NIMFOMANKA Bezduszny bunt przeciwko miłości? NASZA RECENZJA

Wszystkie moje obawy dotyczące drugiej części „Nimfomanki” niestety się sprawdziły. Lars Von Trier okazał się być piekielnie zdolnym hochsztaplerem, który za pomocą wielkich słów ukrywa pustkę. I tak jak w przypadku kilku jego poprzednich filmów można było ją zasypać formą i błyskotliwymi dialogami, tak w „Nimfomance” zostaje ona obnażona w ostatniej, bezczelnie kiczowatej scenie. I choć Von Trier momentami w urwisowski sposób puszcza do nas oko ( słodki monolog o niszczącej sile poprawności politycznej, przez którą Von Trier został wyrzucony z festiwalu w Cannes kilka lat temu), zdumiewająco prowadzi narrację i przewrotnie zerka na kwestie religijne, to w rozrachunku trudno pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest płytkie. Społeczeństwo inaczej traktuje „puszczanie się” mężczyzn i kobiet? Kobiety są niesprawiedliwie potępiane za rozwiązłość, porzucanie rodziny i upojenie hedonizmem, podczas gdy mężczyzna robiący to samo jest społecznie usprawiedliwiany? Naprawdę potrzeba do udowodnienia tej ponad 4 godzinnego, ocierającego się o pornografię filmu?

Owszem, są u Von Triera ciekawe spostrzeżenia, które mogą zaciekawić nawet konserwatywnych widzów. Seks dla seksoholiczki jest religią, ostateczną nirwaną, która zastępuje nawet najbardziej pierwotne uczucia ( macierzyństwo). Siła religijnego uniesienia pokonuje też umysłowy sceptycyzm i ateistyczny racjonalizm, co jest z pewnością zamierzonym chichotem Duńczyka. Tadeusz Sobolewski zauważa wręcz w swojej recenzji, że „Pasolini uświęcał w nich ciało i seks, a potem w tym samym duchu realizował "Ewangelię według Mateusza". W pierwszej części filmu von Trier zbliża do siebie oba te bieguny. W drugiej okazuje się, że połączenie ich jest niemożliwe, prowadzi do hipokryzji.” Jest to ciekawa obserwacja, choć ja uważam, że w kluczowych momentach Von Trier jednak ubiera maskę subtelnego prześmiewcy, który nie dystansuje się od chrześcijańskiej optyki z powodów swoich ciągłych wojenek z największą religią świata, ile raczej łapczywie szuka sposobu zasypania banalnego przesłania filmu. I choć „Nimfomanka” jest przesiąknięta ulubieńcem duńskiego twórcy- Kierkegaardem, to i tak Von Trier ostatecznie wpada na mielizny intelektualne Markiza De Sade’a. Jego film ratuje jednak to, że zaskakująco zwinnie się od nich odbija, sprytnie mieszając przy okazji w głowach widzom. Choć filmowi daleko do największych osiągnięć zdobywcy Złotej Palmy, to „Nimfomanki” nie można obierać jako porażki Duńczyka. Nie zgadzam się też z odbieraniem filmu wyłącznie przez pryzmat pornograficznych scen. Pisałem o tym w recenzji pierwszej części filmu przed dwoma tygodniami. Przypominam ( uaktualnioną wersję) tamtego tekstu.

Czy jest to film o totalnym wyzwoleniu i splunięciu na wszelkie normy moralne? A może to historia poszukiwania perfekcyjnej miłości przez nimfomankę, która rozlicza się z życia przed pierwszym mężczyzną, którego „nie zalicza”? Szalony Duńczyk” znów w perwersyjny sposób urządza sobie kpinę z „burżuazyjnego społeczeństwa”. Choć jego film nie ma wiele wspólnego z wizjami Buñuela, to również wyraźnie polemizuje ze słynnym „Salo” Passoliniego, który obnażył i zdeptał ducha Markiza de Sade. Von Trier woli przekuć historię „Justine” po swojemu i przepuścić ją przez sito, gdzie nie „przełamują się fale”. Pewnego zimowego wieczoru Joe (Charlotte Gainsbourg) zostaje znaleziona na ulicy pobita i półprzytomna. Mężczyzna, który przyszedł jej na ratunek (Stellan Skarsgård), zabiera ją do mieszkania, gdzie opatruje jej rany i próbuje wyjaśnić co się stało. Joe opowiada mu złożoną z ośmiu rozdziałów historię swojego erotycznego życia nimfomanki. Między dwójką zupełnie obcych sobie i różnych od siebie ludzi dochodzi do swoistego koncertu. Oboje prowadzą ze sobą „polifoniczny dialog”, który mimo zgrzytów w zaskakujący sposób się zazębia. On jest intelektualistą, erudytą i ateistą, konserwatywnie trzymającym się znamion tradycji. Ona natomiast jest stwarzającą pozory (?) zagubioną w swojej pewności i charyzmie kobietą, która pragnie wyspowiadać się przed świeckim kapłanem racjonalizmu. Każdy z rozdziałów opowieści Joe ( w tej części filmu oglądamy cztery) ma przybliżyć nas do odpowiedzi na pytanie: co spowodowało, że dziewczyna odrzuciła wszelkie normy moralne i oddała się setkom mężczyzn? Czy Joe jest przepojoną nihilizmem kobietą, która cynicznie korzysta z własnego ciała by zapewnić sobie rozkosz? Czy może jej postępowanie to dramatyczne wołanie o pomoc i szukanie idealnej miłości? Czy może…stop.

Sam czasami zapominam, że oglądam film Larsa Von Triera- sadysty z „Tańcząc w ciemnościach”, i pretensjonalnego dupka z „Antychrysta”. „Nimfomanka” zatrzymuje się gdzieś pomiędzy jego skrajnymi filmami. Duńczyk podejmuje swoje ulubione tematy, które już eksploatował wcześniej: samotność, nieprzystosowanie do życia w społeczeństwie i pragnienie bezwzględnej wolności. Tym razem twórca świetnej „Melancholii” idzie dalej i wpisuje się w słynną de Sadowską maksymę że libertyn jest zarówno katem jak i ofiarą swoich czynów. Doceniam ciągłe przeciąganie liny przez Von Triera. Gdy już myślimy, że dostajemy ocierającą się moralizatorską opowieść o upadłej do rynsztoka ( dosłownie) grzesznicy, to Von Trier mocno skręca kierownicę i wjeżdża na pola nihilizmu. Gdy wyrywająca się z infantylnych dogmatów rodem z ery dzieci kwiatów Joe przyznaje się do poszukiwania miłości, nagle uderza nas obuch w głowę przypominający jak mizoginiczny Duńczyk traktował swoje bohaterki z poprzednich filmów. Wydaje się, że przeszywający obraz porzucającej rodzinę Joe wpisuje się w wachlarz cierpiących kobiet, jakie są znakiem rozpoznawczym filmów Duńczyka. Chyba w tym wątku najmocniej odzywa się feministyczna strona mizogina ( tylko ten facet może to łączyć!). Von Trier bardzo sprytnie bowiem manipuluje nami byśmy zrozumieli jak niesprawiedliwie traktujemy „wyrodne matki”, wybaczając jednocześnie uciekającym ojcom.

Choć wciąż nie dostajemy ostatecznej odpowiedzi co jest źródłem perwersji Joe ( mam nadzieję, że psychologicznie prostackie sceny pokazujące kilkuletnią Joe zainteresowaną własnymi narządami płciowymi jest jedynie niesmacznym żartem Duńczyka), to trudno nie dopatrzyć się w filmie krytyki instytucji rodziny. Jak zawsze w przypadku Von Triera jest to bardzo pokrętna i ledwie dostrzegalna krytyka. Robiąca rzeczy skrajnie szokujące ( długa scena seksu z pociągu z pasażerami młodocianej Joe) dziewczyna nie pochodzi bowiem z dysfunkcyjnej rodziny. Ojciec ( zaskakująco dobry Christian Slater) jest lekarzem i ma świetny kontakt z córką. Grzechem matki jest zaś jedynie jej oziębłość. Czy twórca „Królestwa” chce nam wmówić, że takie skrzywienie moralne jak nimfomania pojawia się również w dobrze funkcjonującej rodzinie? Czy Joe stałaby się puszczalską dziewką, dorabiającą sobie ideologię do postępowania, gdyby wpojono jej zasady moralne? Kwestia religijności, która przecież jest najdoskonalszym narzędziem kształtowania moralności młodego człowieka jest przez Von Triera nieznośnie traktowana z wyższością napuszonego ateisty. Choć nie można przemilczeć faktu, że nawet w tym momencie Duńczyk robi skręt, i pokazuje nam porażający przykład zniszczenia tej instytucji przez hedonizm głównej bohaterki ( porażający i genialny epizod Umy Thurman), która w końcu sama musi zapłacić za własne grzechy.

