FRANCO szokuje ekranizacją CORMACA McCARTHY’EGO. Polski krytyk broni filmu

screenshot z YouTube
screenshot z YouTube

Debiut Jamesa Franco podzielił krytyków na festiwalu w Wenecji. Część z nich nie zostawia na nim suchej nitki. Inny piszą o filmie w samych superlatywach. „Dziecię Boże” jest bronione przez Tadeusza Sobolewskiego.

To powieść którą lękamy się czytać, jakby pisana przez zamknięte pokłady naszego własnego rozumu, naszej zwierzęcej tożsamości, ubierającej w zdania prymitywne potrzeby. Dzieło krótkie niczym przebłysk instynktu, który miota istotą ludzką – zwierzęcego instynktu natychmiastowej realizacji, natychmiastowego spełnienia danej potrzeby – głodu przy ścisku żołądka, walki lub ucieczki w obliczu zagrożenia, kopulacji przy ukazaniu prymitywnie prezentowanej, seksualnej atrakcyjności.

pisał o książce „Dziecię Boże” Arkady Saulski na naszym portalu. Uznaną przez wielu za najmocniejszą książkę McCarthego postanowił zekranizować jeden z najciekawszych aktorów młodego pokolenia James Franco, który zaprezentował go na festiwalu w Wenecji. Film wzbudził wielkie kontrowersje i podziały wśród krytyków. Za wyjątkiem głównej roli Scota Haze’a, którą chwalą wszyscy, film nie wzbudza powszechnego entuzjazmu. Część krytyków wytyka brak umiejętności reżyserskich znanemu do tej pory z aktorstwa ( nominacja do Oscara za „127 godzin”) Franco. Inni piszą, że film nie ma w sobie ducha McCarthego, i zawiera wyłącznie bestialską przemoc. Z drugiej strony poważne pisma jak „Guardian” dają mu najwyższe noty. Jedynie „The Hollywood Reporter” zamieścił wyważoną recenzję. David Rooney zaznacza w prestiżowym piśmie, że film jest nierówny narracyjnie i aktorsko, ale momentami robi piorunujące wrażenie.

„Dziecię Boże” broni natomiast jeden z najlepszych polskich krytyków filmowych Tadeusz Sobolewski.

Lester Ballard, bohater powieści McCarthy'ego, którą sfilmował James Franco (nowa gwiazda Hollywoodu, scenarzysta, reżyser i aktor - grał już m.in. Jamesa Deana i Allena Ginsberga), jest ludzkim potworem kryjącym się w jaskiniach Tennessee. Postrach okolicznych farmerów, seryjny morderca, nekrofil o sylwetce małpy i umysłowości małego dziecka. W filmie udało się zachować to, co stanowi zadziwiającą cechę powieści: wywołać rodzaj współczucia, wręcz swego rodzaju sympatii dla potwornego antybohatera. Po swoim najohydniejszym czynie jest ścigany przez farmerów, którzy szykują mu najokrutniejszą egzekucję. Wznosząc się na wyżyny swojej inteligencji, umyka im. I widz solidaryzuje się z nim, życzy mu wyjścia na wolność.

pisze w „Gazecie Wyborczej” krytyk.

Dlaczego? Czy działa tu filmowa manipulacja? Rewelacyjna kreacja Scotta Haze'a? Elementarny kinowy mechanizm polegający na tym, że jesteśmy razem z człowiekiem ściganym? Czy też w jakimś sensie uznajemy go za niewinnego? Tendencyjnym uproszczeniem byłoby traktowanie go jako "ofiary społeczeństwa", choć faktem jest, że jego mordercza eskapada zaczęła się w momencie, gdy został wypędzony z rodzinnej posiadłości po samobójstwie swego ojca.

dodaje Sobolewski. Jego zdaniem Franco dał bohaterowi „chaplinowskie rysy”.

Nie wiadomo jeszcze kiedy film pojawi się na ekranach polskich kin. Czy Jamesowi Franco uda się trafić na półkę z najlepszymi ekranizacjami powieści Cormaca McCarthego „To nie jest kraj dla starych ludzi” i „Droga”? Pierwsze recenzje dowodzą, że bez wątpienia mamy do czynienia z jedną z najciekawszych interpretacji powieści wybitnego pisarza.

Ł.A/Gazeta Wyborcza/The Hollywood Reporter/Guardian/IndieWire

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych