Nie pojmuję fali oburzenia, krytyki i zwykłego hejtu pod adresem programu „Warsaw Shore” emitowanego na antenie MTV. Nawet tutaj, na łamach wNas.pl – portalu, który dotąd postrzegałem jako śmiały, odważny i nie płynący z głównym nurtem banalizacji opinii – opinie pod adresem programu są powierzchowne i w stu procentach utrzymane w krytycznym tonie.
CZYTAJ TEŻ: Warsaw Shore wielkim hitem MTV. Oglądalność wciąż rośnie. Czy można upaść niżej?
Tak to jednak bywa z dziełami wybitnymi – zwykle nie są one rozumiane w swoim czasie. To dopiero perspektywa czasu i chłodnej oceny pozwala potomnym docenić wybitne dzieła. Tak jak nie rozumiano w jego czasach Van Gogha, tak jak wielkość Franciszka Schuberto odkryto po latach, tak wreszcie z czasem doceniona zostanie śmiałość twórców Warsaw Shore. Dlatego też, licząc się z niezrozumieniem odbiorców, piszę ten tekst, by z czasem być pierwszym, który docenił ów wybitny telewizyjny program. Nie, nie program – wydarzenie! Bo o czym traktuje Warsaw Shore? Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to rozciągnięty na wiele odcinków telewizyjny bełkot, pełen wulgaryzmów, śmietnikowej mowy i śmietnikowej moralności gniot, mający grać na najprymitywniejszych emocjach, zwierzęcych odruchach stadnych i gwarantować drogi czas reklamowy. Gniot doceniany jedynie przez równie śmietnikową jak on sam publiczność szukającą tanich i łatwych rozrywek.
To błąd.
Warsaw Shore jest opowieścią i to opowieścią w swoim rozmachu i przekazie ocierającą się o wielkość antycznych mistrzów. To tragedia i komedia zarazem. Oglądając uczestniczymy w tym, w czym Grecy starożytni uczestniczyli podczas obcowania z praojcami teatru. Oto emocjonalne katharsis, oczyszczenie, dostępne na wyciągnięcie pilota.
Bo czyż nie jest Warsaw Shore sztuką? Sztuką przy tym wielowymiarową? Błądzi Łukasz Adamski gdy pisze: „program jest destrukcyjny dla moralności widza, bowiem promuje świat oparty na skrajnym hedonizmie, pokazując, że w życiu najważniejsza jest dobra zabawa w modnych klubach i kasa.” To banalizacja! To program nie o „kasie i ruchaniu” jak upierają się krytycy, lecz o odwiecznych uczuciach targających ludzką istotą. Bo czyż nie widzimy tego wewnętrznego konfliktu, który targa Trybsonem, gdy poszukuje on miłości – tak cielesnej, jak i idealnie duchowej? Czyż nie obrazuje to konfliktu każdego mężczyzny od zarania dziejów, konfliktu w którym sacrum staje się miłość duchowa, idealna, czysta, zaś profanum – potrzeba zaspokojenia męskich ciągot. Ciągot zniewalających jak okowy, po których zrzuceniu byłaby istota ludzka zdolna sięgać dalej niż gwiazdy? Tragizm, ukazany najpełniej! Jest to też dzieło o męskiej przyjaźni i woli walki – woli, która pozwala im współdziałać w celu spełnienia, odnalezionego wespół z pierwiastkiem żeńskim?
A to tylko męska perspektywa! Gdy już w zapowiedzi Ania „Mała” wspomina o tym jak należy „wywijać dupą” by zachować klasę to w tym jednym tylko zdaniu odnajdujemy żeńską potrzebę akceptacji, chęć zrzucenia i przyobleczenia się zarazem w wartości obecne („kręcenie dupą”) i dawne (kostium, decorum, zachowanie klasy).
Adamski pisze o tym, iż bezmyślne „zombie” staje przed kamerami i odnosi sukces. To bzdura! Warsaw Shore ukazuje, że gdy kultura wysoka skapitulowała, gdy film (skoro jesteśmy przy sztukach wizualnych) poddał się dyktatowi powierzchowności to telewizja właśnie odważnie stawia pytania i równie odważnie – pozwala nam samym szukać odpowiedzi.
I tak – robię sobie jaja. Gratuluję domyślności wszystkim tym, którzy właśnie obsmarowują mnie w komentarzach za stawanie w obronie tego shitu.
Arkady Saulski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249790-warsaw-shore-wielka-telewizja-zawsze-musi-liczyc-sie-z-niezrozumieniem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.