PACIFIC RIM Gargantuiczne potwory vs roboty giganci. Czego tu nie lubić? RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Ten film w zasadzie warto obejrzeć tylko z jednego powodu. Jest to zupełnie bezpretensjonalna, czysta rozrywka dla dużych dzieci. Na dodatek pokazuje ona, że w kinie nie ma już absolutnie żadnych barier realizacyjnych. Podlana humorem i fantazją Gullermo del Toro opowieść o wojnie gigantów to ekranizacja najdzikszych fantazji chłopców. Nawet tych średnim wieku.

Pisałem przy okazji jednego z baśniowych filmów z Hollywood o tym, że kluczem do sukcesu takiego kina jest spełnienie zaledwie kilku podstawowych założeń. Najważniejszy jest bardzo prozaiczny. Trzeba być dobrym gawędziarzem. Wtedy można sprzedać nawet z pozoru głupawą opowieść. W przypadku pewnego rodzaju kina nie istotny jest pogłębiony rys psychologiczny postaci, obudowany szarościami wątek relacji międzyludzkich czy w końcu istotne przesłanie. Oczywiście nie dotyczy to ogólnie kina s-fi, które w założeniu jest przekaźnikiem ważnych idei i wartości w zakamuflowanej formie. Istnieją jednak w tym gatunku filmy, które mają wyłącznie bawić, cieszyć oko i powodować wzrost adrenaliny na poziomie rollecoastera. Z takim właśnie dziełem mamy do czynienia.

Z moim niemal 5 letnim synkiem uwielbiamy zabawę w „Gwiezdne wojny” czy „Iron mana”, korzystając  z całego bagażu mitologicznego tych historii. Jednak zdarza się nam odpłynąć w totalnie przegiętą krainę gigantycznych dinozaurów, które walczą z robotami w świecie, w którym prawa fizyki i logiki są wyłączone. Nie macie czasami ochoty na takie spędzenie popołudnia? Jeżeli tak, to zachęcam do wrzucenia ( najlepiej do blu-ray na telewizorze 3D) „Pacific Rim”,który ma właśnie premierę w domowym kinie. O czym jest najnowsze dzieło twórcy „Helloboya”?

Po otwarciu się szczeliny między wymiarowej, zwanej Wyłomem, świat zostaje zaatakowany przez gigantyczne potwory zwane Kaiju. Będący krzyżówką dinozaurów z Obcym i Predatorem przybysz z kosmosu, zagnieździł się dawno pod powierzchnią dna oceanu, by w odpowiednim momencie zniszczyć wszelkie życie na ziemi. Kiedyś gigant wybił dinozaury, ale nieodpowiednio mocno zatruta atmosfera ( kosmita lubi spaliny najwyraźniej i imperializm trucicieli bo atakuje Jankesów, Ruskich i turbokapitalistycznych Azjatów) uniemożliwiła mu przetrwanie na naszej planecie ( kłania się „Wojna Światów” w ujęciu Spielberga). W końcu ziemianie nie posiadając broni potrafiącej załatwić gigantyczne stwory, budują jeszcze większe roboty sterowane przez dwóch pilotów złączonych z maszynami również mózg. Maszyny nazywają się Jaeger. Gdy jednak z dna oceanu wychodzi coraz więcej Kaiju, ONZ wycofuje Jaegery, i chce odrodzić się od kosmitów za pomocą wielkiego muru. Te jednak przechodzą go szybciej niż Meksykanie granicę z Teksasem. Dlatego też generałowie USA, Rosji i reszty świata ulepszają kilka Jaegerów by uderzyć definitywnie w sam dom Predatorów w wersji XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXL.

Oczywiście w tej kosztującej prawie 200 mln dolarów ( sic!) rozwalance pojawia się miejsce na takie wątki jak ból po utracie najbliższych, braterskie poświęcenie, miłość, męstwo, odwaga, rywalizacja ( niemal jak w Top Gun!) i w końcu ofiara w stylu Bruca Willisa z Armageddonu. Na szczęście Del Toro jest zbyt wykwintnym popkulturowym żonglerem by pakować do swojego filmu drewniane dialogi i tani sentymentalizm będący znakiem rozpoznawczym kina Michaela Baya. Twórca zarówno głębokiego i jednocześnie wizualnie wysmakowanego „Labiryntu Fauna” czy komiksowej jazdy bez trzymanki „Hellboy” dobrze wie czego chce zmęczona najnowszymi popłuczynami Ridleya Scotta czy psychoanalizą superbohaterów publika. Meksykański filmowiec, który staje się nowym złotym dzieckiem blockusterowych hitów ( to on napisał scenariusz do „Hobbita” i wyprodukował  tak różne filmy jak „Kung fu Panda” i „Biutifull”) doskonale potrafi poruszać się między pięknym widowiskiem, dowcipem pozbawionym sucharów i znośną dawką potrzebnego takiemu kinu patosu. Del Toro daje nam więc coś na kształt kreskówki w stylu serialu „Avenders. Potęga i moc”, gdzie wszystko jest gigantycznym przegięciem. Przełykamy jednak to „przegięcie”, choć wiemy jak absurdalna jest walka ogromnego jak wieżowiec kosmity z równie gargantuicznym robotem. A ma nam kto w tym pomóc. Mój ulubiony współcześnie czarnoskóry aktor Idris Elba ( „Luther”) emanuje komiksową siłą przywódcy, za którym mamy ochotę wskoczyć w obraz 3D, znany z „Hellboya” przezabawny Ron Perlman jako handlarz organami kosmitów, dowodzi, że niewidzialna ręka rynku ureguluje wszystko, zaś Rinko Kikuchi cierpi piękniej niż niejedna zawodowa płaczka Hollywood. Do tego mamy całą masę wyrzeźbionych blondasów, do których podczas seansu zapewne wzdychać może cały harem niewiast z gejem jako wisienką na torcie.

Film miał premierę w wakacje czyli w idealnym czasie na lekkie, przyjemne i wyciągające z leniwego letargu filmy. Paradoksalnie nawet bardziej warto po niego sięgnąć dziś, gdy depresja przybiera postać Predatora na amfetaminie. Skoro te roboty potrafiły skopać tyłki super sized alienom, to tym bardziej ( zawsze jednak z pomocą ludzkiej inteligencji i empatii) poprawią wam humor w okropniejszym niż paszcza Kaiju listopadzie. Gwarantuję.

Łukasz Adamski

„Pacific Rim”, reż: Giullermo Del Toro, wyst: Charlie Hunnam, Idris Elba, Rinko Kikuchi, Ron Perlman. Dystr: Galapagos

tytuł
tytuł

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych