W kinie Gra Endera. A jakie są najlepsze ekranizacje S-fi? TOP 5 Saulskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
"Total Recall", materiały prasowe
"Total Recall", materiały prasowe

Do kin właśnie weszła „Gra Endera” – ekranizacja genialnej powieści Orsona Scotta Carda. Ekranizacja, podobno, jednak jakoś genialna nie jest – nie wiem, nie widziałem jeszcze i po pierwszych opiniach nie mam pewności czy film naprawdę zły, czy to po prostu nerd-rage, czy może homolobby chce Cardowi zrobić antyreklamę.

Jest „Gra Endera” wyczekiwaną ekranizacją. Sam na nią oczekiwałem dość długo, obserwowałem jak produkcja mieliła się i mieliła. Dlatego warto w tym momencie przyjrzeć się innym ekranizacjom dzieł science fiction. Które były najlepsze? Które bardzo dobre? Oto moje bardzo subiektywne zestawienie.

„Pamięć Absolutna” – tak, Philips K. Dick będzie obecny w naszych dzisiejszych rozważaniach i to (spoiler alert) dwukrotnie. „Pamięć Absolutną” zasadniczo pamiętam z dwóch powodów – wysmakowanej, plastycznej wizji przyszłości oraz porywającej roli Arnolda Schwarzeneggera. Tak, dobrze słyszeliście. Nie wiem czy to kwestia reżysera, czy znakomicie napisanej roli, ale jest to bodaj jedyny film z udziałem tego zasłużonego dla kina SF aktora, w którym widzimy nie Schwarzeneggera, ale bohatera którego gra. Ewentualnie Terminatora. Bo Schwarzenegger jest przede wszystkim Terminatorem. Nie oszukujmy się. „Pamięć Absolutna” jest poza tym jednym z tych filmów, które ze względu na mistrzowsko budowaną dramaturgię i efekty specjalne po cyfrowym odświeżeniu da się oglądać bez szoku i dziś. Rewelacyjna robota.

Kolejnym filmem na mojej liście „Top of the pops” jest ekranizacja „Wojny Światów” w wykonaniu Spielberga. Pewnie, że były ekranizacje lepsze, bardziej kultowe i bardziej wpływowe. Jednak Spielbergowi udało się dokonać rzeczy arcytrudnej – przeniesienia dość archaicznej fabuły o inwazji obcych (tak, wiem, że to przecież literacka „Wojna Światów” ten schemat stworzyła, i tak dalej, nie o to mi chodzi) dla współczesnego widza. Współczesny widz bowiem inwazję obcych zna na pamięć, wie czego się spodziewać, kiedy się bać, kiedy cieszyć i kiedy już zbierać kurtkę z siedzenia, bo wiadomo, że zaraz koniec. Tymczasem Spielberg tą zapomnianą już niestety, a wybitną ekranizacją pokazał inwazję przez pryzmat czegoś innego – to dramat rodzinny. Konkretnie – dramat odrzuconego ojca, walczącego nie z obcymi, lecz o miłość i szacunek swoich dzieci. Pokazuje też Spielberg naszą bezradność wobec sił nas przerastających, pychę, zgniecioną w jeden dzień. Symboliczne to i nakreślające nasze emocje… 11 września 2001 roku, gdy niezwyciężona, globalna potęga została w ciągu kilku chwil rzucona na kolana. A tamto, to nie było science fiction. Należy jeszcze wspomnieć też o ważnym aspekcie – zdjęć Janusza Kamińskiego. W tej „Wojnie Światów” nie mamy wielkiego natłoku efektów specjalnych, zalewających nas z każdego kadru. Spielberg i Kamiński odwracają kamerę od obcych i ich technologii. Kamera ucieka wraz z bohaterami, łypie ledwie na obcych, jakby lękając się odnalezienia i zagłady. Genialna robota.

Kolejny film o którym chciałbym tu wspomnieć to „Autostopem przez Galaktykę”. Hermetyczne, brytyjskie kino. Znam osobiście wielu widzów, których film odrzucił. Nic dziwnego. Zapowiada się na komedię science fiction w amerykańskim stylu – jest komedią science fiction w brytyjskim stylu. Film jednak jest bardzo dobrą ekranizacją powieści Douglasa Adamsa, utrzymaną w specyficznym duchu. Udało się zachować najlepsze gagi z oryginału jak i kultowe sceny ze spadającym wielorybem włącznie. Telewizja rzadko pokazuje ten film, zwykle w święta, jako zapychacz między porą śniadaniową a obiadem. W tym roku pilnujcie, warto.

I teraz zmierzamy do akapitu, po którym efekty na zawsze już pozostaną w komentarzach. „Odyseja Kosmiczna 2001”. Miejmy to już za sobą. Nie jestem fanem tego filmu. Chylę czoło przed genialnością zdjęć i nowatorstwem efektów specjalnych. Klęczę przed uchwyceniem na ekranie wielowymiarowości i literackości powieści Arthura C. Clarke’a. Podziwiam pomnik ze spiżu dla fantastyki naukowej jakim jest ten film. Jednak dzieło Kubricka współcześnie ogląda się bardzo ciężko. Film dla współczesnego widza jest po prostu pozbawiony dramaturgii, rozlazły, powolny. Wymaga ogromu cierpliwości i skupienia, której współczesny widz po prostu nie posiada. Za każdym razem gdy oglądam ten film z trudem jestem w stanie przebrnąć przez dłużyzny. Wiem, wiem – to kino innego rodzaju. To kino pełne harmonii, melancholii. A jednak mam z nim problem. O wiele mi bliższa jest ekranizacja drugiej powieści – „Odysei Kosmicznej 2010”. Sequel powstał wbrew woli Kubricka i bardzo dobrze, że mamy szansę go obejrzeć. Powstał na podstawie powieści równie powolnej w narracji, równie mało dynamicznej i melancholijnej, a jednak reżyser Peter Hyams potrafił nakręcić film posiadający pewną dynamikę, napięcie. „2010” ogląda się tak jakby nakręcony był wczoraj. Genialna rola Roya Schneidera, genialne efekty specjalne, mistrzowskie uchwycenie napięcia konfliktu mocarstw i podsumowanie w moim przekonaniu dorównujące narkotycznemu finałowi części poprzedniej. Wielkie kino, przystępne także dla współczesnego widza.

Wreszcie w moim przekonaniu absolutnie najlepsza ekranizacja powieści science fiction w dziejach. „Blade Runner”. Oczywiście. Która wersja? Każda, litości, trzeba być pozbawionym wrażliwości maniakiem by nawet w najbardziej pociętych przez producentów i studia wersjach nie dostrzegać tej wizualnej maestrii jaką jest „Blade Runner”. Gra ciemności i świateł, wilgotnego, deszczowego rozedrgania, planów i detali. To wielkie kino. Oczywiście – Ridley Scott nie uchwycił w ekranizacji wielowymiarowości powieści Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” i bardzo daleko odszedł nawet od fabuły dzieła. Jednak nie po to oglądamy ten film. To przykład tego jak opierając się na materiale literackim wyczarować można wizję świata tak realnego, że świat ten zszedł z ekranu i wkroczył w krajobraz światowych metropolii. Każdej metropolii. Wyjdźcie w deszcz, w szarość i wilgoć, przejdźcie się na bazar waszego miasta, wsłuchajcie w delikatny szmer kropel, głosy ludzkie, muzykę z magnetofonu. Jesteście tam? No właśnie. Są filmy dobre, są filmy wybitne i jest „blade Runner”.

Oczywiście, chciałbym na tę listę wciągnąć inne filmy – „Raport Mniejszości” Spielberga, „Diunę” – tak serialową jak i filmową, „Stalkera” Tarkowskiego, „Wehikuł Czasu” z 1960 roku czy „Pana Kleksa w kosmosie”… jednak to chyba właśnie poetyka efektownego kina SF jakim (ma być) „Gra Endera” sprawiła, że to o tych a nie innych filmach chciałem dziś pomówić. A resztę tak czy inaczej polecam. Czas stracony to raczej nie będzie.

Arkady Saulski

------------------------------------------------------------------

Koniecznie zajrzyj do wSklepiku.pl!

Znajdziesz tam mnóstwo ciekawych książek, audiobooków oraz bardzo atrakcyjne gadżety portalu!

Zapraszamy!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych