Mogłoby się wydawać, że formuła thrillera jest na wyczerpaniu i filmowcy nie są już w stanie niczym zaskoczyć widza, która zna schemat budowania tego typu produkcji. Soderbergh udowodnił, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Również na zakończenie kariery kinowej.
Jeżeli reżyser chciał zakończyć swoją przygodę z filmem fabularnym w wielkim stylu, to bez wątpienia mu się udało. "Panaceum" jest obrazem do bólu niepokojącym, nieprzewidywalnym, a do tego totalnie hipnotyzującym widza. Soderbergh wyszedł poza konwencję i - w zupełnie autorski sposób - zbudował wciągającą fabułę z zaskakującym zakończeniem. Można powiedzieć, że zrobił dokładnie to, czego oczekujemy od twórców thrillerów. Jednak środki, jakich do tego użył, pokazują jego niezwykłą wrażliwość, a zarazem niezależność artystyczną.
Mogłoby się wydawać, że historia Emily Taylor (w tej roli zjawiskowa Rooney Mara o twarzy anioła), kobiety, która popada w depresję po aresztowaniu męża i popełnia przestępstwo na skutek działania leków, jest banalna.
Cierpiąca po utracie męża, który trafił do więzienia, Emily ratuje się terapią u psychiatry. Ten przepisuje jej eksperymentalne antydepresanty, które zmieniają jej życie w piekło
w tak lakoniczny sposób film rekomenduje sam dystrybutor.
Czy reszta jest tylko opisem kolejnych traum i dramatów bohaterki? Nic z tego. To byłoby zbyt proste dla takiego mistrza jak Soderbergh. Reszta niech będzie milczeniem - nie chcę psuć zabawy osobom, które jeszcze nie widziały filmu. Zapewniam, że naprawdę warto!
Dużo do filmu wnoszą zdjęcia autorstwa samego reżysera. Zazwyczaj w thrillerach dominuje mrok, a bardziej wyraziste barwy stanowią tylko krótki przerywnik. W "Panaceum" jest inaczej. Soderbergh potrafi czarować wyrazistymi barwami, które doskonale łączą się z innymi elementami tworzącymi jeden wybrany wątek. Jednym z takich elementów jest znakomita muzyka Thomasa Newmana. Kompozycje są bardzo łagodne, ale wzbudzają niesamowity niepokój niczym upiorne kołysanki, które - wraz z obrazem - hipnotyzują widza zapadającego wraz z Emily w koszmarnym śnie.
Z pewnością ten efekt nie byłby odczuwalny bez znakomitej kreacji wcześniej wspomnianej Rooney Mara. Aktorka sprawia wrażenie osoby, stworzonej do zagrania postaci o tak skomplikowanym charakterze jak Emily. Jej mimika, spojrzenie, gesty pokazują, że aktorka doskonale odszyfrowała zamysł scenarzysty Scotta Burnsa, który po obejrzeniu filmu, może spać spokojnie. Misternie zaplanowana historia została przedstawiona perfekcyjnie. Głównie za sprawą pięknej Rooney.
Na wysokości zadania stanął również Jude Law w roli psychiatry dr. Jonathana Banksa, czyli domniemanego (jeśli wierzyć zapowiedziom filmowym) czarnego charakteru tej opowieści, a także - jak zwykle - piękna Catherine Zeta-Jones w roli nieprzeniknionej i władczej dr. Victorii Siebert. Można wytknąć twórcom filmu, że tak oszczędnie wyeksponowali charakterystykę tej ostatniej osoby. Być może, ma to również swoje zalety. W tajemniczej osnowie, postać Siebert jest jeszcze bardziej demoniczna...
Soderbergh stworzył film, który wymyka się schematom. Uniknął pułapki w jaką wpadli twórcy "Władzy", tworząc oklepany do granic możliwości scenariusz z płaskimi postaciami i równie przewidywalnymi zwrotami akcji. Fabuła w "Panaceum" jest równie nieprzenikniona, co Emily Taylor, a użyte środki piękne i złowrogie niczym dr Vitoria Siebert.
Mistrz schodzi ze sceny w wielkim stylu.
Aleksander Majewski
"Panaceum" (tyt. oryg. "Side Effects"), USA 2013, reż. Steven Soderbergh, scen. Scott Z. Burns, wyst.: Jude Law, Rooney Mara, Catherine Zeta-Jones, Channing Tatum
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249060-panaceum-czyli-koniec-mistrza-w-wielkim-stylu-recenzja-dvd