"Sezonowiec"- to słowo weszło już na stałe do języka, gdy mowa o kibicach sukcesu danego zespołu lub artysty. Ich bacznemu oku nie uszła oczywiście komercyjna wiktoria Macklemore'a i Ryana Lewisa, którzy dzięki kawałkowi „Can't Hold Us” pozyskali całe rzesze nowych fanów niezwiązanych z rapem. Słuchacze, którzy poznali duet na długo przed płytą „The Heist” mogą oczywiście pomstować na wcześniej wspomnianych, ale jeśli dzięki nim Mack i świta mają po raz kolejny przyjechać do Polski i dać taki występ jak 24 września na Torwarze – jestem na tak.
Zanim jednak pojawiły się gwiazdy wieczoru, publikę miał rozgrzać dwudziestolatek z USA Chance The Rapper. Co wiedzieli o nim zgromadzeni? Na pewno mieli w głowie jedną myśl: utalentowany, bo gra przed gwiazdami. I owszem, Chance ma zadatki na bardzo dobrego rapera, co pokazał mixtape „Acid Rap”, ale zdecydowanie brakuje mu doświadczenia scenicznego. Zaprezentował się wręcz katastrofalnie, stając się niema swoją karykaturą. W jego występie więcej było machania rękoma i skakania po scenie niż rzeczywistej jakości, a powtarzająca się fraza „I'm Chance The Rapper and I'm from Chicago” niesamowicie irytowała. Do tego niedźwiedzią przysługę wyświadczył mu jego DJ, który postawił na schlebianie niskim gustom, puszczając takie potworki amerykańskiej muzyki jak „Baby” Justina Biebera. Dobrze, że późniejsze popisy wynagrodziły nam to z nawiązką.
Sztuką jest pogodzenie na koncercie dwóch światów: fanów, którzy byli z artystą wtedy, gdy słuchało go najwyżej kilka tysięcy osób i tych, którzy napłynęli już po wejściu na salony. Jeden fałszywy ruch może sprawić, że jedna bądź druga strona poczuje się zawiedziona i spisze artystę na straty, dlatego Macklemore i Ryan przyłożyli się do tworzenia setlisty, serwując słuchaczom typowo przekrojowy materiał. Na zasadzie: jest wspomniane wcześniej „Can't Hold Us” (i to dwa razy, bo jeszcze na bis), to dla przeciwwagi zagramy też imprezowe „And We Danced” z „The Unplanned Mixtape” i mocno kojarzące się z Euro 2012 „Irish Celebration”. Przeplatanka zrobiona z głową i wyczuciem. Mieliśmy do czynienia z umiejętnym łączeniem starego, podziemnego porządku z nowym, mainstreamowym.
To jednak nie były jedyne ukłony w stronę zgromadzonej, zróżnicowanej publiczności. Byłem w swoim życiu na setkach koncertów: tych granych przez prawdziwe gwiazdy, jak i "dziesiątą ligę podwórkową". Nigdy jednak żaden artysta, którego słuchałem na żywo, nie przyłożył się tak pieczołowicie do wizualizacji okraszających dany utwór. Jasne, mieliśmy do czynienia z nachalną promocją firmy Nike w trakcie „Wing$”, ale reszta robiła naprawdę piorunujące wrażenie. A można było pójść na łatwiznę i wrzucić na ekrany teledyski. Ogromny szacunek.
Przez dużą część koncertu Macklemore (Mack(L)emore?) nosił koszulkę Legii Warszawa. Internetowi mędrcy zwęszyli oczywiście spisek, twierdząc, że to organizatorzy kazali raperowi założyć to wdzianko. Prawda jest jednak o wiele banalniejsza – Amerykanin w każdym mieście kupuje sobie „meczówkę” najbardziej liczącego się tam klubu piłkarskiego. Podobnie jak często wyszukuje wśród publiki rzeczy, które nadawałyby się do zilustrowania utworu „Thrift Shop”, co uczynił i tym razem.
Na marginesie muszę odnieść się do zachowana publiki. W moim przekonaniu jest to temat rzeka ze szczególnym naciskiem na zagadnienie „syndromu japońskiego”. To właśnie o Japończykach mówi się, że robią tyle zdjęć tylko po to, by zobaczyć, gdzie tak naprawdę byli. Fotografują na potęgę, wpadając w błędne koło – są w danym miejscu, ale tylko ciałem, bo myślami znajdują się gdzieś indziej i dlatego muszą jakoś dokumentować swoje podróże. To także problem młodych Polaków, którzy są tak bardzo rozmiłowani w nowych technologiach, a co za tym pod wrażeniem możliwości swoich telefonów najnowszej generacji, że, zamiast cieszyć się muzyką, kręcą pod sceną filmy. Nagminne były momenty, w których cały Torwar „błyszczał” światłami wyświetlaczy.
Wielkie wydarzenie muzyczne, które rozpaliło entuzjastów rapu zza oceanu tak, że organizatorzy byli zmuszeni przenieść je do większego obiektu, okazało się strzałem w dziesiątkę. Kontakt z publiką, bogate instrumentarium, szczerość i przede wszystkim ogromne umiejętności – to wszystko złożyło się na to, że z niecierpliwością oczekujemy kolejnego koncertu Bena i Ryana w Polsce. Oby już w przyszłym roku.
Krzysztof Nowak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249213-mack-we-want-more-relacja-z-koncertu-macklemorea-i-ryana-lewisa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.