Niemniej jednak oglądając pierwszą część filmu zadawałem sobie ciągle pytanie: czy to zawsze rodzina musi być wskazana jako miejsce duszenia potrzeb człowieka „wyzwolonego”? Ambiwalentność młodej Joe i jej brak poczucia podstawowych zasad moralnych zupełnie nie współgrają mi z tym jak Von Trier pokazał dzieciństwo dziewczyny obok kochającego ojca. A może po prostu nie czuję „polifonii” tego wątku? Może jest on niczym nudny Jan Sebastian Bach zestawiony z pornograficznymi i siłą rzeczy elektryzującymi scenami?

Chociaż nie do końca tak być musi. Paradoksalnie reżyser umieszczając w filmie czyste porno sceny odarł seks z erotyki. Miejscami ma się wrażenie, że film kręcił nie bojący się ostrości dosłownego języka filmowego konserwatysta, który chce pokazać czym jest seks bez miłości. Von Trier jednak przez cały film wmawia nam, że miłość może być jedynie „tajnym składnikiem” seksu. Czy to wręcz szatańska przewrotność, z której kpi sobie bez przerwy spowiednik Joe? Okazuje się, że pornograficzne zbliżenia kompletnie są niepotrzebne by oddać ducha „Nimfomanki”. Wydaje się, że Von Trier przekroczył granicę, którą jego naśladowcy będą od dziś bić i psuć tym samym magię kina, wyłącznie w celach komercyjnych. Nawet jeżeli film sam w sobie ma być uderzeniem w tradycyjną moralność to tak tanie chwyty psują jakość tej antykrucjaty, i miejscami nużą. Oglądając surowe sceny przypominające „homemade porn” doceniłem wielkość Stanleya Kubricka z jego ostatniego filmu „Oczy szeroko zamknięte”, gdzie maestro dowiódł jak łączyć erotykę z artystycznym zmysłem. Nie dziwię się, że Roman Polański tak często kpi ze sposobu kręcenia filmów przez Von Triera.

Choć „Nimfomanka” nie uderza pretensjonalnością i napuszeniem „Idiotów” i miejscami zabawnie ( Von Trier kapitalnie odsłania swoje inteligentne, sytuacyjne poczcie humoru i dystans do własnego kina) ucieka przez genderowym bełkotem, to jednak jej główny przekaz trąci, co dobitnie potwierdza druga część filmu, rozważaniami na poziomie New Age. Trudno inaczej odbierać przeintelektualizowane monologi spowiednika Joe, czy zapuszczanie się jej ojca w rewiry eksploatowane przez przedawkowującego siebie samego Terrence Malicka. Można się o tym przekonać w jednej z ostatnich, nieznośnie kiczowatych scen filmu. Po pierwszej części filmu napisałem, że wciąż wierzę, iż Von Trier ma do powiedzenia coś inspirującego i głębokiego. Zauważyłem, że pierwsza część filmu nie ma więc w sobie „nic” poza świetną rolę muzy Von Triera Charlotte Gainsbourg ( choć młodą Joe gra ciekawie wypadająca Stacy Martin), która pewnie zostanie wyróżniona na kilku festiwalach, świetnych epizodów i doskonale dobranej muzyki Rammstein. Niestety nie pozostaje mi nic innego jak podtrzymać swoje spostrzeżenia. „Nimfomanka” to wiele hałasu o nic". Jednak to „nic” nabiera „Von Trierowskiego” wyrazu, co nie pozwala zbyć tego filmu wzruszeniem ramion. Z jakiegoś powodu wciąż wydawane są powieści Markiza de Sade’a…

Łukasz Adamski

„Nimfomanka. część I i II”. Reż. Lars Von Trier, dystr. Gutek Film.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych