Płyta "MOR" zespołu Trupia Czaszka dowodzonego przez Tomasza Budzyńskiego wywołuje liczne dyskusje w środowiskach chrześcijańskich. Nie do końca rozumiana jest intencja jej nagrania, ani mroczny przekaz. Pojawia się niezrozumienie, a nawet strach przed jej ciemną stroną. Wokalista zespołu rozwiewa wątpliwości, ale czy wszystkie?
Na płytę zespołu Trupia Czaszka fani czekali 10 lat. Pierwsza płyta zespołu "Uwagi Józefa Baki", budziła ducha muzyką i ożywiała go tekstem sprzed wieków. To był lek. Okazało się, że projekt, nawiązujący do czadowych początków Armii, a nawet Siekiery, stal się efemerydą.
Tylko zatwardziali fani Tomka Budzyńskiego żywili nadzieję, że pojawi się kolejna studyjna odsłona projektu. Stało się tak pod koniec 2012 roku, kiedy Budzy zetknął się z tekstami powstańca warszawskiego, poety Józefa Andrzeja Szczepańskiego pseudonim "Ziutek”. Trzy nagrania pokazały cięty riff i grzmiącą motorykę, które nie przygnębiały, a pobudzały - był w nich optymizm, nadzieja, choć teksty nie były napisane w czasach tę nadzieję niosących.
Dzisiejsze czasy, teraźniejsze Budzyńskiemu, też takie nie są. Może nawet są bardziej przygnębiające, niż czas wojny, gdyż heroizmu się nie uświadczy, a elity w całości pogrążone są w mroku. Czy dlatego materiał na płytę Trupiej Czaszki nie był kontynuacją utworów napisanych z myślą o "Ziutku"? Czy apokaliptyczne teksty są w stanie bardziej obudzić ducha, niż przywoływanie zapomnianych bohaterów? Bo czyż nie są w to zepchnięci? Wystarczy odwiedzić największy w Europie cmentarz wojenny Powstańców Warszawy na Woli, który od strony ulicy Wolskiej nie ma ogrodzenia i sąsiaduje z Poradnią Zdrowia dla Bezdomnych, którzy z papieroskiem lub wódeczka zasiadają na ludzkich prochach bez szacunku. Gdzie latem mieszkańcy przychodzą na cmentarz opalać się, bo są drzewa i brak samochodów, opalać w strojach kąpielowych. A tam według ksiąg cmentarnych spoczywają prochy 104 tysiące 105 osób.
"MOR" w takim kontekście - a nie chodzi tylko o zapomnienie o narodowych bohaterach - może być przejawem bezsilności i zrezygnowania. Krzykiem do Boga: Czemuż mnie opuścił? Bezradnym opuszczeniem rąk, zdaniem się na chłostę i władanie księcia świata.
"MOR" nie daje jednoznacznej odpowiedzi, a chrześcijanin nie odnajduje tak łatwo, potrzebnego mu pokrzepienia, tylko pogrąża się w mrok. W kontekście dotychczasowych świadectw artysty pyta, czy Tomasz Budzyński przechodzi kryzys wiary? Tym bardziej, że nie rozpieszczał pod tym względem na poprzednich płytach, tak zespołu Armia, jak i solowych.
Dobrze się stało, że Budzy odpowiada na pytania i pewnie świadom jest faktu, ze "MOR" nie daje spokoju katolikom, a jakoś dziwnie wpasowuje się w sympatię u ateistów, a nawet satanistów ( min. muzyków z zespołów black i death metalowych ), co może świadczyć, że materiał bardziej nastawiony jest na poruszenie tych środowisk. Choć być może jest to efekt niezamierzonym, ale pewnie trafiony ze względu na zamęt emocji wśród katolików. To nie dla nich przede wszystkim jest ta płyta, mocne przebudzenie potrzebne jest gdzie indziej. Wokalista i autor tekstów dla portalu T-Mobile Music udzielił prawie wyczerpującego wywiadu w tym temacie.
Płyta nie jest nihilistyczna. A wręcz przeciwnie. Układałem ją w myśl starej formuły Hitchcocka, że najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie stopniowo rośnie. (śmiech) Jest to płyta o wymowie apokaliptycznej. Ja jestem odbierany jak ten błazen ze słynnej anegdoty Kierkegaarda, który biegnie do wsi prosząc o pomoc w gaszeniu płonącego cyrku. Nikt mu nie wierzy bo ma na sobie dziwaczny strój błazna. Płyta "Mor" zwiastuje właśnie taki pożar. Użyłem w tekstach wielu neologizmów, po raz pierwszy na tak duża skalę. Interesowała mnie sama energia poszczególnego słowa. Słowa, którego nie ma w słowniku języka polskiego. To w jakimś sensie przypomina eksperymenty Białoszewskiego czy Jamesa Joyce'a w "Finnegans Wake". Pierwotna siła języka! Te wymyślone przeze mnie słowa posiadają ogromna siłę i działają jak zaklęcia. To odbywa się w sferze duchowej, a nie intelektualnej. Chodzi o poruszenie tego co w człowieku jest najgłębsze.
Wydaje się, że problemem w odbiorze muzyki z płyty "MOR" nie jest ona sama, tylko to, że Budzy nie czuje się muzykiem, tylko artystą w szerszym kontekście. Niestety odbierany powszechnie jest jako muzyk bez taryfy ulgowej i dystansu jaki daje status wolności ekspresji artystycznej nie zawężonej harmonią, czy dysharmonią nut i tekstu. Niczym reżyser teatralny wyrzuca w publiczność swoją interpretację, nie wiedząc jeszcze jakie skutki przyniesie, czy zostanie zrozumiana. W przypadku teatru jest to zrozumiałe, w przypadku muzyki może być niezrozumiałe.
Zupełnie nie czuję się rockmanem. (...) w ogóle nie planowałem takiej płyty jak "Mor". Mam 51 lat i to jest dla mnie jakiś wybryk zupełnie niesłychany. Ta płyta nie jest jeszcze tak ekstremalna jak chciałem pierwotnie . Miałem w planie zaangażowanie znajomej śpiewaczki operowej Małgorzaty Godlewskiej i stworzenie czegoś na kształt awangardowej, turpistycznej opery ale sam się przestraszyłem swoich wizji. (śmiech)
Zmuszony jest więc tłumaczyć swój zamysł.
"Mor" to jest płyta o śmierci i cierpieniu. O bólu. Podobno jednym ze sposobów na czkawkę jest kogoś nagle przestraszyć. (...) Bo ból może przywrócić człowieka do życia. Współczesna kultura udaje, że nie ma czegoś takiego jak cierpienie, rozpacz i ból. Ludzie są przez tą kulturę oszukani i żyją w kompletnej alienacji. My chcemy zwrócić uwagę na prawdziwe życie.
Czyli wywołanie strachu to dobra interpretacja. Tylko czy wywołanie strachu tylko w chrześcijanach było intencją? Bo w niewierzących płyta zaczyna budzić fascynację, a to droga do gloryfikacji, a nie ostrzeżenia...
Trochę się dziwię, że można słuchać muzyki bez zwracania uwagi na jej przekaz tekstowy. A w przypadku "Uwag Józefa Baki", teksty są szalenie ważne. Szczerze mówiąc nie sądzę, abym kiedykolwiek mógł zainspirować się twórczością zespołów satanistycznych. Tu nie chodzi o estetykę i brzmienie tylko o intencję! Można stworzyć strasznie brzmiącą muzykę, ale może ona służyć dobru. Jeżeli coś jest jednak robione z intencją zła, to nie chcę mieć z czymś takim nic wspólnego. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, jestem na przykład wielkim fanem Diamandy Galas – artystki posądzanej od lat o satanizm, okultyzm i tak dalej. Uważam, że jej twórczość będąca penetracją ciemnych stron ludzkiej psychiki i duszy paradoksalnie służy dobru. Tak samo jest z powieściami Dostojewskiego. On pisał przecież straszne rzeczy, a posiadał niezwykłą wprost intuicję religijną. Istnieją z drugiej strony dzieła sztuki, które są emanacją zła. Na przykład zmarły niedawno Jerzy Nowosielski, którego bardzo ceniłem nie tylko jako malarza, ale również jako myśliciela twierdził, że obrazy Francisa Bacona są współczesnymi ikonami demona. Znam jego twórczość, szanuję kunszt, ale obrazu już bym w domu nie powiesił. Nawet gdyby było mnie na to stać. (śmiech)
"MOR" ma służyć dobru, Budzy penetruje ciemne strony ludzkiej psychiki by wyprowadzić ku dobru. Podchodzi do muzyki od razu z czystą intencją, stąd ten przekaz nie może mieć złej energii, charakterystycznej min. dla muzyki satanistycznej. Intencja jest tu istotna. Wokalista Trupiej Czaszki twierdzi, że nie można zanegować faktu, że istnieją projekty, które emanują negatywną energią.
Niestety są i wprowadzają zamęt w ludzkiej duszy. Nie czuję tego, obcując z twórczością wspomnianej Diamandy Galas czy Nicka Cave'a, którzy też przecież utożsamiani są, w dość prymitywny sposób z tak zwaną "ciemną stroną", z czym się zupełnie nie zgadzam. "Mor" nie jest negatywną energią. Wręcz przeciwnie!
Tu wyziera nieokiełznanie przez siebie samego. Budzy - artysta. To świadome ścieranie się z twórczością innych twórców, którzy balansowali lub pakowali się po uszy w imaginacjach pozbawieni pokory, a św.Paweł przestrzegał "Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła". Zaraz jednak otrzeźwia swoje spojrzenie tłumacząc kompozycje "Biedny katolik patrzy na zderzacz hadronów".
To ja jestem oczywiście tym biednym katolikiem. (...) Tytuł jest z parafrazą słynnego wiersza Miłosza "Biedny chrześcijanin patrzy na getto". Patrzę na – mówiąc językiem Lema – na "najgłupszą maszynę na świecie". Ten gigantyczny zderzacz hadronów jest dla mnie manifestację ludzkiej pychy. Pychy nauki. Bo co jakiś czas można przeczytać, że naukowcy obsługujący tę maszynerię stoją o krok od wyjaśnienia wszystkich tajemnic wszechświata, odnalezienia odpowiedzi na wszystkie pytania. I to jest kłamstwo. Czy to, że oni odkryją jakiś bozon, może sprawić, że ja przestanę cierpieć? Czy odpowiedzą mi po co się urodziłem i jaki jest sens mojego życia? Do czego służy mi wiedza o pierwszej milionowej części sekundy istnienia wszechświata? Człowiek współczesny ma zupełnie inne problemy niż to czy istnieje Bozon Higgsa. Dlaczego straciłem pracę? Dlaczego akurat ja zapadłem na ciężką chorobę? Dlaczego nikt mnie nie kocha? I tak dalej… Żaden zderzacz hadronów tego nigdy nie wyjaśni. Jest taki świetny kawałek New Model Army "White Coats". Justin Sullivan śpiewa w nim o tych ludziach w białych kitlach, którzy ciągle coś tam wynajdują, nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytanie człowieka: dlaczego ja umieram?
Może jednak przydałaby się dołączona do płyty książeczka ze wstępem napisanym przez autora? Bo podpowiedzią na pewno nie będzie wydawca płyty, który często promuje i wydaje muzykę antychrześcijańską. Ale... może z tego wyprowadzone zostanie dobro? Życzę tego Budzemu z całego serca.
CZYTA TEŻ: Pora na MOR. Czy to głos wołającego na pustyni lub szarża Don Kichote’a na wiatrak?
GK / T-Mobile Music
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249878-budzynski-nie-sadze-abym-kiedykolwiek-mogl-zainspirowac-sie-tworczoscia-zespolow-satanistycznych