Bogowie schodzą z Asgardu. Thor i bóg poprawności politycznej będą rządzić jesienią

materiały prasowe
materiały prasowe

Z kilkunastu filmów, które wejdą na nasze ekrany, na potrzeby konstrukcji tekstu można wyodrębnić dwie kategorie.

Polacy będą mogli obejrzeć kilka ciekawych propozycji SF, w tym kontynuację jednej z marvelowskich opowieści, oraz kilka znaczących produkcji przesiąkniętych ideologią. Oczywiście trudno dokonywać jakichkolwiek ocen filmów, których nie mieliśmy okazji obejrzeć. Krytykowanie tych dzieł przypominałoby histeryczne reakcje na kręcony przez Antoniego Krauzego film „Smoleńsk”, który już został uznany przez niektórych polskich filmowców (sic!) za przejaw oszołomstwa. Na podstawie reakcji filmowego świata można jednak wyobrazić sobie, jakie emocje wzbudzą niektóre pozycje. Warto więc zastanowić się, co nas filmowo rozgrzeje tej jesieni.

Znów powalczą za Migdard

Jedną z najważniejszych premier dla kinomanów jest „Thor. Mroczny świat”. Po trzech częściach „Iron Mana”, „Kapitanie Ameryce”, „Hulku” i filmie o wszystkich „mścicielach” razem kopiących zadki draniom, czyli „Avengers”, dostajemy kolejną opowieść o superbohaterze ze stajni Marvela. Dwa lata temu za historię mieszkającego w Asgardzie boga Odyna i jego zesłanego na ziemię syna Thora, którzy zostają zaatakowani przez armię zawistnego Lokiego, wziął się wybitny artysta Kenneth Branagh. Powierzenie reżyserii ekranizacji komiksu twórcy, który przeniósł na ekran niemal wszystkie sztuki Szekspira, miało sens o tyle, że duża część „Thora” rozgrywa się w zamczysku Odyna. Producenci chcieli powierzyć opowieść o spisku i intrydze przeciwko królowi człowiekowi, który zjadł zęby na szekspirowskich opowieściach.

Choć „Thor” okazał się mniej błyskotliwy niż „Iron Man” oraz pozbawiony nostalgii „Hulka”, to widać było w nim rękę Branagha. Niestety nie wystarczyło jej, by można było ekranizację opartego na skandynawskiej mitologii komiksu Stana Lee z 1962 r. nazwać wybitną. Branagh niezbyt dobrze czuł się w „wybuchowych” scenach, będących znakiem rozpoznawczym produkcji z logo Marvel.

„Thor” okazał się nie do końca spójną mieszanką szekspirowskiego kina z klasyczną opowieścią o superbohaterach ratujących ziemię. Widać, że przy filmie długo grzebał Sam Raimi, który zostawił go w fazie rozkładu. Do drugiej części obrazu, w którym powróci nie tylko Chris Hemsworth, Tom Hiddleston, ale również Anthony Hopkins, Natalie Portman i Idris Elba, zaangażowano więc speca od dużych telewizyjnych produkcji Alana Taylora („Lost”, „Zakazane Imperium”, „Rzym” „Gra o tron”). Wiele wskazuje na to, że wchodzący u nas w listopadzie „Thor. Mroczny świat” okaże się lepszy niż „jedynka”, co jest rzadkie w filmowych seriach. Twórcy „Avengers” pokazali natomiast, że można wyciągnąć z postaci „Thora” więcej, niż zrobił to Kenneth Branagh. Nie zapominajmy, że już rok po premierze filmu o bogu z Asgardu, który pomaga ludziom walczyć z wrogami ziemi, do kina wejdzie druga część „Avengers”. Syn Odyna spotka swoich ziomów od rozwalanki, do których ma dołączyć podobno „Antman”. Z drugiej strony przebudza się konkurencja Marvela, czyli DC Comics, który zamierza wypuścić na rynek wspólny film z Batmanem i Supermanem oraz „Ligę Sprawiedliwych”. Zanosi się na to, że w świecie superherosów w najbliższych latach będzie goręcej niż na Bliskim Wschodzie.

Lem i pustka kosmosu?

Dla wymagających poważniejszej rozrywki w klimacie SF dystrybutorzy przygotowali nie lada gratkę. Do naszych kin trafi niekonwencjonalna ekranizacja „Kongresu” na podstawie książki Stanisława Lema. Hollywood już brał się za wybitnego polskiego pisarza, realizując „Solaris” z George’em Clooneyem. Tym razem twórcy postanowili stworzyć obraz o wiele bardziej pokręcony niż dosyć konwencjonalne dzieło Stevena Soderbergha. „Kongres” jest połączeniem filmu fabularnego i animacji. Jego scenariusz powstał na motywach opowiadania Stanisława Lema „Kongres futurologiczny”, opublikowanego w 1971 r. w zbiorze opowiadań „Bezsenność”. Mająca premierę w Cannes produkcja wzbudziła najróżniejsze reakcje. „Hollywood Reporter” nazwał ją „nudną”, zaś „Empire” pochwalił za psychodeliczny klimat. Imponuje jednak obsada filmu koprodukowanego przez Polskę. Główne role grają błyszcząca ostatnio w „House of Cards” Robin Wright, a także legendarny Harvey Keitel czy Paul Giamatti. Film opowiada o aktorce, która podpisuje kontrakt z wytwórnią. Sprzedaje w nim swoją tożsamość. Studio może dzięki temu zabiegowi wykorzystywać wizerunek wiecznie młodej artystki w kolejnych produkcjach. Znając twórczość izraelskiego reżysera Ariego Folmana, który zrealizował całkowicie nowatorski „Walc z Bashirem”, można spodziewać się nie tylko ciekawego kina o (niestety) niedalekiej przyszłości, ale również głębszego moralitetu. Na uwagę zasługuje też fakt, że zdjęcia do filmu zrealizował Michał Englert, który dzięki temu może dołączyć do „polskiej mafii” operatorów w Hollywood. Czy produkcja podbije polską widownię, która nie ma okazji zbyt często obcować z wizjami Lema?

Bardzo ciekawie zapowiada się też „Grawitacja” Alfonso Cuaróna, autora niepokojących „Ludzkich dzieci” i szokującej opowieści z Meksyku „I twoją matkę też”. Jego nowy film ma enigmatyczne zwiastuny i wydaje się pozycją silnie intrygującą. Cuarón napisał wraz ze swoim synem historię dwojga astronautów (George Clooney, Sandra Bullock), którzy walczą o życie, dryfując na orbicie ziemskiej po katastrofie stacji kosmicznej. Opowieść meksykańskiego twórcy skupia się niemal wyłącznie na głównych aktorach, co każe przypuszczać, iż dostaniemy kawał ciekawego, psychologicznego kina osadzonego w przytłaczającej pustce niekończącego się kosmosu. Bez wątpienia brzmi to co najmniej inspirująco. Szczególnie że twórca filmu należy do najciekawszych obecnie artystów pracujących w Hollywood.

Siła Meksykańca

Zanim przejdę do ideologicznego kina, które spowoduje, że zimne, jesienne dni nad Wisłą choć w niektórych kręgach się rozpłyną w ciepłych barwach tęczy (dosłownie), nie mogę nie wspomnieć o nowej produkcji Roberta Rodrigueza. Teksańsko-meksykański (nawet kino podbijają południowi sąsiedzi Amerykanów!) reżyser obok Quentina Tarantino uchodzi za czołowego postmodernistę dzisiejszego kina. Nie na darmo zaufał mu sam Frank Miller i pozwolił nakręcić film oparty na swojej komiksowej biblii, czyli „Sin City”. Rodriguez dwa lata temu zrealizował odjazdową „Maczetę”, która jest swoistym spin-offem jego wspólnego dzieła z Tarantino „Grindhouse”. W pierwszej części filmu o „wkurzonym” Meksykańcu (Dany Trejo), który mści się na mafii, zagrały takie odkurzone gwiazdy jak Steven Seagal i Don Johnson. W filmie pojawił się też sam Robert de Niro, wcielając się w rolę sadystycznego senatora rasisty. „Maczeta”, mimo typowego dla z pozoru podrzędnego kina klasy B klimatu, została wykorzystana przez Rodrigueza do walki z politykami sprzeciwiającymi się imigracji Meksykanów. Reżyser, podobnie jak jego kolega Q w „Django”, postanowił za pomocą krwawej opowieści o vendetcie zabrać głos w politycznej kwestii. Czy druga część również będzie miała widoczną rysę ideologiczną?

Wiadomo że kilku aktorów chce za pomocą „Maczeta zabija” albo powrócić do pierwszej ligi Hollywood, albo zmienić swój wizerunek. W filmie obok Mela Gibsona wystąpi Charlie Sheen jako Carlos Estévez (prawdziwe nazwisko jego znanego ojca Martina Scheena) oraz… Lady GaGa. Choćby dla takiej szalonej obsady warto zanurzyć się w świat Rodrigueza.

Święty Lech i inwazja homoseksualistów

I tym gładkim sposobem przechodzimy do bomb ideologicznych, które spadną na nas w październiku i listopadzie. Do kina wchodzi już szeroko komentowany film Andrzeja Wajdy „Lecha Wałęsa. Człowiek nadziei”. Spokojnie. Nie będę oceniał produkcji przed jej obejrzeniem. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że może być ona laurką dla byłego prezydenta Polski (choć ten oburzył się z powodu ukazania go jako bufona), a nie rzetelnym obrazem o złożonej naturze lidera „Solidarności”. Więcej wiemy natomiast o dwóch filmach, które można spokojnie omówić obok siebie. „Życie Adeli” zdobyło Złotą Palmę na 66. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Szokująca produkcja o lesbijskiej miłości nieletniej dziewczyny została wyreżyserowana przez Tunezyjczyka Abdellatifa Kechiche’a. Przewodniczący jury w Cannes Steven Spielberg nazwał ją arcydziełem. Kechiche, który pokonał m.in. Romana Polańskiego (jego „Wenus w futrze” również na jesieni w naszych kinach) i Jima Jarmuscha, podkreślał, że dedykuje film „młodej Francji i wolności w Tunezji”. Niespodziewanie obraz został skrytykowany przez osobę, której negatywnej opinii o dziele twórcy z pewnością się nie spodziewali. Chodzi o autorkę komiksu, na podstawie którego nakręcono film. Julie Maroh nazwała sceny erotyczne „nieprawdziwymi, nieprzekonującymi i pornograficznymi”. Negatywnie o obrazie napisał też „New York Times”, którego recenzentka również napiętnowała niemal pornograficzne sceny lesbijskie, rzekomo wynikające z męskiego voyeuryzmu twórcy.

Czy takie same zarzuty pojawią się w odniesieniu do pierwszego „gejowskiego filmu” made in Poland? „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego wygrały konkurs „East of The West” w Karlowych Warach. Obraz zebrał znakomite recenzje na prestiżowym Tribeca Film Festival. Tomasz Raczek nazwał go przełomowym dla polskiego kina. Film opowiada o mężczyźnie, który mieszka razem z matką oraz swoją dziewczyną. Kuba studiuje na AWF i trenuje pływanie. Podczas jednych z zawodów poznaje Michała. Między mężczyznami zawiązuje się romans. Trudno wątpić w to, że film będzie wykorzystywany przez środowiska LGTB do „uświadamiania” społeczeństwa i przekuwania jego duszy. Czy szykuje się nam polska wersja, skądinąd filmowo znakomitej, „Tajemnicy Brokeback Mountain”? Ten dzień musiał kiedyś nadejść i twórcy mieli szczęście, że wpiszą się w klimat wiktorii francuskiego obrazu.

Zanosi się więc na to, że nawet jeżeli przegapimy zejście boga z Asgardu, to poczujemy siłę bożka poprawności politycznej w wersji zachodniej. Może zatem „Maczeta” da nam chwilę wytchnienia?

Łukasz Adamski (wSieci)

-------------------------------------------

Tylko w naszym wSklepiku.pl do nabycia gadżety z logotypem wPolityce.pl!

Zapraszamy!

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych