Od dawna chciałem coś napisać o Łysiaku, i w sumie postanowiłem to uczynić dzisiaj – całkowicie bez powodu i okazji. Od razu więc przejdę do rzeczy – otóż kocham Łysiaka. Kocham go miłością gorącą i szczerą – kocham jego sięgającą stratosfery egomanię, kocham coraz bardziej rynsztokowy język publicystycznej ekspresji, kocham te ciemne okulary i kocham tę wściekłą, każącą wyłączyć wszelkie myślenie miłość do wodzostwa, ze szczególnym uwzględnieniem Piłsudskiego i Napoleona. Doprawdy – byłby Łysiak zarządcą Berezy Kartuskiej, gdyby pod ów czas żył.
I tutaj należy zadać pewne pytanie. Jest przecież Łysiak autorem ocierającym się o geniusz, jest jednym z ostatnich erudytów naszych czasów. Jest też pierwszym publicystą celnie opisującym chorobę trawiącą nasze życie społeczne i publiczne (jednak fatalnym w tym wypadku lekarzem, zważywszy na zapiekłą nienawiść do eNDecji jako takiej, której to reprezentantem jest obecnie Rafał Ziemkiewicz – ten, który celniej postawił diagnozę i już wypisał receptę na lekarstwo). Z drugiej strony jest Łysiak tytanem pracy, czego dowodem niech będzie jego cykl Napoleoński. Z trzeciej – literatem nierównym, raczej bawiącym się literacką materią, niźli tworzącym weń dzieła wiekopomne. Z czwartej wreszcie jest "wariatem".
Ma więc Łysiak predyspozycje do tego by przejść do historii naszej literatury i do tej historii przejdzie, jednak przejdzie jako literacki żywioł, aniżeli ten, kto pozostawił po sobie pomnik. Bo jest Łysiak literacko niezdecydowany. Ni to historyk, ni to literat, ni to publicysta, trochę to wszystko pomieszane i poplątane, tak jak pomieszana musi być osobowość samego twórcy. Bo po czym zapamiętamy Rymkiewicza? Po epokowym dziele jakim jest jego literatura z jednej strony rozdrapująca materię historii z drugiej odgadująca w niej sekret jakim jest polska dusza.
Tymczasem Łysiak jest żywioł – nie jestem w stanie wskazać, jednego, pomnikowego dzieła. A dokonajmy wiwisekcji.
Publicystyka – jest Łysiak tym, który jako jeden z pierwszych wojował z nawet nie z komuną czy michnikowszczyzną, ale absolutnie ze wszystkimi. Jednak w tym wojowaniu celnie stawiał problemy, wskazywał zakłamanie i upadek – najpierw cywilizacji zachodniej, obecnie naszej. Jego publicystyka jest mimo to niespójna. Pokazuje to chociażby jedna z ostatnich książek – „Karawana Literatury”, w której Łysiak trafnie rozsmarowuje światową i polską literacką marność i mizerię, z drugiej przypuszcza atak na tych pisarzy, którzy cokolwiek sobą reprezentują, lub głuchym milczeniem ich pomija, choć wierzyć mi się nie chce, aby o pewnych nazwiskach nie słyszał. Widać więc jak emocjonalność Łysiaka zasłania mu czasami trzeźwy ogląd rzeczywistości i obecnie jego publicystyka jest raczej intelektualną grą (w której trzeba to powiedzieć, wykazuje maestrię).
Historia – tutaj wielkość Łysiaka jest niekwestionowana. Jego prace z zakresu historii literatury, malarstwa i sztuki to popis rzadkiej erudycji i pomnikowy przykład tego jak i historii należy pisać. Więc zamiast czytać moją tu wypowiedź biegnijcie lepiej do księgarni.
Literatura – w powieści Łysiak sprawdza się różnie. Z jednej strony mamy historyczne freski, z drugiej rzeczy współczesne. Te pierwsze trzymają poziom, te drugie raczej są kolejną formą rozliczenia Łysiaka z „wrogami”. Nie sposób odmówić mu malarstwa słowem, maestrii pióra, jednak nawet ona nie zawsze ratuje Łysiaka od popadnięcia w nieznośną manierę brnięcia w dygresje, anegdoty, fabularne zastoje. Jest więc Łysiak pisarzem pasjonującym, ale nierównym.
Tak to wygląda w przypadku Mistrza. Pewnie jeśli Łysiak to przeczyta – pewnie z czterdzieści razy dziennie googluje swoje nazwisko, obsmaruje mnie przeuroczo w kolejnym felietonie. Albo zamilczy, milczeniem grozy i śmierci. Albo nie wygoogluje i właśnie zmarnowałem Wasz czas.
Arkady Saulski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249612-lysiak-wybawia-wszystkich-czyli-felieton-ono-wlasnie-o-kim