George R. R. Martin, pisząc „Grę o Tron” inspirował się, jak twierdzi, historią konfliktu Yorków i Lancasterów. Nasi rodzimi pisarze również nie zostają w tyle i też stworzyli dzieła tak reklamowane – jako „piastowskie” czy „słowiańskie” gry o tron.
Chrześcijanie niszczą wiarę ojców
Witold Jabłoński usilnie stara się zasłużyć na miano czołowego skandalisty wśród fantastów. „Słowo i miecz” to obok „Przenajświętszej Rzeczpospolitej” Jacka Piekary może najbardziej antyklerykalna rodzima pozycja fantastyczna. Gdyby chodziło tylko o prosty antyklerykalizm, można by wzruszyć ramionami, Jabłoński jednak podaje alternatywę dla chrześcijaństwa i nie jest to broń Boże ateizm czy racjonalizm, lecz… mitologia słowiańska. Naprawdę, w powieści wykazana jest oczywista wyższość wyrafinowanego wielobóstwa nad prymitywnym monoteizmem, przewaga kultu natury nad nieestetycznym, chrześcijańskim umiłowaniem cierpienia. A słowiańscy bogowie przecież tacy fajni, szczęśliwi i pozbawieni kompleksów, podobnie jak ich wyznawcy. Zresztą pal sześć słowiańskich bogów, oni są tu potrzebni tylko na potrzeby konwencji fantasy, wierzyć w nich nie musimy (choć nadwiślańscy neopoganie pewnie by się ze mną nie zgodzili). Potrafię zrozumieć dowalanie chrześcijaństwu z pozycji Richarda Dawkinsa z jego wojującym ateizmem, ale z pozycji wojującego pogaństwa i jego rzekomej wyższości (moralnej, kulturowej, religijnej) – tego zrozumieć nie potrafię. Poważnie, w XXI wieku? Jak to wygląda w powieści? Otóż była sobie kraina mlekiem i miodem płynąca, w której to bogobojny lud zajmował się rolnictwem i czczeniem rodzimych bogów, zacne rody panujące sobie panowały (bynajmniej nie Piastów, a Liwów), a tu nagle najechały ją łotry z Europy i chcieli nas przekonać do swojej religii. Konkretnie – sprowadzeni najpierw przez Mieszka I, ale na szczęście odparci, następnie ponownie przez Kazimierza Odnowiciela, który sprzeciwił się pogańskim, pokojowym rządom księcia Mazowsza Miecława i jego matki Żywii i z pomocą wojsk ruskich i cesarskich paladynów przyłączył Mazowsze do macierzy. Chrześcijańscy wojacy mordowali, gwałcili, na oczach matek wrzucali dzieci w ogień, ćwiczyli strzelectwo na żywych celach, a wszystko to, chcąc przekonać do obcych bogów (a raczej do Boga). Wszystkiemu winni ci prorosyjscy i proniemieccy (niestety!) Piastowie, znienawidzeni przez lud, w przeciwieństwie do rodu pokojowych Liwów z Płocka, rozumujących w szlachetnych kategoriach plemiennych, w przeciwieństwie do nieszlachetnych kategorii narodowych. A wszystko to w latach trzydziestych i czterdziestych jedenastego wieku, sielankę kończy bitwa Kazimierza Odnowiciela z poganami.
Przyznam, że książka obrzydziła mi pogaństwo doszczętnie. Być może ktoś z czytelników pamięta sympatyczne komiksy jeszcze z czasów PRL o Domanie albo kojarzy często wznoszone okrzyki „na Trygława i Swaroga” z pewnego sympatycznego komiksu. Zresztą, fascynacja mitologiami nie jest czymś złym, o ile się w mitologicznych bogów nie wierzy. Po lekturze zacząłem się pogaństwa, a właściwie neopogaństwa bać – jeśli powieść oddaje poziom nienawiści do chrześcijaństwa i ich karykaturalną wizję tegoż według miłośników słowiańszczyzny, to wieje grozą i faktycznie potrzebna jest nowa ewangelizacja.
Problem więc nie z ożywionym słowiańskim panteonem, takie rzeczy w fantasy robić wolno, a nawet trzeba. Problem z wizją świata tak czarno-białą, przy której rzekomo jednostronny Tolkien to szczyt niuansowania. Poganie i Słowianie są może i niepiśmienni, ale są „ludem Słowa” w przeciwieństwie do „niemych” Niemców; owe „Słowo” to też sposób działania magii kapłanów, czyli zaklęcia magiczne. Słowianie są gościnni, tolerancyjni, pokojowi i cywilizowani, za to „czerńce” są co do jednego okrutni, sadystyczni (albo masochistyczni), nie uznają wolnej miłości i nie uznają – skandal – innych religii poza swoją własną. Jedynym jako tako pozytywnie odmalowanym chrześcijaninem jest Aron, ale to Żyd ocalały z pogromu. Poza tym, w powieści spiskowa teoria dziejów przewyższa tą według Dana Browna – tajne organizacje chrześcijańskie „trzęsą królami i papieżami”, decydując zakulisowo o mariażach władców i planując skrytobójstwa. Poza tym chrześcijanie generalnie są odpychający fizycznie – a przecież wiadomo, że szpetota czy kalectwo to zazwyczaj znak niełaski bogów. Jednym słowem, chrześcijanie przewyższają faszystów w okrucieństwie i terrorze, a na dodatek są brzydcy, śmierdzą, kuleją i się garbią.
Trochę też brak konsekwencji – to w końcu chrześcijaństwo jest złe, bo nieprawdziwe i nieskuteczne (bo nie uznaje opartej na skuteczności „magii natury”, w kościołach nie ma żadnego boga itd.) czy wręcz przeciwnie? W końcu chrześcijanie wygrywają z pogaństwem niezrozumiałą siłą woli, która pomaga im znosić cierpienie i męczeństwo (przynajmniej to autor uczciwie przyznaje), a ta siła sprawa, że pogańskie czary nie działają – czyli jednak jest skuteczne. Zdaje się, że autor, tak jak niektórzy ateiści, czuje się w obowiązku dowalić Bogu zarazem za to, że jest i za to, że Go nie ma.
Przyznaję jednak, że zarzut wobec powieści dotyczy jej olbrzymiej stronniczości i fałszowania obrazu świata, bo od strony formalnej wybija się ponad przeciętność rodzimej produkcji fantastycznej – jeśli nie zwracać uwagi, że tą totalitarno-nieludzką religią jest chrześcijaństwo. Można też docenić powieść za odwagę w byciu „pod prąd”, ale nie wiem, czy przypadkiem stanowisko przeciwne nie wymaga dzisiaj większej odwagi. Autor umiejętnie gra na emocjach, kibicujemy tym „dobrym”, nienawidzimy „złych” (nawet wbrew własnym przekonaniom). Główny wątek to długaśny quest drużyny złożonej z kapłanów i wojowników w celu uwolnienia Czarnoboga – głównego szwarccharaktera słowiańskiej mitologii, który ma rozprawić się ostatecznie z chrześcijaństwem. Podobieństwo boga do apokaliptycznego Antychrysta oczywiście nie jest przypadkowe – w końcu minęło tysiąc lat chrześcijaństwa i takie milenarystyczne nastroje jeszcze nie ostygły. W wyprawę na krańce świata i zaświata (Jawii i Nawii) uda się niedźwiedziowaty Mścigniew, guślarz Widun, Jadźwing Andaj z gadającym koniem i Żywia, kapłanka bogini Mokoszy. Kolejne lokacje są malownicze (podwodne miasto Weneda czy Zaklęty Bór), a każda z nich jest okazją do zapoznania się z jego mitologią i bestiarium. Nie brak zaskoczeń fabularnych w rodzaju ukrytych zdrajców towarzyszącym bohaterom czy władcom.
Za zaletę mam też, że powieść jest mimo wszystko pewnym ćwiczeniem z wyobraźni – dla ówczesnych Wiślan i Polan, obywających się bez telewizora i Gazety Wyborczej, przyjęcie chrześcijaństwa faktycznie mogło być większym szokiem niż wstąpienie do Unii Europejskiej. Sam zastanawiam się, czy „odgórna” chrystianizacja (od klasy rządzącej w dół) jest lepsza niż „oddolna” (rozpoczęta od ludu) – ale z perspektywy historycznej „oddolna” była częściej nieudana (np. w Japonii). A co by było, gdyby Mieszko naprawdę wypiął się na Rzym, a przez to na całą tradycję śródziemnomorską? Znalezienie się w kręgu kulturowym, do którego trafiliśmy dzięki jego decyzji, mam jednak za cywilizacyjny awans i raczej nie jestem w tym odosobniony. Zyski przewyższyły straty wielokrotnie, nie ominęła nas grecka filozofia, rzymskie prawo i judochrześcijańska kultura i nie zostaliśmy Indianami Europy.
