CARRIE. Prościutka fabuła KINGA wciąż ma siłę. NASZA RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
materiały prasowe
materiały prasowe

Stephen King to autor, który uczynił z powieściowego horroru prawdziwe dzieło sztuki. Nawet jeśli dziś można mu zarzucić taśmową produkcję i bazowanie na starych pomysłach oraz chwytach retorycznych, trudno zaprzeczyć, że jego pierwszych kilkanaście książek to dzieła zapadające w pamięć.

Jego recepta była prosta – odwoływanie się do ludzkiego strachu, ale też umiejętne łączenie grozy z realistycznymi opowieściami o ludzkiej naturze i stosunkowo precyzyjne zarysowanie tła społecznego. Jego powieści rzadko kiedy zaczynały się od zalecanego przez Alberta Hitchcocka sensacyjnym filmom mocnego uderzenia. Często dość długo rozwijały się nieśpiesznie jako obrazy bardzo realistyczne, wsączając w nas strach nieomal niepostrzeżenie.

On sam tłumaczył przekonująco tym licznym ludziom, którzy horrory wyśmiewali jako nieprawdopodobne i niepoważne, że ukazane tam zjawiska można traktować jako metafory. Zło pozostaje złem, lęk – lękiem, choć zmieniać można kostiumy. Wszystko to kwestia wyobraźni. Zgadzam się z tym i dlatego Kinga lubię, choć od wielu jego współczesnych dzieł odstręcza mnie powtarzalna maniera i narastająca ideologiczność (jest zagorzałym amerykańskim lewicowcem i zwłaszcza feministą).

Na tym tle „Carrie” to powieść szczególna i moja ulubiona. Napisał ją na samym początku swojej kariery i długo nie mógł przekonać żadnego wydawnictwa do jej druku. Stało się to w 1974 roku – był to jego debiut. Skromna, krótka, bezpretensjonalna – daje się ją czytać jako powiastkę moralną rozgrywającą się w realiach amerykańskiego liceum w typowym amerykańskim miasteczku.** Nie ma tu właściwie mocy nadprzyrodzonych, choć jest tajemnica mocy, jaką obdarzona jest główna bohaterka. Precyzyjny język (tak różny od obecnego Kingowego rozgadania) czyni „Carrie” przejmującym obrazem ludzkiego nieszczęścia i studium nie tylko szkolnego okrucieństwa.

Znakomity pisarz prowokował oczywiście powstawanie filmowych adaptacji wielu swoich książek. Nie mogły być tak skomplikowane i wielobarwne jak pierwowzory, często poświęcały niuanse dla czysto filmowego efektu. King godził się z tym i zresztą ciągnął z tych uproszczonych obrazów krociowe zyski. Niekiedy kręcił nosem na nadmierne nagięcia fabuły, ale nie zawsze był w stanie przewidzieć reakcje publiczności. Był niezadowolony ze sławnego „Lśnienia” Stanleya Kubricka, bo główny bohater, pisarz Jack Torrance w wykonaniu Jacka Nicholsona, był tam od początku zbyt jednoznacznym świrem (w książce jest alkoholikiem, stopniowo przywodzonym do szaleństwo w „złym miejscu”). A jednak film okrzyknięto wybitnym, ze względu na piętno talentu znanego reżysera, podczas gdy młodszą o kilkanaście lat, dużo wierniejszą oryginałowi, telewizyjną adaptację ledwie zauważono.

„Carrie” doczekała się sławnej pierwszej filmowej wersji Briana de Palmy z roku 1976. To także mój ulubiony film, skromny, niskobudżetowy, nie epatujący efektami specjalnymi, wtedy zresztą dużo mniej zaawansowanymi, ale nastrojem i grą aktorską. To dzięki tytułowej roli sławna stała się młodziutka wtedy Sissy Spacek. Nie chodziło tam, jak w wielu dzisiejszych horrorach, o hektolitry krwi. Końcowy kataklizm wywołany przez skrzywdzoną licealistkę na balu maturalnym pokazany został z dużą dyskrecją (podobno także dlatego, że de Palma nie miał pieniędzy, ale wychodzi to filmowi na zdrowie). Tak się składa, że TVN przypomniał go w dzień polskiej premiery nowej wersji. Mogłem obejrzeć oba filmy tego samego dnia.

Choć o nowej „Carrie” mówi się jako o remake’u, prawidłowiej byłoby powiedzieć o niej jako o kolejnej adaptacji świetnej książki. Z drugiej strony reżyserka Kimberly Peirce jest wyraźnie pod wpływem filmu de Palmy. Wiele scen to wręcz kopie tamtych – czasem autorzy scenariusza powielili odstępstwa pierwszego filmu od litery powieści, tak jest na przykład z finałem, w obu nieco innym niż u Kinga. Nie zmienia to faktu, że obie adaptacje są bliższe duchowi powieściowego oryginału niż na przykład „Lśnienie” Kubricka. To przy pewnych uproszczeniach (które mnie, który przeczytał najpierw książkę drażnią) czyni ją wierną zasadniczemu przesłaniu autora.

Napisałem, że to moralitet. Tak i niekoniecznie tylko poświęcony człowiekowi krzywdzonemu, który w odruchu zemsty zmienia się w zwierzę. Nie chcę czytelnikom podrzucać gotowych interpretacji, ale można też całą tę opowiastkę, bezpretensjonalnie prostą, ale nie prostacką, odebrać jako rzecz o dobrych intencjach, które zmieniają się w swoje przeciwieństwo. Sue Snell i jej chłopak Tom Ross chcą wynagrodzić koleżance zmienionej w popychadło jej upokorzenie. Niech widz sobie odpowie na pytanie, co by się stało, gdyby Carrie White nie miała telekinetycznych zdolności. Jaki wówczas byłby finał całej tej historii.

Tę uwagi dedykuję autorowi recenzji w „Gazecie Wyborczej”, który uznał nową „Carrie” za dość banalny horror, mało odkrywczy zarówno w dziele straszenia jak i rysowania społeczno-psychologicznego tła. Naturalnie w latach 70. ta historia była odkryciem. Później oglądaliśmy wiele przykładów naśladownictwa, łącznie z tandetną „Carrie 2. Furia” (dodajmy, że King i z takich dzieł czerpie dochody jako autor pierwotnego pomysłu). Wątek ofiary mszczącej się na prześladowcach to jeden z najtrwalszych archetypów filmowego horroru. Jeszcze bardziej wyeksploatowany jest swoisty podgatunek kina „szkolnego”.

W Ameryce liceum z jego rytuałami, i zwłaszcza z balem maturalnym, to jedno z ulubionych scenerii dla reżyserów filmowych. Szkołę pokazuje się we wszystkich konwencjach – od romantycznych komedyjek po mroczne dramaty. Działo się w niej także sporo horrorów. Podszyte jest to traumą nieznaną na taką skalę kulturze europejskiej. Amerykańska szkoła to nie tylko społeczeństwo w pigułce, ale miejsce niezwykłych udręk, wynikających z najróżniejszych kształtujących się wtedy hierarchii i podziałów między uczniami. Nieustannie opowiadanie o tym jawi się jako bardzo autentyczne. Czy szkoła odgrywa tam większą rolę w kształtowaniu umysłu i charakteru przeciętnego Amerykanina, czy też oni się nad tym więcej zastanawiają? Rzecz na oddzielną rozprawę.

W każdym razie wszystko to już było po sto razy. A jednak siła prościutkiej fabuły Kinga polega na tym, że „Carrie” ogląda się z zaciekawieniem i wzruszeniem. Choć zmieniono cokolwiek realia – dręczycielki wrzucają naturalnie nagrania do Internetu, wtedy tego nie było – rzecz cała wydaje się ciągle aktualna. Jedna uwaga szczegółowa. Ludziom o tradycyjnych poglądach wątek matki Carrie, religijnej maniaczki, wyda się zapewne nacechowany pewnym uprzedzeniem autora do społecznej roli religii. Coś w tym jest, w tej dziedzinie King stanie się potem nawet bardziej obsesyjny. Ja jednak traktuję ten wątek jako przypomnienie, że religia pozbawiona miłości stać się może źródłem opresji.

Warto też wspomnieć o amerykańskiej rzeczywistości, w której z obszarami niesłychanego hedonizmu sąsiaduje świat religijności fundamentalistycznej, rodzącej histerię i kompletne odrealnienie. To rzeczywistość rozmnożonych jak grzyby po deszczu sekt, które nie mając wrodzonej mądrości kościołów instytucjonalnych, popadają w zatracenie się i zerwanie z rozumem. Tym bardziej drażniąca jest jedna scena w nowej „Carrie”. Pokazując jak Margaret White, grana świetnie przez Julianne Moore, modli się do Matki Boskiej, sugeruje się, całkiem wbrew książce, jej związki z katolicyzmem. Tymczasem w USA katolicy to jedna z bardziej oświeconych i liberalnych grup religijnych. Ale wątek ten nie zostaje rozwinięty i można go potraktować jako scenariuszową wpadkę.

Warto zobaczyć nową „Carrie”. Choć ja i tak zawsze wybiorę de Palmę. Sissy Spacek jest brzydkim kaczątkiem, które na chwilę staje się łabędziem. Chloe Grace Moretz jest od początku ładną, choć nieco dziwaczną dziewczyną. W dziedzinie budzenia wzruszenia tamte czasy miały zdecydowaną przewagę nad naszymi.

Piotr Zaremba

Carrie, reż: Kimberly Peirce, wyst: Chloë Grace Moretz, Julianne Moore, Judy Greer.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych