji blokującej przedsiębiorczość Polaków czy tym podobne frazesy wygłaszane przez ludzi bojących się podskoczyć rzeczywistym właścicielom Polski i oferującym półśrodki. Mam na myśli jak najbardziej neo-feudalną strukturę kraju zbudowanego przez sitwy i dla sitw.
Chyba już tu kiedyś wspominałem, iż zawodowo jestem redaktorem „bratniego” względem wNas.pl serwisu ekonomicznego. Z racji tego sytuację gospodarczą obserwuję wydaje mi się dość uważnie i jestem też świadom doli wielu polskich firm starających się przetrwać na polskim rynku z którego łatwiej jest zwiać niż na nim prosperować.
Co to ma wspólnego z „Resortowymi dziećmi”? W telegraficznym skrócie – książka przedstawia życiorysy i pochodzenie wielu medialnych decydentów III RP. Oczywiście w efekcie pojawiły się głosy, iż to obleśny atak na tamto czy owamto, nie wiem – ignoruję pyskówki. Jednak książka ta dobitnie pokazuje (choć nie skupia się na tym w treści, a szkoda) coś co Polak podskórnie czuje, ale niekoniecznie potrafi nazwać.
Otóż jest Polska krajem neo-feudalnym. Na czym polegał feudalizm? W skrócie na kastowości sprawiającej, iż pewna struktura społeczna była stała i niezmienna a sukces danej jednostki w społeczeństwie determinowało jej pochodzenie. Wyższość systemu feudalnego nad współczesną Polską polegała jednak na tym, iż funkcjonowała tam pewna drożność, to znaczy – jednostki cenne a pochodzące z niższych grup w określonych wypadkach były w stanie się wyemancypować, dołączyć do grup wyższych. To po pierwsze a po drugie – owszem – kasty wyższe były uprzywilejowane względem „plebsu” jednak w zamian były, mówiąc ekonomicznie, producentami i dostarczycielami dóbr i usług. Dobrami była nauka i kultura, usługami – na przykład obrona.
Tymczasem w Polsce kasta wyższa, neo-arystokracja nic nie produkuje, nie dostarcza żadnych wartościowych usług. Jedyne co sama z siebie robi to doi. Doi kasty niższe co widzimy w codziennej praktyce wielu firm, w których pracownik nie dobrany z towarzyskiego, sitwowego klucza jest niewolnikiem a na dodatek złodziejem, gdy domaga się na przykład zapłaty. Doi państwo, a więc – szarych podatników, co widzimy na przykładzie wielkich koncernów i oligarchii powstałej na początku lat 90-tych dzięki pozyskaniu masy upadłościowej po PRL. Wreszcie włada we wszelkich strukturach prywatnych i państwowych gdzie nie rządzi dobór kadr według kwalifikacji, lecz według przynależności do danej sitwy i klaki.
To, że „Resortowe dzieci” ukazują sytuację w mediach to akurat przypadek – zresztą Dorota Kania zapowiedziała sequele obrazujące sytuację w polityce, biznesie, nauce. Bez czytania strzelam, że będzie to tam opisane identycznie. Aż przypomina mi się stary, rosyjski dowcip: „Czy syn generała może zostać marszałkiem? Nie! Bo marszałek też ma syna”. Znakomicie opisuje to relacje panujące w polskiej gospodarce – jeśli kto urodził się w sitwie, to choćby był ostatnim durniem to zrobi zawrotną karierę i żyć będzie w bogactwie, a jeśli ktoś urodził się poza sitwą, ten kariery z prawdziwego zdarzenia w Polsce nie zrobi nigdy, choćby go obdarzono wszelkimi możliwymi talentami, inteligencją noblisty i choćby się usrał z wysiłku. To jest ta wielka tajemnica polskiej sytuacji gospodarczej i społecznej, to jest ten wielki sekret, o którym to wszyscy wiedzą, ale nikt go głośno nie powie. I to jest wreszcie największa przeszkoda w obaleniu tego neo-feudalnego kołchozu, bo wciąż młodzi Polacy wolą szmacić się, starając się stać choćby najmniejszym ciulem, ale do sitwy jakoś dołączyć, niż uczynić wysiłek, zachować godność i obalić go, by wreszcie budować dobrobyt swój i przyszłych pokoleń. Książka „Resortowe dzieci” niestety o tym nie jest – dokonuje ona prostej pracy ukazania zależności, zresztą znanych w środowisku nie od dziś. Mimo to jej sensacyjna forma i głośna kampania protestu przeciwko niej może otworzyć wielu ludziom oczy. I ruszyć z posad bryłę jaką jest współczesna Sitwospolita Polska.
Albo to, albo ta bryła sama się załamie pod własnym ciężarem i zmiażdży nas wszystkich.
Arkady Saulski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249980-resortowe-dzieci-i-brak-wolnego-rynku-kwestia-bardzo-kulturowa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.