Trudno jednak brać to na poważnie, rozumiem jeszcze pogan przedchrześcijańskich, ale dzisiejszych nie rozumiem kompletnie – to dopiero ultrakonserwatywny upór. Dziad z dziada pradziada sierpem kosili, to i my będziemy kosić, żadnych nowinek i snopowiązałek nie potrzebujemy. Ale ta plemienno-ksenofobiczna narracja dziwnym trafem mieści się też w popularnej lewicowej optyce, zgodnie z którą wszystko, co złe, jest winą Zachodu i chrześcijaństwa – rzezie Indian i Słowian, koniec ładnego matriarchatu, holokaust itd. Nic nie mam przeciwko wskrzeszaniu słowiańskości, ale jeśli to ma się wiązać z wiarą w bogów czy krzyżofobią, to lepiej nie budzić tego trupa.
Przemysł jednoczy Polskę
Kolejną powieścią, też reklamowaną jako „gra o tron” (tym razem raczej „piastowska” niż „słowiańska”) jest „Korona śniegu i krwi” Elżbiety Cherezińskiej (doczekała się ona nawet wysokobudżetowego audiobooka). Powieść jest dużo lepsza pod względem obiektywizmu historycznego, dużo bardziej tolerancyjna i pozbawiona jakichkolwiek fobii, tak antychrześcijańskiej, jak antypogańskiej – ale niestety trochę gorzej napisana. Chociaż pod względem konstrukcji (nieustanne zmiany punktów widzenia) i braku ferowania jednostronnych wyroków to właśnie jej, a nie powieści Jabłońskiego bliżej do sagi Martina.
Powieść można traktować jako niezamierzony sequel do „Słowa i miecza” – jej akcja przeskakuje ponad 200 lat do przodu, ale wciąż rządzą Piastowie. Klątwa pogańska rzucona przez podbitych pogan być może się spełniła, skoro nastąpiło rozbicie dzielnicowe… choć u Cherezińskiej owa klątwa jest tłumaczona trochę inaczej. Powieść opowiada niesamowicie skomplikowaną historię o tym, jak książę Starszej Polski Przemysł II po wieloletnich intrygach i przetasowaniach politycznych zjednoczył kraj i został w 1295 roku królem Polski. W tle jednak mamy kluczową dla powieści historię Bezpryma, syna Bolesława Chrobrego z nieprawego łoża, któremu Cherezińska dodała (zdradzę tu trochę tajemnicy) ukrytych potomków.
Podobnie jaku Jabłońskiego, trzynastowieczna Polska dzielnicowa jawi się jak kraina rodem z fantasy, ale różne porządki nadprzyrodzone u Cherezińskiej nie są w takim konflikcie. Mamy wciąż żywe pogaństwo – kapłanki Starszej Krwi, boginię Mokosz, a także mnóstwo obrzędowości – jeśli wierzyć autorce, zwyczaje słowiańskie nie były wcale tak bezlitośnie tępione, a kapłanki Starszej Krwi nie reagowały na bliskość kościoła pianą na ustach. Mamy chrześcijaństwo – cuda są na porządku dziennym, święta Kinga (węgierska żona Bolesława Wstydliwego) wydziela zapach fiołków, dla niepoznaki ukrywając tą cechę pod prawdziwymi perfumami. Podobnie jak u Jabłońskiego, mamy błogosławione i przeklęte artefakty, miecze i korony – spora część zresztą się powtarza, np. Szczerbiec, miecz koronacyjny Piastów. Ale oryginalnym konceptem autorki jest dosłowne ożywienie zwierząt herbowych – takie lwy czy gryfy są żywe, oddają emocje posiadacza, schodzą i wchodzą na tarcze i stroje właścicieli, choć oczywiście nie należą one do tej samej kategorii istot co zwykłe zwierzęta. Cała ta nadprzyrodzona rzeczywistość i jej związki ze światem są głównie tłem, niezbędnym dla podtrzymania kolorytu powieści, a Cherezińską interesują ludzie i ich decyzje, zderzenie wielkiej historii z ich osobistymi losami. Nie oszczędza nam nikogo z olbrzymiego korowodu dzieci, żon i kochanek w życiu każdego poważniejszego gracza. Dodajmy do tego powtarzalność imion Bolesławów, Henryków i Leszków i wcale nie po macoszemu potraktowana bliska zagranica, zwłaszcza czeska (Przemyślidzi) i niemiecka (Habsburgowie) i nieustanne zmiany przymierzy – mętlik w głowie gwarantowany. Każdej z postaci poświęca się dwie, trzy strony, a skoro przez powieść przewijają się dziesiątki, jeśli nie setki osób – wymaga to albo świetnej pamięci, albo gigantycznego skupienia uwagi, albo robienia notatek. Paradoksalnie, pomimo gęstych 730 stron, dzieje się więcej niż autorka opisuje. Często o kluczowych wydarzeniach dowiadujemy się tylko w rzuconych mimochodem wzmiankach. Poza tym, w przeciwieństwie do Jabłońskiego, autorkę powieści interesuje to, co „dworskie” – i nie zakłada ona, że „dworskie” zawsze znaczy „zakłamane”.
