Perfekcyjnie wyreżyserowany, precyzyjnie napisany, podszyty tajemnicą i symboliką, a zarazem banałem film Giuseppe Tornatore jest przykładem jak można genialnie opowiedzieć wyeksploatowaną historię. „Koneser” to wielkie osiągnięcie twórcy „Cinema Paradiso”, który potwierdza, że jest maestro współczesnego kina.
Trudno streszczać film, będący w błyskotliwy sposób złożony z elementów, które nabierają kształtu dopiero w ostatnich jego scenach. Nie chciałbym psuć widzom zabawy, i w obawie przed ujawnieniem jakiegoś kluczowego fragmentu historii Tornatore, pozwolę sobie zacytować lapidarny opis filmu dystrybutora.
Virgil Oldman (Geoffrey Rush) jest samotnym człowiekiem, którego niechęć do nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi, zwłaszcza kobietami, pasuje do jego zajęcia. Virgil jest bowiem profesjonalnym handlarzem antykami. W dniu jego sześćdziesiątych trzecich urodzin kontaktuje się z tajemnicza Claire, która prosi go o wycenę dzieł, należących do jej rodziny. Virgil wielokrotnie ma ochotę wycofać się z przyjętego zlecenia. Za każdym razem jednak tajemnicza kobieta, która nie chce nawet pokazać swojej twarzy przekonuje go, by kontynuował pracę. Dotychczasowe spokojne życie handlarza antykami bezpowrotnie traci swój charakter.
Z pozoru typowa opowieść o relacji tajemniczej kobiety z przedziwnym koneserem sztuki od pierwszej minuty podszyta jest subtelną, ale wyraźną symboliką. Tornatore piórem genialnego dramaturga nie tylko przedstawia nam w kilku ujęciach całą osobowość ekscentrycznego konesera, ale nawet w jego nazwisku zawarł klucz do zrozumienia tej szalenie ciekawe postaci. Virgil Oldman- to dosłownie stary człowiek o imieniu wielkiego poety Wergiliusza czyli „gałązki latorośli”. A może to imię jest raczej nawiązaniem do słowa „virgin” czyli czystego, dziewiczego prawiczka? Jak ta czystość ma się do pedantycznego samotnika, który nosi rękawiczki nawet do posiłku, farbuje włosy i oprócz oddawania się totalnie sztuce, potrafi też w wyrafinowany sposób na niej nie do końca uczciwie zarabiać, korzystając z pomocy szemranego przyjaciela Billego ( niejednoznaczny Donald Sutherland). Virgil, gdy nie sprzedaje arcydzieł sztuki, kontempluje w sekretnym pokoju obrazy, które przez lata kolekcjonował. Obrazy przedstawiają samotną kobietę o określonej urodzie, którą Oldman „na żywo” odnajduje dopiero w ukrywającej się za ścianą opuszczonego dworku kobiecie. Czy może to być przypadek. A może to fatum? Czy Claire ma być jednak jego kolejną zdobyczą i trofeum, którą powiesi na ścianie? Czy zwierzyna tym razem zapoluje na myśliwego? Czy jej samotność jest lustrzanym odbiciem stanu ducha samego Virgila? A może jest to krzywe zwierciadło z zaczarowanym odbiciem nieświadomego pułapki smakosza życia, który sam staje się wykwintnym daniem?
Tornatore prowadzi z nami grę. Prowadzi nas przez pokręcone korytarze, które tylko z dystansu wydają się być proste. Jednak nawet jak już znajdziemy się w bezpiecznym i komfortowym miejscu, włoski mistrz budzi w nas niepokój i wątpliwości. Co bowiem w filmie robi tajemnicza karlica przesiadująca naprzeciwko willi nie wychodzącej z domu Claire. Co znaczą jej ponad ludzkie zdolności matematyczne? Kim w rzeczywistości jest genialny Robert ( Jim Sturgess), który nie tylko pomaga Virgilowi odbudować XVIII wiecznego droida, który służy do oszukiwania widzów, ale również uczy go „kochać”? Tornatore miejscami zamienia „Konesera” właśnie w tego nieprawdopodobnego droida sprzed trzech wieków. Twórca „1900. Człowiek legenda” w pewnym sensie po raz kolejny eksploatuje motyw bohatera bojącego się zewnętrznego świata, ukrytego w wykreowanym przez siebie fałszywym raju, iluzji do której wchodzi obcy ( czyż nie o tym samym jest „Cinema Paradiso” i przeszywająca „Czysta formalność” z Polańskim i Depardieu?). Tym razem idzie jednak o krok dalej. Włoski maestro nie pozwala nam do końca nawet pojąć stanu świata, w jaki nas wprowadza. Bez wątpienia to właśnie dlatego Tornatore kręcił swój film w kilku miejscach Włoch, sklejając nieraz jedną scenę z widoków dwóch różnych miast, czyniąc wszystko co widzimy na ekranie nierzeczywistym, odrealnionymi i wykreowanym przez jakiegoś demiurga. Nie przez przypadek film jest również zrealizowany w języku angielskim, co jest bardzo rzadkie w przypadku tego twórcy.
Jak już pisałem powyżej „Koneser” jest majstersztykiem reżyserii. Jednak danie, które mamy chęć spożywać w rękawiczkach i z wybornym winem w dłoni składa się z jeszcze kilku wyśmienitych składników. Muzyka Ennio Morricone, wyborna, magnetyczna kreacja Geoffreya Rusha, którą spokojnie można porównać do „Zatrutego pióra” czy „Peter Sellers. Życie i śmierć”, i w końcu literacka perełka, jaką jest przerobienie banału w wielką sztukę powodują, że śmiało można ten film wymienić jako jeden z najlepszych obrazów 2013 roku. W erze opakowanej w szaty artyzmu dosłowności w kinie, łopatologii europejskich twórców, którzy dławią się swoim napuszeniem, Tornatore pokazuje, że wciąż z wielką klasą można zaskakiwać odbiorcę i doprowadzać go do nie wymuszonej ekstazy. Tak smakuje właśnie posiłek, dzięki któremu możemy poczuć się koneserami.
Łukasz Adamski
„Koneser”, reż: Giuseppe Tornatore, dystr: Monolith
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249802-koneser-tajemnica-i-milosc-na-licytacji-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.