KOTERSKI z MIAUCZYŃSKIM wracajcie! Bo Polska jest... jakaś inna

Dzisiejsza Polska potrzebuje twórcy „Dnia świra”, który marnuje potencjał na kserowanie samego siebie. Dekadę po najcelniejszym opisie polskiego „wykształceńca” i naszej absurdalnej rzeczywistość, Polska potrzebuje ostrej jak pazur Freddiego Kruegera filmowej szpili.

Marek Koterski jest najbardziej oryginalnym polskim twórcą, który od 20 lat opowiada tą, tę, tą samą ukochaną przez nas historię. Nikt nie potrafi w tak słodko-gorzki, tudzież tragikomiczny, sposób zlustrować duszy współczesnego Polaka, który przypomina ziemkiewiczowskiego bohatera „Polactwa”. Marek Koterski ostatni swój wielki film, który pozostaje jednocześnie jego największym osiągnięciem twórczym nakręcił dekadę temu. Chodzi rzecz jasna o „Dzień Świra” - czyli filmowy głos całego pokolenia Polaków, będący również idealnym podsumowaniem III RP. Dziś mamy idealny czas by jedyny w swoim rodzaju Koterski podsumował pierwszą dekadę XXI wieku. Oczywiście pewne cechy Polaków pokazane w kultowej odsłonie życiowych męczarni klasycznego intelektualisty postkomunistycznej Polski, Adasia Miauczyńskiego, są nadal aktualne i nie ma potrzeby by je na nowo opisywać. Jednak wiele w mentalności Polaka od czasu „Dnia Świra” się zmieniło.

„Kim byłby dzisiaj Adaś Miauczyński? Zapewne tym, kim był dekadę temu - rozwalonym przed telewizorem frustratem, który jest przekonany, że na nic nie ma wpływu, bo jego głos pozostaje głuchy jak wołanie na akermańskim stepie, a każda władza z samej definicji nim pogardza. Może zamiast skakania z dezaprobatą po telewizyjnych kanałach, dzwoniłby dziś ze skargą na Polskę do „Szkła kontaktowego” albo uprawiał internetowy hejting?”- pisała Anita Piotrowska na portalfilmowy.pl Publicystka ma zapewne rację. Szczególnie jeżeli chodzi o dzwonienie do „Szkła kontaktowego”, które jest ekranizacją „Gazety Wyborczej”, służącej Adasiowi do wielu ciekawych czynności. Jednak rów jaki dzieli nasz naród od tamtego czasu, został w bardzo znaczący sposób pogłębiony. 10 kwietnia 2010 roku zdefiniował na nowo stare podziały i otworzył rany, które sztucznie zostały „zapacykowane” przez samozwańczych ojców narodu. Zarówno dzisiejsze oderwanie się elit od zwykłych ludzi oraz matrixowa postpolityka, którą, mimo upadającej Unii Europejskiej i coraz gotującego się kotła na Bliskim Wchodzie, starają się nam wciskać elity, daje pole do popisu dla tak znakomitego filmowego felietonisty jak Koterski. Trudno nie zauważyć, że wśród mainstreamu polskiego kina istnieje deficyt cudownie niepoprawnych twórców, którzy nie boją się iść pod prąd mainstreamowi popkultury. Reżyser „Nic śmiesznego” dał niejednokrotnie wyraz swojej pogardy dla dyktatury poprawności politycznej, celując szczególnie mocno w feminizm. Widać to było nie tylko w „Dniu świra”, gdzie mizoginiczny mentalny pantoflarz gonił za tą „jedyną”, ale szczególnie w ostatnim obrazie Koterskiego pod znamiennym tytułem „Baby są jakieś inne”. To właśnie ten film popchnął mnie do napisania powyższego felietonu.

Ostatni film Koterskiego miałem okazję obejrzeć długo po premierze dniami. Wcześniej zostałem zbombardowany znakomicie zrealizowanym kinowym trailerem obrazu twórcy „Ajlawiu”, który powodował, że sala kinowa pękała ze śmiechu. Niestety seans całego filmu Koterskiego okazał się być doświadczeniem dosyć traumatycznym. Trudno bowiem znieść zażenowanie, które pojawia się podczas projekcji filmu genialnego twórcy. To co było siłą kilkunastosekundowych pigułek wrzucanych między zwiastunami innych filmów, okazało się być zabójcze dla 90 minutowego filmu „drogi” made in Poland.

Oczywiście świetne aktorstwo duetu Więckiewicz/Woronowicz i znakomicie napisane dialogi przez samego Adasia Miauczyńskiego są miodem na serce spragnionego koterszczyzny widza. I zapewne weszłyby one do naszej potocznej polszczyzny, gdyby Koterski porzucił swój pomysł dokładnego zekranizowania tekstu napisanego notabene na potrzeby teatru. „Baby są jakieś inne” byłby idealnym filmem opisującym obyczajowe zmiany dokonujące się w naszym kraju, które są widoczne poprzez wkroczenie do głównego dyskursu publicznego zapaterowskiej narracji. Gdyby tylko Koterski zdecydował się na przełożenie dialogu dwóch Adasiów Miauczyńskich, scenami z życia współczesnej Polski, mielibyśmy małe arcydziełko. Zamiast tego zabiegu dostaliśmy niestety nużący, momentami błyskotliwy, dialog dwóch bohaterów, który po połączeniu staliby się jednym Kondratem. Nie można oczywiście przemilczeć faktu, że każdy konserwatysta znajdzie w filmie Koterskiego kilka znakomitych przemyśleń na temat fatalnych skutków zniszczenia autorytetu ojca w rodzinie czy tragicznego wpływu na kobiety feministycznych dogmatów. Jednak to wszystko za mało. Oglądając film Koterskiego ma się wrażenie przeniesienia się w sam środek „Koniec z Hollywood”, najbardziej nieudanego dzieła Allena. „Baby są jakieś inne” są dowodem na zmarnowanie możliwości by opowiedzieć o dzisiejszej, coraz bardziej absurdalnej, Polsce.

Woody Allen po chudym początku XX wieku powrócił do wielkiej formy, tworząc swoje arcydzieła w Europie. Jednak wszystkie ostatnie filmy twórcy „Annie Hall” są na tyle uniwersalne, że mogłyby powstać na Manhattanie. Koterski nie musi nigdzie wyjeżdżać by wielkim stylu opisać dzisiejszą Polskę. Wystarczy, że rozejrzy się wokół siebie. Polska jest „jakaś inna” i dlatego potrzebujemy tutaj, tutej..tutaj Koterskiego.

Łukasz Adamski

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.