„Elizjum” pokazuje, że Neill Blomkamp został pożarty przez Hollywood. Mimo to autor doskonałego „Dystryktu 9” potrafi w ocierającym się o blockbusterową schematyczność filmie nakreślić budzącą lęk wizję przyszłości. Po raz kolejny twórca z RPA wystawia też swój publicystyczny pazur.
Zrealizowany za ponad 100 milionów dolarów „Elizjum” jednego z najciekawszych twórców spoza Hollywood Neilla Blomkampa nie jest klasycznym letnim, blockusterowym filmem dla przeciętnego popcoronożercy. Oczywiście ma on główne za zadanie zapewnić bardzo przyjemną rozrywkę zmęczonemu upałem widzowi, który w wiaterku klimatyzacji i z zimną sodą w ręku pragnie odpłynąć na dwie godziny w inny świat. Jednak ta rozrywka ma w sobie „coś”, co może zmienić percepcję nowego projektu intrygującego reżysera z RPA. „Dystrykt 9”, którym Blomkamp podbił świat cztery lata temu ( m.in. nominacja do Oscara za najlepszy film roku) był przebraną w szaty S-fi opowieścią o apartheidzie w RPA. W swoim pierwszym hollywoodzkim filmie Blomkamp nie rezygnuje z podkreślenia swoich poglądów na współczesny świat. Tym razem są one dodatkiem do pełnej rajcująco zrealizowanej historii Prometeusza z niedalekiej przyszłości.
W roku 2154 ziemia jest przeludnionym i zdewastowanym gettem. Bogate warstwy społeczne zbudowały blisko planety ogromną stację kosmiczną Elizjum, na której życie przypomina ( literalnie) raj utracony w biblijnej opowieści. Mieszkańcy Elizjum nie tylko mogą mieszkać w idyllicznym świecie, który wygląda jak przewalcowane w photoshopie Beverly Hills, ale również w zamian za permanentną inwigilację dostają możliwość niemal życia wiecznego. Każdy z „obywateli” ma w domu kapsułę, która w kilka sekund diagnozuje ich choroby i je eliminuje. Elizjum jest jednak miejscem dla wybranych. Pod wodzą marionetkowego prezydenta i diabolicznej Sekretarz Rhodes ( Jodie Foster), która niczym bóg decyduje o życiu i śmierci „podludzi”, wyższa rasa robi wszystko by odgrodzić się od motłochu żyjącego na zatrutej ziemi. W latynoskim Los Angeles, które wygląda jak brazylijskie fewele albo getto przybyszów z kosmosu w „Dystrykt 9” mieszka Max ( Matt Damon), wychowany przez zakonnice chłopak, który całe życie pragnie dostać się na zakazaną stację. Max jest byłym gangsterem, który odszedł z gangu Spidera (Wagner Moura) i pracuje w prowadzonej przez wysłannika z Elizjum (William Fichtner) fabryce. Pewnego dnia Max doświadcza napromieniowania w fabryce, i niczym robotnik z powieści Dickensa zostaje wyrzucony przez „chciwych kapitalistów”. Zostaje mu 5 dni życia. Uzdrowić go może jedynie wizyta w kapsule na Elizjum. Jednak jako „podczłowiek” nie ma szans do niej się dostać. Wtedy przystaje na propozycje Spidera, który ma plan jak wkraść się do „raju”. Początkowa chęć uratowania swojego życia przez Maxa zamienia się w prometejską misję zabrania bogaczom „ognia”, który należy do ludu.
Jak przystało na letnią produkcje rodem z Hollywood „Elizjum” jest pełne zwrotów akcji, strzelanin w, nomen omen, mad maxowym klimacie i zachwycających ujęć. Mamy więc diabolicznie złego psychola, który będzie chciał pokrzyżować szyki głównemu bohaterowi, zimną sukę pragnącą panować nad światem i piękną, szlachetną kobietę z niewinnym dzieckiem, które wpłynie na osobowość bohatera. Nie to jest jednak najmocniej warte odnotowania w filmie Blomkampa. Fani prostych opowieści z przyszłości i tak będą zachwyceni, a miłośnicy „Solaris” wyjdą z sali kinowej z wymalowaną wyższością na twarzy. Jak przystało na postapokaliptyczne kino najciekawsza jest ideologia kryjąca się za przepełnioną akcją historii. Blomkamp nie ukrywa swoich poglądów na dzisiejsza Amerykę. Bo w nią jest wymierzony jego nowy film. Dostaje się nie tylko polityce imigracyjnej rządu USA, który, według twórcy, prześladuje Meksykanów pragnących dostać się do raju na ziemi, ale również całemu systemowi panującemu za oceanem. Kapsuły zdrowia w domach „1 proc. burżuazji” i umierający na ulicach biedacy stanowiący 99 proc. ludzi, nie mający nawet Wall Street do protestowania, symbolizują system opieki zdrowotnej w USA, gdzie na najlepszą opiekę stać coraz częściej jedynie świetnie zarabiających. Wytworzenie nowego człowieka oraz ucieczka ze starego świata jest, zdaje się mówić reżyser, również specjalnością Amerykanów, którzy zbudowali przecież sobie nowy świat emigrując kilka wieków temu z Europy. Według wychowanego w RPA reżysera pogoń za perfekcją i odgrodzenie się od niedoskonałości musi skończyć się rewolucją. Czy jednak jego wizja nie jest napędzana zbytnio marksistowską dogmatyką? Czy zawsze usprawiedliwiona walka z totalitarnym charakterem przyszłości nie jest jedynie nośnikiem dla idei, które powodują, iż nienawidzimy zaradnych bliźnich, którzy ciężką pracą wykuwają sobie lepszy byt? Po seansie filmu Blomkampa to pytanie na szczęście nie pozostaje retoryczne.
„Elizjum” jest sprawnym połączeniem zaangażowanego kina z prostą rozrywką. Filmowi jest daleko do poprzedniego dzieła afrykańskiego reżysera, ale jednocześnie przewyższa poziomem wiele produkcyjniaków z Hollywood. Należy również doceniać publicystyczny pazur Blomkampa , nawet jeżeli się z jego przesłaniem nie zgadzamy. Choć mam wrażenie, że nawet papieżowi Franciszkowi spodobałaby się krytyka krwiożerczego wyzysku, jaką południowoafrykański artysta z dobitnością pokazał.
Łukasz Adamski
„Elizjum” 2013, reż: Neill Blomkamp, wyst: Matt Damon, Jodie Foster, Sharlto Copley, William Fichtner. Dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249825-elizjum-krytyka-dzisiejszej-ameryki-z-prometeizmem-w-tle-recenzja-dvd?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.