Lubię odkrywać takie filmy w stosach nowości DVD. Nieznane, niereklamowane w Polsce perełki kina, które niestety zbyt często nie dostają szansy na odkrycie przez polskich widzów. Wciąż czekam by zrobić recenzję DVD doskonałych „Take Shelter” czy „Blue Valentine”, gdy w końcu pojawią się na polskim rynku. Tymczasem proponuje film równie ciekawy jak wymienione tytuły.
Tony Kaye jest niekonwencjonalnym i niezwykle ciekawym artystą. Pochodzący z Londynu „brodacz” realizował teledyski takim muzykom jak Roger Waters, Red Hot Chili Peppers czy Johnny Cash. Jako reżyser był nominowany sześć razy do Grammy. Jego piorunujący debiut filmowy z 1998 roku „American History X” ( „Więzień nienawiści”) pozwalał przypuszczać, że Kaye pójdzie drogą Edwarda Nortona, i zadomowi się na stałe w Hollywood. Brytyjczyk następną fabułę zaczął realizować jednak dopiero 12 lat później. Niestety „Black Water Transit” nigdy nie został ukończony. Film z Laurencem Fishburnem i Stephenem Dorffem spoczął na półkach po bankructwie wytwórni go produkującej. Wtedy właśnie Kaye postanowił nakręcić „Z dystansu”.
Czytając opis filmu na okładce DVD miałem wątpliwości czy wybije się on na oryginalność. Opowiadający o „substitute teacher”, który przejmuje zdegenerowaną moralnie klasę w amerykańskim liceum przypominał słynnych „Młodych gniewnych” z Michele Pfeiffer, sensacyjnego „Belfra 1 i 2” z Tomem Berengerem i Treatem Willimsem czy „187” z Samuelem. Jacksonem. Wszystkie filmy opowiadały o upadku amerykańskiej szkoły, pokłosiu „bezstresowego wychowania” i degeneracji jaka dotyka amerykańską młodzież w liceach znajdujących się w gettach amerykańskich metropolii. „187”, do którego scenariusz napisał nauczyciel jest najbardziej pesymistycznym obrazem losu nauczyciela w „High School”. O ile w „Młodych Gniewnych” czy nawet „Belfrze” nauczyciele w końcu pomogli swoim wychowankom, i zmienili ich życie, o tyle zdeterminowany i pozbawiony złudzeń nauczyciel grany przez Jacksona krwawo rozprawił się z gangsterami w szkolnych ławkach. „Z dystansu” sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi wizjami.
Punkt wyjścia filmu Kaye’a jest taki sam jak we wspomnianych wyżej filmach. Do szkoły średniej przybywa na zastępstwo Henry Barthes ( Adrien Brody), który już pierwszego dnia zderza się z, pisząc delikatnie, bezczelnością i totalnym brakiem zasad wśród uczniów. Oczywiście w klasie znajdujemy cały przekrój uczniów, który jest banalny dla takiego rodzaju historii. Mamy więc zahukaną przez wszystkich prymuskę, potencjalnego geniusza, który nie może jednak wyjść ze skorupy, stworzonej w samoobronie, leczącego kompleksy za pomocą gangsterskiej miny „nygga” oraz większość biernych dzieciaków porzuconych już nawet przez kadrę nauczycielką. Dotarcie do serc uczniów przez Henry’ego nie jest jednak najważniejszym aspektem tego filmu.
Zazwyczaj jestem bardzo krytyczny wobec polskich tytułów filmowych, jakie serwują nam dystrybutorzy. Jednak tytuł poprzedniego filmu Kaya pasował nie tylko do niego, ale również można go przyłożyć do „Z dystansu”. Bohaterowie filmu są również więźniami. Może nie nienawiści, ale z pewnością wielkiego gniewu, który w nich przez lata narastał. Nie chodzi tylko o uczniów, których problemy emocjonalne zostały przez kino dokładnie przestudiowane. Kaye woli swoją historię poświęcić nauczycielom. Zarówno Henry jak i jego koledzy z pokoju nauczycielskiego są przepełnieni goryczą i zwątpieniem w sens misji, jakiej się podjęli. Jedni (świetny James Caan) dokonują wewnętrznej imigracji, i maskują swój wewnętrzny stan uspokajającymi tabletkami i szyderczym dystansem wobec wychowanków. Inni nie wytrzymują sytuacji w jakiej się znaleźli ( jakże inna od krwawej O-Ren Ishi Lucy Liu!) i wylewają gniew przemieniony miejscami w nienawiść na bezczelnych uczniów. Kolejni nauczyciele, łącznie z dyrektorką szkoły ( emocjonalna jak zwykle Marcia Gay Harden), popadają wręcz w paranoję i są o krok od przelotu „nad kukułczym gniazdem”. Film Kaye’a uwypukla destrukcyjną siłę biurokracji rządzącej szkolnictwem oraz fatalne konsekwencje wprowadzonych przez lewicę zasad „bezstresowego wychowania”.
Nauczyciel nie tylko nie ma prawa bronić się przed uczniem grożącym mu nożem czy spluwą, ale nie wolno mu nawet dotknąć potrzebującego pomocy wychowanka, by nie być posądzonym o molestowanie seksualne. „Z dystansem” jest również pierwszym filmem opowiadającym o szkole, który kładzie nacisk na upadek rodziny i winę rodziców, którzy zrzucają wychowanie swoich pociech wyłącznie na szkołę, jednocześnie zabraniając nauczycielom stosowania kar wobec ich dzieci. Jak pokonać to błędne koło? Niestety wielu bohaterów tej historii przestaje nawet zadawać sobie takie pytanie. Ich frustracja jest jednak wyładowywana w ich życiu poza pracą.
W takim świecie niełatwo jest odnaleźć się potrzebującym czynić dobro ludziom jak Henry. Będąc spiętym przez absurdalne zasady rządzące szkołą, nauczyciel realizuje się poza jej murami. Przygarnia do siebie nieletnią prostytutkę (obiecująca Sami Gayle), próbując wyrwać ją ze szponów świata w jaki wpadła. Opiekuje się również ofiarnie swoim popadającym w szaleństwo dziadkiem, który przyczynił się do śmierci jego matki. Henry pragnie dobra i chce je w końcu od kogoś otrzymać. Jak je jednak czynić w świecie, który to uniemożliwia? Mimo pesymistycznego wymiaru tej historii, film Kaye’a daje nadzieję. I choć nauczyciele po tym filmie mogą wpaść w depresyjny stan, to nawet oni nie mogą nie zauważyć ukrytego przesłania „Z dystansem”. Codzienne czynienie dobra w najmniejszym choćby wymiarze pokonuje zło w szerszym jego zakresie. Choćby dlatego warto wciąż walczyć o dusze młodych ludzi.
Łukasz Adamski
„Z dystansu”, USA 2011, reż: Tony Kaye, dyst: Vitrafilm
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249440-z-dystansu-nauczyciele-uwiezieni-w-gniewie-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.