8 Mila w kolorach PRL. Szczera i ostra jak scyzoryk autobiografia LIROYA. NASZA RECENZJA

Czy liczni przeciwnicy Liroya uwierzą w historię maltretowanego przez ojca dzieciaka, który z kieleckich ulic trafił do studia z Ice-T? Ja dałem się mrocznej, trudnej i inspirującej historii jego życia porwać. Dlaczego? Może wpływ na to ma fakt, że poznałem dekadę temu osobiście inną twarz Piotra, który pomógł mi spełnić jedno z marzeń?

Nie jest to książka dla każdego. Wulgarny język Liroya, który charakteryzuje jego doskonały muzycznie rap, kabotyńskie opisy podbojów seksualnych w czasach przed osiągnięciem statusu gwiazdy ( czyżby była to chęć pokazania, że łatwe „laski” nie lecą jedynie na kasę?) i w końcu podkreślenie własnego sprytu oraz bezkompromisowości w grze z pazernymi decydentami w wielkich wytwórniach płytowych- to wszystko potwierdza tezę, że Liroy jest pewnym swojej wartości kolesiem, który w bardzo amerykańskim stylu podkreśla ( co w moim przekonaniu jest pozytywną cechą charakteru) swoje zalety. Z drugiej strony większość pierwszej części autobiografii muzyka jest poświęcona jego makabrycznemu dzieciństwu z sadystycznym, zapijaczonym ojcem i zastraszoną matką w tle. Piotr Marzec ciekawie opisuje też życie na kieleckich „ulicach nędzy” w szarym PRL-u, i odsłania niełatwy los polskich gastarbeiterów w Niemczech czy Francji. Czy obie jego twarze są prawdziwe?

Trudno mi uwierzyć by nawet najwięksi wrogowie Liroya nie pochylili czoła nad losami chłopaka z Kielc, który w bardzo szczery, osobisty i mimo napakowania ładunku emocjonalnego, surowy sposób, pisze jak bliski był zamordowania nożem ojca alkoholika, by obronić katowaną matkę i siostrę. Nie można również przejść obojętnie obok opisów znieczulicy komunistycznych pedagogów i urzędników na los maltretowanego dziecka z ulicy Pocieszki i wszechogarniającej PRL-owieskiej beznadziei. Piotr Marzec wiarygodnie obnaża też intencje uciekających z domu dzieci, które  w zamkniętej przez czerwoną dyktaturę Polsce żyły mitologią gadżetów z niemieckich gazet. Piotr bardzo celnie opisuje czym w był kult takich „dóbr” jak naklejki z „Gwiezdnymi Wojnami” czy zobaczenie na ekranie kinowym Bruce’a Lee. Te fragmenty zresztą powodują, że część jego książki może być zrozumiana tylko przez ludzi wychowanych w PRL-u. Podejrzewam, że dzieciaki wyrosłe już w naszpikowanym supermarketami i „mallami” III RP mogą mieć problem ze zrozumieniem fenomenu posiadania pustej puszki Coca-Coli na półce obok plakatu Jean- Claude Van Damme. Jednocześnie otoczone względnym dobrobytem „małolaty” mają też szansę zapoznania się z relacją świadka życia w „przodującym ustroju”, który nie miał jedynie ukłucia bareizmami. Późniejszy muzyk, który sprzedał pół miliona egzemplarzy płyt ( do tej pory jeden z polskich rekordów) i współpracował z takimi gigantami jak Lionel Richie, ciekawie odnotowuje też fenomen „ziemi obiecanej” jaką dla dużej części Polaków była wolna Szwecja, co koresponduje z pamiętnym filmem Macieja Dejczera.

Ja jednak nie chcę rozgraniczać od siebie książkowej twarzy Piotra Marca i scenicznego Liroya. Mam niemal pewność, że zarówno jako zahukany przez mroki dzieciństwa chłopak z Kielc, twardy, mimo braku obycia w show biznesie pionier „czarnej muzy” oraz libertyn i hedonista, Liroy jest równie szczery i wiarygodny. Nigdy zresztą nie rozumiałem zarzutów, wysuwanych przez innych raperów w stosunku do Liroya, którzy nienawiść do niego sprowadzili do poziomu dogmatu. Marzec nie tylko przetarł szlaki wykonawcom jednej z najpopularniejszych ( czego dowodem są listy bestsellerów) muzyki w Polsce, ale również kilka razy w ostatnich 20 latach ( tyle mija od jego debiutu) wyznaczał nowe drogi i trendy w polskim hip-hopie. Czas jednak oddał sprawiedliwość Liroyowi. Dziś nie tylko Peja, autor słynnego utworu „Anty-Liroy”, w wywiadach wychwala swój dawny obiekt „hejtu”, ale również cała czołówka raperów odcinająca się niegdyś od komercji, dziś występuje w mainstreamowej TV czy posiada własne linie ubrań. Można śmiało napisać, że Liroy-kapitalista wytyczył też innym „blokersom” kierunek w świecie biznesu.

Mimo kilku mało wyszukanych fragmentów, które mogłyby być pisane przez asystenta drugiego reżysera filmów Rocco Siffrediego ( swego czasu Liroy realizował notabene film pornograficzny), kiczowato zastosowanych wulgaryzmów ( pewne rzeczy lepiej brzmią w muzyce), polecam  z całego serca pozycję „Liroy. AutobiogRAPia Vol. 1”. Zaznaczam jednak po raz kolejny, że jest to jedna z tych książek, którą odbieramy poprzez emocje, muzyczne preferencje czy nastawienie do niewidocznego na co dzień świata. Jest to opowieść faceta, który nie ukrywa, że nigdy nie był grzecznym i ułożonym facetem, który po pracy czyta bajki swoim pociechom ( choć dzisiejszy Liroy to główne ojciec dwójki uroczych dzieci).

Ja dałem się mrocznej, trudnej i inspirującej historii życia porwać. Dlaczego? Może wpływ na to ma fakt, że poznałem dekadę temu osobiście inną twarz Piotra. Będąc młodych chłopakiem, który dopiero co wrócił z USA do Polski, zarażony amerykańskim mitem „self-made mana” zapragnąłem kariery reżysera filmowego. Po stosunkowo niezłym sukcesie w kinie offowym mojego pierwszego amatorskiego filmu, postanowiłem rzucić się na głęboką wodę. W swoich drugim, i jednocześnie kończącym karierę kieszonkowego Tarantino filmie, zamarzyłem sobie wykorzystanie muzyki faceta, którego kasetą fascynowałem się w szkole podstawowej. Jakimś cudem zdobyłem więc numer telefonu do Liroya i bezczelnie poprosiłem go, by za darmo udostępnił mi swoją twórczość. Nie minął tydzień jak siedziałem z Liroyem w jego gdańskiej siedzibie, zanudzając go fragmentami mojego amatorskiego filmu. Będący u szczytu popularności celebryta nawet na chwilkę nie dał mi poczuć się kimś mniej istotnym od niego. Facet, który dopiero co wydał swój najlepszy w karierze album „Bestseller” poświęcił 20- letniemu, robiącemu na prowincji amatorskie filmu chłopaczkowi cały dzień, pomagając mu spełnić jedno z marzeń. Może właśnie dlatego wierzę w szczerość spowiedzi Piotra Marca, który przeszedł drogę od maltretowanego w domu chłopaka z kieleckich ulic do nagrywania z Ice- T i członkami Wu-Tang Clan. Jego życie to jest naprawdę „8 mila” w wersji PRL

Łukasz Adamski

tytuł
tytuł

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych