Często zdarza się, że aktor, który kreuje określony typ postaci, czerpie z bogactwa własnej osobowości. Tak też było w przypadku Steve'a McQueena, który odszedł przedwcześnie 7 listopada 1980 roku.
Bezkompromisowy charakterniak, który nie liczy się z otaczającym go otoczeniem i wszelkimi przeciwnościami losu - tylko takie skojarzenia nasuwa się na wspomnienie niebieskookiego blondyna o zaciętym wyrazie twarzy. Takie też kreacje tworzył amerykański aktor. Artysta urodzony 24 marca 1930 roku w Beech Grove szybko zapracował sobie na etykietę aktora kultowego, prawdziwego bohatera popkultury, którego można porównać - jeśli chodzi o skalę popularności - do takich ikon jak James Dean czy Marlon Brando. Jego filmy zyskały sobie prawdziwe uwielbienie publiki (stąd przydomek "The King of Cool") i uznanie krytyków (McQueen doczekał się trzech nominacji do Złotego Globu i jednej do Oscara). Mimo olbrzymiego sukcesu komercyjnego, nie należał do bywalców salonów, który poklepuje i daje się poklepywać po plecach ludziom z branży filmowej. Konfliktowy, odważny w osądach (a może raczej pochopny?) i bezkompromisowy. Takim zapomniało go środowisko filmowe.
Taki wizerunek McQueena mogli sobie wyrobić również widzowie, którzy znali go z fantastycznych kreacji - eównież polscy kinomani, ponieważ jego filmy doczekały się częstych emisji w rodzimych stacjach telewizyjnych - od TVP po Polsat. Dla mnie najbardziej poruszająca była jego rola we wstrząsającym filmie Franklina J. Schaffnera "Papillon", w którym McQueen stworzył fantastyczny duet z Dustinem Hoffmanem. Niebieskooki twardziel zagrał tytułowego bohatera, którego traumatyczne przeżycia nie były wyssane z palca - to przeniesienie na ekran autentycznej historii człowieka, niesłusznie skazanego za morderstwo na udrękę w kolonii karnej. Trwogę jego położenia najlepiej oddaje strapiona, umęczona twarz McQueena w końcowych scenach.
I pomyśleć, że tak znakomita kreacja młodego aktora powstała 7 lat przed jego śmiercią... The King of Cool odszedł w wieku 50 lat. Pozostawił po sobie dwoje dzieci, trzy żony i dziesiątki fantastycznych ról, których skromną część przypominamy w poniższym zestawieniu...
ps. Niewiele osób w Polsce pamięta, że Steve McQueen w pewnym momencie życia nawrócił się na chrześcijaństwo. O tym ciekawym fragmencie jego życia pisze Łukasz Adamski w książce "Bóg w Hollywood", która pojawi się na rynku w lutym 2014 roku. Oto fragment ciekawego rozdziału o aktorze:
Steve McQueen był natomiast prawdziwym wrogiem systemu i pozostał nim do końca swojego krótkiego życia. Niepokorność tego dwukrotnego rozwodnika, playboya, miłośnika wyścigów samochodowych i hollywoodzkiego rozrabiaki objawiła się dobitnie w tym, że w okresie największych zmian obyczajowych on stanął po stronie „zacofanych chrześcijan”, którzy siłą rzecz stawali się dla „pokolenia 68” szkodliwą kontrrewolucją. Wszystko zmieniło poznanie Barbary Minty- córki pastora, byłej modelki i aktorki. To ona zachęciła McQueena do uczestnictwa we Mszy Św. Poznanie Minty przypomniało Steviemu jego żarliwie wierzącą babkę. Wcześniej aktor igrał sobie z religią i niejednokrotnie z niej nawet kpił. W jednym z wywiadów na pytanie o to czy wierzy w Boga odpowiedział, że wierzy w siebie. Klasyczna odpowiedź zanurzonego w narkotyki, alkoholizm i szybkie życie hedonisty. McQueen musiał jednak powoli zdawać sobie sprawę, że hedonistyczne życie w połączeniu z nitzcheańską filozofią życiową musi go doprowadzić na skraj upadku. Oba małżeństwa Steviego skończyły się tak samo jak małżeństwo jego matki. Aktor zaaplikował swoim dzieciom los, jakiego sam doświadczył. Gdy wydawało się nieśmiertelny artysta, młody bóg i przykład męstwa zaczął nieć problemy z płucami, przeniósł się do Malibu, gdzie przez jakiś czas mieszkał w hangarze ze swoimi ukochanymi motocyklami i wyścigowymi samochodami. To tam poznał Sammiego Masona, który uczył go latać na samolocie Stearman PT-17. Brzemienne w skutki spotkanie miało miejsce mniej więcej w czasie, gdy jego związek z Minty nabierał nowej głębi. Obaj przelatali ze sobą wiele godzin, które wykorzystali na rozmowy o życiu. (...)
"Papillon" (1973)
"Wielka ucieczka" (1963)
"Bullitt" (1968)
"Siedmiu wspaniałych" (1970)
"Ucieczka gangstera" (1972)
Aleksander Majewski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249545-33-rocznica-smierci-stevea-mcqueena-twardziela-na-ekranie-i-w-zyciu