Zatem wszystko w powieści gra, poza męczącym sposobem prowadzenia narracji. Niby mamy epicki rozmach, a nie możemy zaczerpnąć tchu, gdyż bohaterowie zmieniają się jak w kalejdoskopie (Martin to przy tym pikuś). Irytują nawet nieustanne cliffhangery, ponieważ w momencie, gdy postać, którą straciliśmy w dramatycznym momencie z oczu, pojawia się ponownie po kilkunastu stronach, to zdążyła się ona już np. uwolnić się z kajdan, uciec z lochu i wtrącić do niego swojego prześladowcę, a prześladowca też już wyciągnął nogi albo baluje w łożu z powabną niewiastą. Autorka zapomniała o tym, że ma zainteresować czytelnika opowieścią i jej przeładowanie setkami faktów nie musi wyjść na dobre. Podczas gdy Jabłoński hipnotyzuje czytelnika narracją, Sapkowski narracją i stylem, to Cherezińska w lekturze przypomina fabularyzowaną i podkolorowaną kronikę historyczną, w której trzeba upchnąć jak najwięcej wydarzeń. Ale ratują ją próby zgłębienia psychiki postaci i niewątpliwa fascynacja bohaterami, podczas gdy Jabłoński albo nimi gardzi, albo idealizuje.
Słusznie pisze Maciej Parowski, że jest to „męska proza nasycona kobiecą wrażliwością”, bo nie jest tak, że autorka unika scen przemocy czy seksu; czyni to jednak z umiarem. Jej wizję średniowiecza mam za o wiele wiarygodniejszą niż wizję Jabłońskiego, ale też i Sapkowskiego (w „Narrenturm” wszyscy są cynicznie niewierzący) – nie tylko samo okrucieństwo, ale i wielkość, nie sam grzech, ale i świętość. Kościoła, który już się „rozpanoszył” na ziemiach polskich autorka specjalnie nie oszczędza, biskupi często są niedouczeni, pijani i rozpustni. Ale arcybiskup Jakub Świnka (jedna z barwniejszych postaci w powieści) robi, co może, by Kościół zreformować i zbliżyć do ideału, czym szokuje opornych biskupów.
Warto zapoznać się z obiema powieściami, tym bardziej, że każda z nich posiada zalety nieobecne w drugiej. Jabłoński chciał odbrązowić Kazimierza Odnowiciela, z wyzwoliciela Polski zrobił najeźdźcę. Cherezińska chciała przypomnieć zapomnianego Przemysła II, który grę o polski tron uwiecznił sukcesem, a o którym nikt nie pamięta. Zjednoczenie dokonane przez Kazimierza Odnowiciela jest w powieści Jabłońskiego ukazane jednoznacznie negatywnie, zjednoczenie dokonane przez Przemysła II u Cherezińskiej – wręcz przeciwnie. Czy aż tak różniły podboje i intrygi jednego i drugiego?
Sławomir Grabowski
Witold Jabłoński, Słowo i miecz. Supernowa, Warszawa 2013
Elżbieta Cherezińska, Korona śniegu i krwi. Zysk i S-ka, Poznań 2012.
-------------------------------------------------------------------------
Do nabycia wSklepiku.pl:"Gra o tron"
autor:George R. R. Martin
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249718-piastowskie-gry-o-tron-czyli-jablonski-i-cherezinska-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.