O wiele łatwiej jest dzisiaj sfinansować historię człowieka, który jest mordercą czy kanibalem niż historię Matki Teresy. Ta fascynacja mrokiem jest przedziwna! To cecha charakterystyczna dzisiejszych czasów. Powiedziałbym nawet, że to symbol współczesności – mówi Lech Majewski, reżyser filmowy i teatralny, malarz, pisarz, laureat nagrody im. Lecha Kaczyńskiego (2012).
Aleksander Majewski (wNas.pl): Czy czuje się Pan wizjonerem?
Lech Majewski (reżyser): Tak o mnie mówią. Rzeczywiście… mam wizje! Rodzą się w mojej głowie i stają się namacalne – ja je widzę i słyszę. Domagają się narodzin, zmaterializowania. Właśnie dlatego tworzę film, spektakl teatralny czy wideoart. To już kwestia zmagania się z materią.
Wizja staje się ciałem… To chyba nie jest dobry czas dla takich twórców? Preferuje się pojęcia takie jak „szybciej”, „więcej”, „częściej” kosztem wartości dzieła.
To prawda. Jest też pewien aspekt natury moralno - etycznej. Widzę z jaką łatwością zdobyłbym pieniądze na różnego rodzaju demonstracje sił zła…
Złych sił? Co ma Pan na myśli?
Mam na myśli fascynację złem. O wiele łatwiej jest dzisiaj sfinansować historię człowieka, który jest mordercą czy kanibalem niż historię Matki Teresy. Jeżeli przedstawi Pan pomysł ekranizacji losów postaci uosabiającej zło, to od razu znajdą się dystrybutorzy. Natomiast w przypadku filmowej opowieści o kimś dobrym, chętnych na taką ekranizację nie ma. Ta fascynacja mrokiem jest przedziwna! To cecha charakterystyczna dzisiejszych czasów. Powiedziałbym nawet, że to symbol współczesności.
Malarstwo jest nieodłącznym elementem Pańskich filmów. Stara się Pan je przemycać…
Nie, nie staram się i nie przemycam. Ja po prostu tworzę je na ekranie. Synteza filmowa pomaga mi najlepiej wyrazić to, co we mnie tkwi. Robię filmy, aby w malarstwie wrócić do korzeni, czyli do malarstwa starej szkoły, malarstwa, które dawało możliwość wnikania w obrazy, czytania obrazów, studiowania ich i mieszkania w nich. Musimy pamiętać, że XX-wieczna sztuka wyrzuciła z malarstwa postać ludzką. Współczesne sztuki wizualne porąbały ją na kawałki; zmiażdżyły ją i zabstrakcjonizowały. Myślę, że bezpośrednim wynikiem takiego podejścia był Auschwitz. Po raz kolejny wracamy do rozważania Wilde’a: co było pierwsze – sztuka czy natura? Tymczasem postać ludzka pozostała nietknięta w kinie – dlatego kino traktuję jako arkę, w której człowiek został ocalony. Zrozumiałem to wpatrzony w obrazy takich mistrzów jak Bellini czy Giorgione. Owszem, robi na mnie wrażenie Warhol, ale nie ma w nim głębi, jest tylko konstatacja pewnej uproszczonej, masowej multiplikacji i plakatowości. Natomiast w starym malarstwie mieszka człowiek. Właśnie z tego powodu powstał „Młyn i Krzyż”.
Rozmawiamy o malarstwie. Czy „Młyn i Krzyż” był przełomem w Pańskiej karierze?
Ależ skąd! Każdy film jest dla mnie jakimś przełomem.
Z pewnością był nim również zrealizowany w Hollywood „Basquiat” z iście gwiazdorską obsadą, którego był Pan pomysłodawcą. Jak to możliwe, że reżyser z Polski staje się współautorem filmu w którym grają największe gwiazdy światowego kina?
To całkowicie naturalne. Po prostu robię swoje rzeczy, a świat się temu przygląda. Od dawna czułem, że takie historie mnie fascynują, a ludzie podchwytują temat. Później stają się partnerami w realizacji tego pomysłu.
A dlaczego akurat Basquiat?
Bo zaraził mnie swoją dziką energią artystyczną. Jak zapewne Pan zauważył, mam ambiwalentny stosunek do sztuki współczesnej i niewielu twórców z tego gatunku cenię. Jego akurat cenię za brutalną siłę i maksymalizm. To niesamowite, jak znalazł swój styl i zaczął intensywnie działać. Umarł bardzo młodo, więc wpisuje się w mit młodego talentu, który znika równie szybko, jak się pojawia. Jak Jim Morrison, Jimi Hendrix…
Wojaczek…
Tak, Wojaczek zawsze mnie fascynował i od lat chciałem zrobić o nim film. To wszystko nałożyło się na postać Basquiata. No i wzbudziło zainteresowanie wielkich gwiazd…
Nie tylko przy okazji tego filmu miał Pan okazję z nimi współpracować.
Debiutował u mnie Julian Schnabel, który zrobił bardzo dobry film „Motyl i skafander”. Pierwszą dużą rolę w moim filmie „Ewangelia według Harry’ego” zagrał Viggo Mortensen, jeszcze zanim stał się Aragornem. Muzykę do mojego filmu „Więzień Rio” napisał Hans Zimmer, który dziś jest prawdziwą fabryką muzyki w produkcjach hollywoodzkich.
Skoro mowa o „Więźniu Rio”, to można zauważyć, że ten obraz znacząco odbiega od pozostałych, które Pan wyreżyserował. Jak Pan postrzega ten obraz z perspektywy lat?
To mój hollywoodzki film, który zrobiłem dla dużego studia, Columbii-TriStar. Zarobiłem na nim największe pieniądze w życiu. Towarzyszył mi wtedy luksus i splendor. Pamiętam, że gdy znajomy zobaczył mnie w tamtym okresie, powiedział: „Żyjesz jak James Bond”. To była totalna celebra…
A satysfakcja artystyczna?
Pokochałem Rio de Janeiro, Brazylijczyków i karnawał. Zresztą mój odbiór karnawału jest znany, bo materiały kupił Disney i zainstalował w swoim brazylijskim pawilonie.
Ale ten przepych chyba Pana męczył…
Nie jeden raz w życiu. M. in. dostałem propozycję zostania wykładowcą Uniwersytetu Yale z czym wiązały się wysokie zarobki i inne atrakcyjne apanaże, ale po dwóch semestrach zrezygnowałem z tego. Wybrałem niepewność – realizację własnych projektów i poczucie bycia niezależnym. Z wielu takich pułapek pouciekałem.
W Pańskiej biografii nie brakuje zaskakujących zwrotów. Po „Basquiacie” tworzy Pan kolejne filmy, ale już po drugiej stronie Oceanu - „Pokój saren” i znakomity „Wojaczek”. Ten pierwszy film nie odbił się jednak szerokim echem.
„Pokój saren” otworzył mi wiele drzwi, doczekał się instalacji w wielu muzeach, np. w Museum of Modern Art w Nowym Jorku.
A skąd pomysł na stworzenie filmu o Wojaczku akurat w tamtym momencie? Czy wzięła górę śląska tożsamość?
Wojaczek był i wciąż jest moim bohaterem i, przede wszystkim, genialnym poetą. Kiedyś powiedziałem, że jego wiersze są jak kule, które przeszywają serce.
Bohater – to określenie często pojawia się w kontekście Wojaczka. Dlaczego?
Trzeba mieć odwagę, żeby podjąć grę z własną śmiercią.
CAŁY WYWIAD W NOWYM NUMERZE TYGODNIKA „wSIECI”
W SPRZEDAŻY JUŻ JEST DOSTĘPNA KOLEKCJA 11 FILMÓW LECHA MAJEWSKIEGO NA DVD (WYD. GALAPAGOS)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249761-majewski-latwiej-zrobic-film-o-kanibalu-niz-matce-teresie