KEVIN SPACEY- tajemniczy i niepospolity geniusz aktorstwa SYLWETKA

House of cards. Materiały prasowe
House of cards. Materiały prasowe

Ikona ekranowych psycholi lat 90., symbol kryzysu wieku średniego, prokurator rasistowskiego południa USA, zamożny homoseksualista dokonujący zbrodni w afekcie, pacjent zakładu psychiatrycznego podający się za kosmitę, skrzywdzone dziecko chcące zniszczyć św. Mikołaja, diaboliczny Lex Luthor czy w końcu bezwzględny polityk, idący po trupach do Białego Domu. Każda z tych postaci ma twarz Kevina Spacey.

Dwukrotny zdobywca Oscara, hollywoodzki reżyser, znakomity aktor teatralny, dyrektor „Old Vic” w Londynie i jedna z najbardziej tajemniczych postaci w świecie filmu z pozoru nie jest nawet przyzwoitym materiałem na aktora. Wychowany w New Jersey, jako dziecko Spacey niczym się nie wyróżniał. No może z wyjątkiem arogancji i agresji, za którą wylatywał ze szkół, przez co trafił do budki z hot dogami na nowojorskiej ulicy. Rzadko opowiadający o prywatnym życiu aktor, w świecie filmu pojawił się podobno przypadkiem. „Ktoś zaciągnął mnie na przedstawienie w jakiejś piwnicy. Nie wiedziałem, o co chodzi. Ale kiedy zaprosili mnie na scenę, zgodziłem się zagrać. I tak się zaczęło” – mówił. A może to tylko przewrotny dowcip człowieka, którego talent komiczny równa się z takimi gigantami jak Robin Williams czy Jerry Seinfeld?

Pierwsze sukcesy Spacey zaczął odnosić na początku lat 80. na New York Shakespeare Festival oraz w spektaklu „Upiory” Henryka Ibsena. W 1986 r. został obsadzony obok swojego guru Jacka Lemmona w „Long Day’s Journey into Night”. W wywiadzie dla „Vanity Fair” aktor opowiadał, że to Lemmon nie tylko zwrócił na niego uwagę, polecając go producentom, ale również uczył go aktorstwa i inspirował swoją postawą. Na co dzień skromny i zdystansowany od najszerzej rozumianego celebrytyzmu Spacey nieraz podkreślał, ile zawdzięcza artystom, którzy nie bali się dać mu szansy wbrew jego wizerunkowi. Dla osoby o takiej urodzie mogło to być główną przeszkodą w świecie filmu, który rządzi się zupełnie innymi prawami niż teatr, w którym przyszły gwiazdor swój talent wyszlifował.

Niezwykły zwykły człowiek

„Człowiek o twarzy sprzedawcy używanych samochodów” – jak mówią o nim w Hollywood, mimo braku urody George’a Clooneya czy zewnętrznej charyzmy Jacka Nicholsona stał się jednym z najwybitniejszych współczesnych artystów w fabryce snów. Możliwe, że to właśnie pospolity wygląd wywindował go w świecie filmu. Czy to właśnie niepozorna „przeciętność” Johna Doe z „Siedem” i Verbala (pierwszy Oscar za „Podejrzanych”) w konsekwencji tak mocno przeraziły widzów? Czy ktokolwiek o innej urodzie mógł pokazać przemianę stłamszonego przez życie Lestera Burnhama (drugi Oscar) w błyskotliwym „American Beauty”, w którym Spacey zrzekł się nawet honorarium, by niskobudżetowy hit Sama Mendesa mógł w ogóle powstać? To właśnie rola w tym przełomowym również dla kina filmie ugruntowała pozycje Spacey w Hollywood. Krytycy pisali nawet, że jakikolwiek inny aktor w skądinąd doskonale napisanym scenariuszu Alana Balla nie wyciągnąłby historii ponad satyrę na amerykański „styl życia”. Jednak Kevin Spacey już wcześniej za pomocą minimalnych środków aktorskich potrafił znaleźć w swoich postaciach głębię.

Tak było choćby w drugoplanowej roli w „Glengarry Glen Ross”, gdzie jako zupełnie nieznany aktor na równi partnerował Alowi Pacino, Alecowi Baldwinowi, Edowi Harrisowi czy Alanowi Arkinowi. W jednym z najinteligentniejszych filmów Davida Mameta stworzył też świetny duet z Jackiem Lemmonem, który stał się znakiem rozpoznawczym tego obrazu.

Podobnie magnetyczną postać homoseksualisty wykreował w „Północy w ogrodzie dobra i zła” Clinta Eastwooda czy „Tajemnicach Los Angeles”, w których wcielił się w cynicznego gliniarza w skorumpowanym Mieście Aniołów. Oglądając dziś te produkcje, aż trudno uwierzyć, że powstały one, zanim Spacey stworzył swoją najważniejszą rolę życia. „Nie chodzi o to, że chcę na siłę stworzyć jakąś tajemnicę wokół mojej osoby. Po prostu uważam, że im mniej o mnie wiecie, tym łatwiej mi będzie was przekonać” – mówił w „London Evening Standard”. I choć nie można przemilczeć jego artystycznych wpadek (fatalny „Superman. Powrót”, męcząco przewidywalny „Edison”, bezbarwna „Epidemia”), to w większości przypadków słowa aktora potwierdzają jego ekranowe wcielenia. Jednak jest od tej reguły wyjątek. Chodzi o fenomenalny serial „House of Cards”.

Niepospolity demon w Waszyngtonie

Pisałem już w tym tygodniku o niezwykłej produkcji, która powstała za pieniądze internautów (zebrano 100 mln dol.!) i można ją oglądać na stronach internetowego Netflix. Kevin Spacey jako kongresmen Frank Underwood pnący się po trupach do stanowiska wiceprezydenta USA, od pierwszej minuty serialu jest uosobieniem czystego zła. I nawet jak na standardy zasadniczo otwarcie gardzących politykami produkcji z Hollywood polityk o pospolitej twarzy bohatera tego tekstu wyróżnia się demoniczną wręcz nikczemnością. Trzeba jednak przyznać, że również skutecznością.

Nie oznacza to rzecz jasna, że Spacey stworzył przerysowaną i jednowymiarową postać. W przeciwieństwie do poprzednich ról, gdy spod maski przeciętności wyłaniał się człowiek o skomplikowanym wnętrzu, w „House of Cards” pod drogim garniturem kryje się człowiek z krwi i kości, który kiedyś był… przeciętniakiem wrzuconym w zachłanną paszczę waszyngtońskiej polityki. Najprawdopodobniej to role Underwooda i Lestera z „American Beauty” staną się wizytówką aktora, którego dzięki nim zapamiętają następne pokolenia. Spacey choć zagrał w niemal 40 filmach (dwa wyreżyserował), stara się nie powtarzać raz wykreowanego wizerunku. Znany jest też z doskonałych parodii swoich kolegów z branży, pokazywanych w licznych programach rozrywkowych. Ucieka jednak przed blichtrem Los Angeles i popkultury – najchętniej zaszywa się w Londynie, gdzie prowadzi teatr. „Powoli dopadało mnie uczucie, że nie chcę spędzić kolejnych 10 lat w hotelach, kręcąc po 3–4 filmy rocznie. Tęskniłem za teatrem. Kocham go. Chcę grać w sztukach, które będą stanowiły dla mnie wyzwanie” – opowiadał w jednym z wywiadów zdobywca nagrody Tony za broadwayowską sztukę „Lost in Yonkers” w 1991 r. Londyńczyk z wyboru .

W lutym 2003 r. został dyrektorem artystycznym Teatru Old Vic, w którym nie tylko stworzył kilka wybitnych ról, ale sprowadził też na deski swoich przyjaciół z filmu: Sama Mendesa, Davida Mameta czy nawet samego mistrza Roberta Altmana. Uciekając przed zgiełkiem Hollywood, nie omieszka też krytykować sposobu patrzenia na świat producentów w Kalifornii. „Gdybym kandydował na urząd polityczny, to widzielibyście dziś za mną slogan »Chodzi o kreatywność, głupcze«” – powiedział kilka miesięcy temu na Festiwalu Telewizyjnym w Edynburgu. Nic dziwnego, że zdeklarowany demokrata wybrał takie porównanie. Spacey nie kryje swojej głębokiej i szczerej przyjaźni z byłym prezydentem USA Billem Clintonem, który zapewne pomógł mu stworzyć rolę polityka w „House of Cards”. Były prezydent, co pokazał inny odpowiedzialny za rozwój kariery Spacey filmowiec Mike Nichols w „Barwach kampanii”, był politykiem niewiele mniej bezwzględnym niż Underwood. O poglądach politycznych Spacey wiemy, bowiem aktor nieraz je publicznie deklarował. Dwa lata temu wraz z Jude’em Lawem wziął udział w ulicznym proteście przeciwko dyktaturze Aleksandra Łukaszenki. Do końca nie wiadomo też, dlaczego w tym samym roku spotkał się z ówczesnym prezydentem Wenezueli Hugo Chávezem. W przypadku Spacey ta tajemniczość nie jest niczym szczególnym.

Nawet najlepiej poinformowane media plotkarskie o życiu osobistym aktora nie wiedzą niemal nic. Spacey podkreśla, że jest przeciwny upublicznianiu swojego życia prywatnego i nie dba o plotki, jakie o nim powstają. Nie reaguje też specjalnie na drażliwe sugestie, że jest homoseksualistą. To nieczęsta postawa w świecie, w którym gwiazdy sprzedają wizerunek swoich dzieci na okładkach kolorowych magazynów bądź celowo podkręcają informacje na swój temat. O Kevinie wiadomo tylko tyle, że pozostaje kawalerem, który chwali się na Twitterze posiadaniem… psa.

Czyż nie pasuje to do wielu enigmatycznych postaci, jakie stworzył przez lata na ekranie? A może to kolejna wielka kreacja Spacey, której sens poznamy tak jak w ostatnich scenach „Podejrzanych”, gdy jego postać okazała się kimś zupełnie innym, niż sobie wyobrażaliśmy przez cały seans?

Łukasz Adamski

wSieci

---------------------------------------------------------------------

Koniecznie zajrzyj do naszego internetowego sklepu wSklepiku.pl!

Znajdziesz tam mnóstwo ciekawych książek w bardzo atrakcyjnych cenach!

Zapraszamy!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych