Filmowy HARRY POTTER zagra FREDDIE'go MERCURY'ego?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Materiały prasowe
Fot. Materiały prasowe

Niedawno światowe media obiegła informacja, że projekt ekranizacji losów charyzmatycznego frontmana grupy Queen Freddie'go Mercury'ego ostatecznie upadł. Okazuje się jednak, że znalazło się światełko w tunelu. Według ostatnich doniesień ma być nim... Daniel Radcliffe.

Po kłótni członków Queen z Sachą Baronem Cohenem, przymierzanym do roli legendarnego wokalisty, nic nie wskazywało na to, że pierwszy klaps na planie filmowej biografii w końcu padnie. Tym bardziej, że nadzieję na realizację tego wielkiego (przynajmniej w samym założeniu) projektu stracił sam scenarzysta Peter Morgan, znany dzięki takim filmom jak "Królowa" (nomen omen) czy "Frost/Nixon". Autora miało zniechęcić m.in. zachowanie wcześniej wspomnianego Sachy Barona Cohena, który - wbrew wizji muzyków Queen - chciał skupić się na skandaliczno-rozrywkowych aspektach życia Mercury'ego.

I rzeczywiście, nietrudno zauważyć, że udział Cohena w tak ważnym projekcie, mógłby uczynić z filmu swego rodzaju parodię, a nie kinowy pomnik. Trudno sobie wyobrazić, że sceny w rodzaju paradokumentalnych wstawek z "Borata" czy "Bruno" byłyby prezentowane przy akompaniamencie "We Are The Champions.

Tym bardziej, że jednym z głównych argumentów za zatrudnieniem brytyjskiego komika była jego rozpoznawalność, która przyczyniłaby się do znaczącego rozgłosu. Niestety twórcy filmu nie porzucili tego błędnego założenia i - chociaż już deklarowali odłożenie pomysłu na bliżej nieokreśloną przyszłość - postanowili spróbować jeszcze raz.

Teraz wpadli na pomysł, aby w postać charyzmatycznego muzyka wcielił się Daniel Radcliff. Dla niewtajemniczonych - chłopak, który zagrał Harry'ego Pottera. I chociaż obrońcy talentu młodego aktora mogą oburzyć się, że przecież Daniel stworzył kilka ciekawych kreacji (jak choćby Allena Ginsberga w "Kill Your Darlings"), to jednak wciąż jest kojarzony przede wszystkim z rolą małego czarodzieja. Niestety nic nie wskazuje na to, aby miał uwolnić się od jarzma tej kreacji. Nawet rola Freddy'ego Mercury'ego nie byłaby w stanie odczarować jego wizerunku. Aktor znów wszedłby w cudze buty. Kilka lat temu - postaci, która funkcjonowała w kulturze już od dawna, teraz - prawdziwej osoby, którą musiałby naśladować.

Podobny wzrost i umiejętność śpiewania to za mało jak na aktora, który dopiero szuka swojego klucza do stworzenia poważnej kreacji.

Aleksander Majewski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych