ROMAN POLAŃSKI: Aktorzy bywają potwornie upierdliwi

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fragment okładki "Roman Polański. Moje życie". Galapagos
Fragment okładki "Roman Polański. Moje życie". Galapagos

Już w piątek na ekrany kin wchodzi najnowszy film Romana Polańskiego „Wenus w futrze”. Z tej okazji reżyser udzielił kilku wywiadów polskim mediom. Jednym z najciekawszych jest rozmowa przeprowadzona przez Barbarę Hollender dla „Rzeczpospolitej”. Polański odnosi się w nim nie tylko do swojej najnowszej produkcji, ale też ujawnia swój stosunek do dzisiejszego kina oraz mediów. A ten jest zaskakująco negatywny.

Myślę, że problem przenikania fikcji i rzeczywistości nie dotyczy dzisiaj tylko artystów. Proszę popatrzeć w telewizor. Wiadomości coraz bardziej przypominają fikcję. Styl, dekoracje, sposób ich podania – wszystko jest wyreżyserowane. Spiker siedzi przed kamerą, za nim pokazują się obrazy jak z kina. Redaktorzy włączają czasem do programu wiadomości sprzed dwóch tygodni, które wyglądają, jakby były z ostatniej chwili. Rzeczywistość staje się fikcją. Z drugiej strony w fikcji jest coraz więcej rzeczywistości. Operatorzy filmowi robią poruszone, nieostre zdjęcia, żeby wyglądały naturalnie i spontanicznie. Aktorstwo jest realistyczne, scenarzyści czerpią informacje z gazet, a reżyserzy robią „kino faktu", często włączając do filmu autentyczne zdjęcia. Wszystko się miesza. Nie wiem, czy to zdrowe. Nie sądzę. Młodzi ludzie powinny wiedzieć, co jest kreacją, a co prawdziwym życiem.

mówi Polański. „Wenus w futrze” jest powrotem Polańskiego do kina autorskiego, skromnego i opartego wyłącznie na dialogach. W filmie występuje tylko dwójka aktorów, co go różni znacząco od wielkich produkcji, jakie niegdyś robił Polański. Czy reżyser tęskni za takim kinem?

Ja już zrobiłem wielkie filmy, ale to były „Chinatown", „Makbet", „Pianista", „Piraci". „Tess" kręciłem przez dziewięć miesięcy, przy „Oliverze Twiście" miałem na planie po 2 tys. statystów. Dzisiaj, gdy oglądam współczesne superprodukcje, wszystkiego mi się odechciewa. Okrucieństwo, pościgi, podcinanie gardeł – nie pociąga mnie to. Ledwo wytrzymuję trailery pokazywane przed seansami. Specjaliści od reklamy wrzucają w nie wszystko, co wydaje im się najatrakcyjniejsze. Ogłuszają widza szczekotem karabinów, hałasem wybuchów, świstem wystrzałów. A ja po kilkunastu minutach mam wrażenie, jakby ktoś włożył mi do głowy dynamit. Jestem tak zmęczony, że nie mam siły oglądać filmu, na który przyszedłem.

Polański ujawnia też nad jakim projektem obecnie pracuje. 80-letni reżyser nie zamierza bowiem porzucać kina.

Z Robertem Harrisem, scenarzystą „Autora widmo", pracuję nad filmem o aferze Roberta Dreyfusa. To wielka, wielowarstwowa historia. Myślałem o niej od lat. Kiedy pod koniec XIX wieku francuski sąd apelacyjny uwolnił Dreyfusa z zarzutu zdrady na rzecz Niemiec, 
10 tys. ludzi krzyczało: „Zabić Żyda". Ja przeżyłem Holokaust. Po wojnie ojciec mi powiedział: „Poczekaj 
50 lat i znów wszystko zacznie się od nowa". Pomyślałem: „Zwariowany, stary Żyd pesymista". Ale to zdanie zapamiętałem.

Czy będzie to mroczne dzieło, jakie Polański już w życiu realizował?

Jestem wielkim, niepoprawnym optymistą. Zawsze nim byłem. W każdym momencie życia. Gdyby nie to, nie byłoby mnie tu dzisiaj. Ale sprawę Dreyfusa chcę przypomnieć.

kończy reżyser „Noża w wodzie” i „Pianisty”. Bardzo ciekawe jest kto w filmie zagra główne role. Polański znany jest z bardzo napiętych stosunków z aktorami, z którymi współpracował w swojej bogatej karierze. Czy zmienił teraz do nich stosunek? Nie można zapominać, że sam Polański stworzył wybitną kreację aktorską w „Lokatorze” i występował gościnnie u innych twórców.

Mam dla nich znacznie więcej szacunku niż kiedyś. Może także dlatego, że spotykam coraz ciekawszych artystów. Kiedy zaczynasz robić filmy, nie jesteś w stanie zdobyć najlepszych. Poza tym niektórzy aktorzy bywają potwornie upierdliwi. (…)Zadebiutowałem na scenie jako 14-latek. Miałem dobre recenzje i pokochałem to zajęcie. Ale reżyser „Syna pułku", pierwszego przedstawienia, w jakim brałem udział, powiedział mi kiedyś: „Romek, ty nie będziesz aktorem. Zbyt wiele rzeczy cię interesuje". Pamiętam doskonale tę rozmowę. On miał rację. Zrozumiałem, że chcę być reżyserem. Potem grałem głównie dla zabawy, czasem dla jakiegoś ciekawego spotkania.

Q/Rzeczpospolita

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych