22 listopada mija dokładnie 50 lat od tragicznej śmierci prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johna Fitzgeralda Kennedy'ego zabitego w Dallas przez…no właśnie. Przez kogo? Do dziś istnieje więcej wersji śmierci prezydenta JFK niż teorii spiskowych na temat Opus Dei. Czy dowiemy się kiedykolwiek kto naprawdę zabił prezydenta? Z może już to wiemy? Nie będzie to tekst o tym, kto pociągał naprawdę za spust w Teksasie. Skupmy się na kinie, które eksploatuje temat życia i śmierci JFK na każdy sposób. W żadnego prezydenta USA w historii nie wcielało się tylu znakomitych aktorów. Prezentujemy zmodyfikowany fragment tekstu Łukasza Adamskiego z artykułu o wizerunkach prezydentów USA w kinie, który pojawił się kilka miesięcy temu w tygodniku wSieci.
John F. Kennedy doczekał się wizerunku na ekranie jeszcze za swojego życia. W 1963 roku Warner Bros. Wyprodukowało film z Cliffem Robertsonem, który wcielił się w Kennedyego podczas II wojny światowej. Film niejako rozpoczął specyficzny sposób pokazywania JFK, który niedługo po premierze został zastrzelony w Dallas. Mit Kennediego został utrwalony szczególnie mocno w przyzwoitym, aczkolwiek propagandowym i jednowymiarowym serialu „Kennedy” ze znakomitym Martinem Sheenem w roli prezydenta (ten sam aktor zagrał potem w „Prezydenckim pokerze”). JFK w serialu z 1983 roku był mężem stanu, który na dodatek zawsze gra czystymi metodami ze swoimi wrogami. Podobny zabieg zastosowano w „13 dniach”, które opisywało okres rządów braci Kennedych w czasie kryzysu kubańskiego, gdy świat stanął na krawędzi III wojny światowej. Minimalnie inaczej JFK został ujęty w „J.Egarze” Clinta Eastwooda. Jednak nawet w tym filmie liczne romanse polityka, które powodowały, iż był on podobno szantażowany przez szefa FBI były pokazane w perspektywie opisu wrednego charakteru Hoovera. Żaden poważniejszy film o Kennedych nie dotykał kontrowersyjnych i mrocznych aspektów imperium ich rodziny. Na dodatek filmy i seriale o braciach Kennedych wypaczały ich politykę oraz wizję Ameryki.
Ani JFK z serialu „Kennedy”, czy bracia Kennedy z obrazu „13 dni” nie byli przebiegłymi i teflonowymi politykami, którzy robili to co każdy polityk robi by przetrwać. A przecież zarówno John jak i Robert należeli do twardych i brutalnych graczy- co przyznają nawet przychylni im historycy. Filmowcy wolą na dodatek nie zauważać, że w sprawach polityki zagranicznej bracia Kennedy nie byli wcale dalecy od Irvina Kristola i zmitologizowanych neokonserwatystów, którzy mieli wpływ na administrację Georga W. Busha. Kennedy, który rozpoczął operację w Wietnamie jest dziś uważany przez filmowców za gołąbka pokoju, którzy brzydził się militaryzmem. Prawdziwy Kennedy, szczery antykomunista, miał niewiele wspólnego z tym co widzimy na kinowym ekranie.
Znakomicie to pokazali twórcy bardzo antylewicowej komedii „Wielki film”. W jednej ze scen przemówienie JFK ogląda gruby, ultralewacki reżyser filmowy Michael Malone ( w domyśle Michael Moore), który zachwyca się pacyfizmem prezydenta. Nagle prezydent wychodzi z ekranu telewizora i tłumaczy lewicowemu reżyserowi co w rzeczywistości oznacza jego wojenne przemówienie. Oglądając tą scenę chciałoby się sparafrazować bohatera „Annie Hall” Woodego Allena- „żeby życie było takie w rzeczywistości.” Kennedy pojawia się też w epickim „The Butler”, który dopiero będzie miał w Polsce premierę. W rolę JFK wcielił się James Marsden.
Nie można rzecz jasna zapominać o filmach, w których JFK się nie pojawiał, ale się w nich przewijała jego postać. Chodzi oczywiście o „JFK” Olivera Stone’a, który opowiada o śledztwie mającym wykazać, że prezydenta zabiło złe C.I.A i antykomunistyczni politycy z południa USA. O ile sam film jest genialnie zrealizowany, o tyle główna jego teza jest skrajnie bzdurna i przepojona lewackimi bajaniami reżysera, który jest przyjacielem Fidela Castro. Kennedy jest również ważną postacią w filmie „Ruby” o gangsterze, który zastrzelił Lee Harvey Oswalda- komunistę, który jest uważany za jedynego zabójcą JFK. Pogląd, że Kennedy’ego mogła zabić włoska mafia jest o tyle ciekawy, że klan Kennedy osiągnął pozycję w USA ( co dla katolików z irlandzkiej dzielnicy nie było łatwe- patrz: „Gangi Nowego Jorku” Scorsese) właśnie dzięki konszachtach w włoskimi rodzinami, które następne były mocno tępione przez braci, gdy ci doszli do władzy. Czy jednak do bólu pragmatyczna Cosa Nostra porywałaby się na zabójstwo prezydenta USA i jego brata startującego w wyborach?
Ciekawie wypada wątek zabójstwa JFK w filmie „Na linii ognia”, który koresponduje z niedawno wydaną na naszym rynku pozycją „Zamach na Kennedy’ego” Gerald Blane i Lisy McCubbin. Autorzy ( w tym agent Secret Service chroniący JFK) mierzą się z najbardziej absurdalnymi teoriami spiskowymi dotyczącymi śmierci JFK. Spowiedź ochroniarzy prezydenta Kennedy'ego z feralnego dnia w Dallas koresponduje z tym co pokazano w znakomitym filmie "Na linii ognia" z Clintem Eastwoodem w roli byłego agenta Secret Service, który 30 lat po śmierci prezydenta JFK nie może poradzić sobie z myślą, że nie uratował prezydenta. Widać, że autorzy scenariusza rozmawiali z prawdziwymi ochroniarzami prezydenta, bowiem wiele spostrzeżeń postaci granej przez Eastwooda można znaleźć w książce Blaine i McCubina.
Bez wątpienia charyzma JFK i jego tajemnicza śmierć niejednokrotnie będzie eksploatowana przez filmowców. Stare powiedzenie mówi, że „ulubieńcy bogów umierają młodo”. Kennedy ( i inni członkowie jego rodziny, którzy w następnych latach odchodzili zaskakująco przedwcześnie) stał się nie tylko podziwianym prezydentem, który nie zdążył pokazać swojego antykomunistycznego oblicza ( za co dziś zapewne lewica by go już nie lubiła), ale również jedną z ikon popkultury. Tak jak większość ikon jest ona obrośnięta mitem. Czy któryś z filmowców zerwie go z tej szalenie ciekawej postaci?
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249679-50-lat-od-zamachu-na-jfk-jak-prezydent-byl-pokazywany-w-kinie