Dziwny to film. Z jednej strony znakomity pomysł i genialny Malcolm Mcdowell jako diabeł. Z drugiej strony jest to film źle wyreżyserowany i fatalnie zagrany przez większość ekipy. Niemniej jednak warty obejrzenia. Dlaczego? Bo to jeden z najbardziej chrześcijańskich filmów jakie widziałem.
Niezależny obraz „Pozywając diabła” z 2011 roku wywołał falę zachwytu w wielu chrześcijańskich mediach w USA. Krytycy takich mediów jak „The Christian Post” nazywały go skrzyżowaniem „Listów starego diabła do młodego” C.S Lewisa z „Ludźmi honoru” albo „Firmą”. Film stał się hitem wśród protestanckich pastorów, którzy do dziś organizują jego pokazy w swoich parafiach. Niektórzy porównują go nawet do „Pasji” Mela Gibsona, bowiem przyciąga do kin zarówno chrześcijan jak i niechrześcijan. Na dodatek odnotowano po seansie zachwyt wśród ludzi niewierzących. Znany chrześcijański pisarz Philip Yansy napisał, że film pokazuje, iż chrześcijanie potrafią znakomicie sprzedać swoje idee. Reżyserem obrazu jest Tim Chey, który przyznaje, że sam niegdyś przeżył nawrócenie, a jego film w mocny sposób podziałał na widzów. Udało się dzięki niemu uratować nawet borykające się z problemami małżeństwo. Odnotowano też liczne przypadku nawrócenia się widzów.
Czy takie nawrócenia po seansie „Pozywając diabła” jest możliwe? Oglądając film Cheya, kilka razy zadawałem sobie to pytanie. Chey jest przywiązany do chrześcijańskich wartości, choć nie w każdym filmie je prezentował. Po skończeniu USC Film School zadebiutował w 1997 roku ciekawym Fakin' Da Funk o Chińczyku dorastającym w murzyńskiej dzielnicy. W filmie zagrała legenda afro amerykańskiego kina Pam Grier, która chwilę potem reaktywowała ( niestety na krótko) swoją karierę dostając główną rolę w „Jackie Brown” Quentina Tarantino. Film Chaya zdobył kilka nagród na amerykańskich festiwalach filmowych. Po kilku mniej znanych projektach w 2011 roku reżyser wpadł na z pozoru genialny w swojej prostocie i może nawet absurdalności pomysł.
Film opowiada o młodym prawniku Luku O’Brienia, który pewnego dnia postanawia pozwać Szatana o 8 bilionów dolarów. Na tyle Luke wyliczył straty jakie „Książę Ciemności” jest winny ludziom za szkody, jakie przez wielki im wyrządzał. Niespodziewanie Szatan pojawia się w sądzie, i staje do walki z prawnikiem. W sądzie pojawiają się zarówno przeciwnicy jak i zwolennicy diabła. Jedni są komiksowymi (jasełkowymi jak by powiedział znany polski kapłan) wrogami chrześcijaństwa, inni są widocznie przepojeni złem. Telewizja „Legal TV” ogłasza wydarzenie „procesem stulecia” i transmituje go na cały świat. Szatan wynajmuje 10 najlepszych prawników globu, którzy mają mu pomóc wygrać sprawę. Każdy z nich wygląda jak prawnicy korporacji tytoniowych w „Informatorze” albo jak…podwładni króla nowojorskich prawników o twarzy Ala Pacino w „Adwokacie diabła”. Dobry pomysł na film? Wręcz błyskotliwy. Bardzo długo “polowałem” na DVD z tym filmem, po tym jak o nim przeczytałem w amerykańskiej prasie. Niestety ostateczny seans okazał się w sporej części rozczarowaniem. Film jest źle wyreżyserowany, fatalnie zmontowany i totalnie położony przez aktorów. Jedynymi, którzy błyszczą na tle amatorów są Malcolm Mcdowell jako Szatan i Tom Sizemore w roli przezabawnego komentatora w „Legal TV”.
Trudno w gruncie rzeczy być zaskoczonym faktem, że McDowell stanął na wysokości zadania i doskonale wcielił się w demiurga zła. W rolę Złego wcielali się najwięksi aktorzy Hollywood tacy jak Robert de Niro ( „Harry Angel”), Al Pacino („Adwokat diabła”), Jack Nicholson („Czarownice z Salem”), Gabriel Byrne („ I stanie się koniec”), Harvey Keitel ( „Mały Nicki”), „Viggo Mortensen” („Armia Boga”) czy Peter Stormare („Consatntine”). McDowell plasuje się na tej diabelskiej liście bardzo wysoko. Smaczku sprawie dodaje fakt, że Brytyjczyk również wyprodukował ten niezależny film, by udowodnić, że może zagrać diabła lepiej niż Al Pacino w „Adwokacie diabła”. Można śmiało napisać, że co najmniej mu dorównał. Niestety fatalna rola Barta Bronsona jako Luke’a, która przypomina dokonania pewnych braci z polskiego serialu o miłości na literę „m” rozłożyła i tak kiepsko wyreżyserowany film. Szkoda, bo Chey miał okazję stworzyć wysmakowaną komedię. Niemniej jednak kilka scen w filmie zapada w pamięć i może zmienić percepcję na sprawy religii, szczególnie młodych widzów. Podstawowym przesłaniem filmu jest przypomnienie, że „największą sztuczką diabła było wmówienie ludziom, że nie istnieje”. Bronson pozywa Szatana początkowo z powodu swojego cierpienia po stracie matki, którą zabił pijany kierowca. Młody prawnik powoli traci też wiarę. Czy również chce się on przekonać, że uosobione zło istnieje? Dopiero stanięcie twarzą w twarz z diabłem, który wmówił milionom, że go nie ma jak Boga w narracji Gagarina zmienia jego podejście do życia.
W „Przejrzeć Harrego” prawnicy znajdują się w szóstym kręgu piekielnym. Oglądając „Suing the Devil” można zrozumieć dlaczego. W jednej z najzabawniejszych scen filmu sztab prawników zgłasza sprzeciw, gdy Bronson nazywa Szatana Szatanem. „On jest upadłym aniołem”- krzyczy prawnik. Szkoda, że cały film nie jest przepełniony podobną ironią. Jednak można w nim odnaleźć kilka trafiających scen. Chey nieraz w łopatologiczny sposób, ale za to ciekawie wypełniony przez grę McDowella, chce uświadomić widzom skąd bierze się zło. Podczas mowy otwarcia Bronson przekonuje ławę przysięgłych, że każdy problem świata pochodzi od Szatana. Kłamstwo, kuszenie i zdrada napędza dzisiejszy świat i pojawiło się wraz z wężem, który namówił Ewę do zerwania owoc z drzewa poznania dobra i zła.
„Pozywając diabła” miejscami jest filmem błyskotliwym. Gdyby realizował go sprawniejszy reżyser, a reszta aktorów grała choćby w połowie tak jak McDowell, to mielibyśmy jeden z najdoskonalszych filmowych narzędzi do ewangelizacji. Film Chane’a na dodatek jest pozbawiony typowego dla filmów o szatanie napuszenia albo grozy. Ewangelicki reżyser bezpretensjonalnie szydzi sobie z diabła. Nieczęsto można to oglądać w kinie. Jedynie w „South Parku” zrobiono z Szatana geja, który sypia z Saddamem Hussainem. Warto by było zobaczyć minę jakiegoś satanistycznego muzyka podczas seansu tego obrazu. Dlatego tak ciężko jest mi odżałować położenia tematu. Mimo wszystko należy zwrócić uwagę na ten obraz. Stanowi on odtrutkę na powszechną relatywizację jaka dotyka dzisiejszy świat. I chyba to jest największa siła komedii Chane’a.
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248967-z-kolekcji-nieznanych-filmow-suing-the-devil-czyli-diabel-staje-przed-sadem