Pisałem niedawno na tym portalu o Adamie Sandlerze, który jest jednym z najbardziej niedocenionych aktorów w Hollywood. Ukochany przez nastolatków śmieszek wpadł w komediową szufladkę, z której nie może się wydostać mimo stworzenia dwóch wybitnych kreacji aktorskich. Niestety Sandler zdając sobie z tego sprawę nie stara się już walczyć o poważniejsze propozycje aktorskie.
Czytaj też: ADAM SANDLER Utalentowany aktor w pułapce komedii
W Hollywood funkcjonuje jednak wielu innych świetnych aktorów, którzy z niewiadomych powodów są niedocenieni przez krytykę, ale nadal dzielnie walczą o swoją pozycję. Jedną z nich jest piękna Jennifer Lopez, która kojarzy się jedynie z działającą na facetów (jak pieniądze na posła) pupą. Jest to błąd.
Jennifer Lopez jest jedną z trzech latynosko- hiszpańskich piękności, które pojawiły się w latach 90. w fabryce snów. Niestety jako jedyna nie weszła do pierwszej ligi aktorskiej. Penelope Cruz, która szturmem zdobyła amerykańskie kino wprost spod skrzydeł wielkiego Almodovara, ma już na koncie Oscara. Salma Hayek jeszcze go nie zdobyła, ale po wybitnej kreacji we „Fridzie” jest zdecydowanie bliżej tego zaszczytu. Jedynie JLo pozostaje w świadomości widzów niemal bez przerwy nominowaną do Złotych Malin, infantylną piosenkareczką z teledysków MTV. Bez wątpienia „Jenny from the block” jest współodpowiedzialna za wykreowanie takiego wizerunku w mediach. Jej kolejne romanse, rozwody, skandale z jej udziałem i ubezpieczanie przez celebrytkę swojej pupy spowodowało, że stała się częścią „pudelkowego” matrixu. JLo jest znana więc z występów w prostych jak plecy Dolpha Lundgrena historyjkach, taśmowo realizowanych za oceanem. Przyznam, że ja również miałem do niedawna zakodowany w głowie podobny wizerunek latynoskiej gwiazdy.
Szperając w stosach filmów na wyprzedaży (uwielbiam bawić się w płytowego Sherlocka) w jednym z hipermarketów natknąłem się na film „Miasto śmierci”. Oparty luźno na prawdziwych wydarzeniach obraz opowiada o Lauren, reporterce amerykańskiej gazety, która by zawodowo awansować jedzie do Meksyku zrobić reportaż o tajemniczych morderstwach młodych kobiet w przygranicznym El Paso. Dziennikarka wchodzi do mrocznego, zdeprawowanego i skorumpowanego świata, który chroni morderców i gwałcicieli. Wraz z lokalnym dziennikarzem (Antonio Banderas) Lauren, wbrew potężnym siłom wpływającym nawet na media w USA, zamierza obnażyć brutalny świat oligarchicznego pseudokapitalizmu. W imię wyższych wartości cyniczna karierowiczka ryzykuje własną karierę w walce o prawdę. Obraz okazał się być naprawdę świetnie zrealizowanym dramatem ( walczył o „Złotego Niedźwiedzia”) ze znakomicie zarysowanymi postaciami, przekonującym scenariuszem i bardzo dobrymi zdjęciami. Jednak największą siłą tego zupełnie nieznanego w Polsce filmu była nie rola Banderasa czy Martina Sheena, a właśnie kreacja Jennifer Lopez, która stworzyła bardzo przekonujący obraz piekielnie ambitnej żurnalistki, nie mogącej w pewnym momencie pogodzić się z otaczającą ją rzeczywistością.
Lopez pokazała na ekranie dramat kobiety z meksykańskich nizin, która osiąga spektakularny sukces w USA i jest zmuszona go poświęcić dla ratowania tych, którym się to nie udało. W grze „rozpieszczonej celebrytki” nie ma krzty sztuczności i powierzchowności, która bywa widoczna u gwiazdeczek wcielających się w prostych ludzi. „Miasto śmierci” przypomniało mi, że już „gdzieś” widziałem tak dobrą grę JLo. Nie będę bawił się rzecz jasna w zaklinacza deszczu i nie zamierzam przemilczać faktu, że filmografia Lopez nie wygląda oszałamiająco. Jednak można z niej wyłowić filmy, gdzie aktorka stworzyła aktorskie perełki. Ich lista wcale nie jest króciutka.
W obrazie „Niedokończone Życie” świetnego reżysera Lasse Hallströma, aktorka stworzyła ciekawy obraz zmagającej się z teściem kobiety, mając za ekranowych partnerów prawdziwe tuzy: Roberta Redforda i Morgana Freemana. Bardzo przyzwoicie aktorka wypadła również w dwóch „cool movies” - „Droga przez piekło” Olivera Stone’a i „Co z oczu to z serca” Stevena Soderbergha. Nie można przemilczeć jej ciekawych kreacji w postmodernistycznej „Celi” czy epizodu u boku Jacka Nicholsona w „Krew i wino”.
Jednak największym osiągnięciem aktorskim JLo, który wprowadził ją do Hollywood była rola w filmie „Selena” opowiadającym o tragicznych losach meksykańskiej piosenkarki Seleny Quintanilli Perez. Lopez zdobyła za swoją rolę liczne nagrody, na czele z nominacją do Złotego Globu. „Selena” pokazała, że latynoska piękność ma predyspozycje by występować w repertuarze cięższym niż „Powiedz tak” czy „Sposób na teściową”. W końcu nie tylko z uwagi na Bena Afflecka do swojego filmu zatrudnił ją sam… Kevin Smith. Nie można więc wykluczyć, że w przyszłości Latynoskę na swój pokład wciągnie Robert Rodriguez albo Quentin Tarantino, którzy uwielbiają powierzać poważne role „niepoważnym aktorom”. Pam Grier jest tego najlepszym dowodem...
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249276-z-cyklu-niedocenieni-w-hollywood-jennifer-lopez
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.