Wielcy aktorzy, którzy zmienili kino w latach 70-tych coraz częściej trafiają na drugą stronę kamery. Dzieje się tak z lepszym lub gorszym skutkiem. Robert de Niro wciąż nie wypracował własnego stylu robiąc inspirujące „Prawo Bronxu” i nierównego „Dobrego agenta”. Jack Nicholson skończył na 4 filmach, i dał sobie spokój po porażce kontynuacji „Chinatown”, której nie chciał wyreżyserować Roman Polański. Al Pacino eksperymentuje z kinem nie dającym się włożyć w żadną szufladkę, i robi niskobudżetowe, eksperymentalne produkcje oparte luźno na sztukach Szekspira. Kolegom pozazdrościł więc Dustin Hoffman, który do tej pory trzymał się z dala od reżyserii. Czy wpływ na to miał jubileusz 50 lecia kariery aktorskiej dwukrotnego zdobywcy Oscara?
W jednym z wywiadów Dustin Hoffman powiedział, że wszystko co osiągnął zawdzięcza swojej żonie. „Kwartet” jest więc filmem zrobionym specjalnie dla niej. Zresztą okazuje się, że Lisa Hoffman była siłą sprawczą jego debiutu reżyserskiego. "Miałem bardzo mało czasu na decyzję. Ostatecznie postanowiłem odmówić. Wtedy Lisa powiedziała do mnie: „Nie, tym razem się nie wycofasz, tylko po prostu to zrobisz!” No i dopięła swego" – opowiadał Hoffman. Można powiedzieć, że podjął on bardzo słuszną decyzję.
Film Dustina Hoffmana oparty jest na sztuce Ronalda Harwooda, który zdobył Oscara za "Pianistę”. Harwood w ostatnich latach osiągnął bardzo silną pozycję w świecie filmu. Scenarzysta ma na swoim koncie teksty do takich filmów jak „Motyl i skafander”, „Australia” czy „Julia”. Tym razem dał nam ciepłą i bezpretensjonalnie pozytywną opowieść o jesieni życia. Historia była tak inspirująca, że dał się w nią wciągnąć Hoffman, znający dobrze dokumentalny film z 1984 r. „Il Bacio di Tosca” o domu dla emerytowanych śpiewaków operowych w Mediolanie, który stał się podstawą dla pomysłu Harwooda.
„Kwartet” opowiada historię muzyków, którzy lata swojej świetności zostawili już dawno za sobą. Zgromadzeni w domu spokojnej starości nie zapomnieli o swojej największej pasji. Od rana do wieczora w salach pięknego dworku rozbrzmiewa kakofonia dźwięków. Głównych bohaterów filmu poznajemy w czasie przygotowywania przez pensjonariuszy corocznego koncertu, z którego dochód ma pokryć koszty utrzymania pensjonatu. A że zamieszkiwany jest przez niemalże same sławy zarówno muzyki poważnej, jak też jazzmanów, czy kabareciarzy – koncert co roku przynosi odpowiednie zyski.
W trakcie pierwszych prób do domu przyjeżdża nowa Jean, która jest najwybitniejszą operową piosenkarką Wielkiej Brytanii (rewelacyjna Maggie Smith). Jej pojawienie się wstrząśnie spokojnym już i stabilnym życiem trójki przyjaciół. W związku z przybyciem Jean reżyser przedstawienia wpada na pomysł ulepszenia koncertu: chce, aby doszło do reaktywacji słynnego kwartetu, do którego obok Jean i Reginalda należeli lata wstecz Wilf (Billy Connolly) - zabawny podrywacz z bardzo oryginalnym poczuciem humoru oraz cierpiąca na chwilowe utraty pamięci Cissy (Pauline Collins). Głównym celem grupki przyjaciół staje się namówienie Jean do reaktywacji kariery. Jak można odmówić tak zacnemu gronu muzyków?
Hoffman jako rasowy Amerykanin z Hollywood zrobił rzecz nietypową, i złożył hołd brytyjskim gigantom ekranu. Nietrudno sobie wyobrazić w głównych rolach przecież jego kolegów i koleżanki, z którymi zdobył kino w ostatnich czterech dekadach. Dlaczego by nie wsadzić do wesołego domu starców Ala Pacino, Jacka Nicholsona, Diane Keaton czy Barbarę Streisand? W końcu Hoffman z tą ostatnią stworzył przeuroczy duet w trylogii o wrednym tacie z CIA. Zresztą Bobby też mógłby poigrać ze swoim wizerunkiem jako śpiewający geriatyk. Dwukrotny zdobywca Oscara nie dość, że sam nie poczuł pokusy zagrania w filmie, to na dodatek wybrał do niego wybitnych brytyjskich artystów. Tom Courtenay, Maggie Smith, Billy Connolly pokazali zaś, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa w kinie.
Dustin Hoffman w bardzo subtelny sposób dowodzi, jak wspólna pasja i miłość do muzyki potrafią nadać sens życiu staruszków, oraz jak bardzo nasze wyobrażenia o karierze, sławie, potrafią być małe w porównaniu z przyjaźnią i miłością. Reżyser uświadamia nam, jak przewartościowanie swojego świata, pełnego ambicji, pychy, potrzeby poklasku może pomóc w cieszeniu się życiem normalnych ludzi, których czas nieubłagalnie się kurczy. Dzięki jego opowieści możemy również wejść w życie gwiazdy niemogącej pogodzić się ze starością i spadkiem artystycznej formy. Hoffman robi to inaczej nić wielu filmowców przed nim. Reżyser nie napusza się prezentowanym traktatem o przyjaźni i sile miłości. Nie stara się udawać, że jego film jest arcydziełem, które ma wejść do historii kina. Hoffman zupełnie bezpretensjonalnie opowiada nam po prostu historię z pewnego domu starców. Jest to bardzo wesoły (w brytyjski sposób) dom starców.
Jedna z dewiz mieszkańców domu brzmi: starość nie jest dla mięczaków. Debiutując jako reżyser w wieku 75 lat Hoffman dowodzi, że jest swoistym uosobieniem tej maksymy. "Kwartet" kipi pozytywnymi emocjami. Momentami można nawet odnieść wrażenia, że film realizuje jakiś pełen wigoru młodzieniec wchodzący szturmem do fabryki snów. Czy to oznacza, że Hoffman ma nam jeszcze wiele do powiedzenia jako reżyser? Nawet jeżeli jest to jednorazowy koncert z Dustinem w roli dyrygenta, to i tak jego przyjemny dźwięk będzie nie raz brzmiał w naszych uszach.
"Kwartet, reż. Dustin Hoffman. wyst: Maggie Smith, Michael Gambon, Tom Courtenay, Pauline Collins. Dyst. Best Film
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248987-kwartet-cieply-i-pelen-pozytynej-energii-film-hoffmana-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.