Nostalgiczna, momentami zabawna historia trójki gangsterów po 70-tce mimo swojej powierzchowności ma ważny wydźwięk. Nie przez przypadek główne role w niej grają legendy- Al Pacino, Christopher Walken i Alan Arkin. Szczególnie ten pierwszy w znamienny sposób stawia „kropkę nad i” swoich klasycznych ról. Czy tak wyglądałby Carlito Brigande w jesieni życia?
Valentino ( Al Pacino) wychodzi po 28 latach z więzienia. Przed bramą czeka na niego jedyny przyjaciel Doc ( Christopher Walken). Obaj byli przed laty znanymi w branży gangsterami, których rozdzielił nieudany skok. Doc dziś głównie zajmuje się malowaniem obrazów i odwiedzaniem tajemniczej młodej brunetki w przydrożnym barze. Val chce już pierwszej nocy poczuć powiew wolności z przeszłości i zatopić się w nocne życie miasta. Na dodatek podejrzewa on, iż jego przyjaciel jest uwiązany zobowiązaniami wobec gangstera Claphandsa (Mark Margolis), który chce się zemścić na nim za śmierć syna 28 lat wcześniej.
Obaj przyjaciele dokładnie wiedzą co musi się stać nad ranem po szalonej nocy w mieście. My natomiast wiemy jakie będzie zakończenie tej historii, choć twórcy zostawiają nam w finale pewną furtkę do interpretacji. Sama akcja filmu nie jest jednak najistotniejsza. Ważniejsze jest to co kryje się za nią. Na szczęście twórcy filmu nie poszli w prostą opowieść o dziadkach, którzy robią sobie „Kac Vegas” na Viagrze. Nawet z pozoru zabawne sceny wizyty Vala i Doca w domu publicznym prowadzonym przez córkę ich przyjaciółki z przeszłości, która kończy się porażką męskości wyposzczonego w więzieniu gangstera, jest podszyta smutkiem człowieka, zdającego sobie sprawę z wejścia w ostatni skręt życiowej drogi. To uczucie musi był szczególnie intensywne w przypadku gangsterów, którzy żyli pełnią życia, mając świat dosłownie u stóp. Walken i Pacino koncertowo je uwypuklają.
Val i Doc postanawiają ostatniej szalonej nocy wyrwać jeszcze z domu starców swojego kompana Hirscha ( Alan Arkin), który był ich kierowcą podczas licznych napadów sprzed 30 lat. Hirsch cierpi na rozedmę płuc, ale wciąż drzemią w nim piekielne moce kierowcy, co udowadnia uciekając przed policją (ukradzionym gangsterom) ekskluzywnym autem. Trójka kumpli jest świadoma, że ta noc może być ostatnią próbą ich powrotu do dawnych czasów. Jednocześnie co chwila przekonują się, że taki powrót jest niemożliwy. Wizyta w burdelu kończy się w szpitalu po przedawkowaniu Viagry, kokainę na barowym stole zastępują rozkruszone leki na nadciśnienie ( świetna, ironiczna scena „skoku” na aptekę dawnych „króli miasta”), zaś podryw w klubie nocnym na gadkę z lat 70-tych zamienia siew publiczne upokorzenie. Nie dajcie się jednak zwieść, że film jest złożony z komediowych gagów, co może sugerować jego dziwna promocja. To nie jest żadna komedia sensacyjna, jak wmawia nam dystrybutor. Bardzo szybko zabawna opowieść przeobraża się w nostalgiczną podróż zniszczonych życiem kumpli, którzy zdają sobie sprawę jak niewiele im dało z pozoru atrakcyjne życie gangstera.
„Twardzieli” warto obejrzeć głównie dla ról duetu Walken-Pacino. Świetny aktor Alan Arkin gra w filmie epizod i w ostatnich latach stworzył o wiele ciekawsze role ( „Operacja Argo”, „Mała Miss”). Natomiast dwójka głównych aktorów nie ograniczyła się jedynie do zabawy swoim wizerunkiem. Walken, który jest znany z wielu wariackich ról, tym razem spokojnie, bez fajerwerków igra z gangsterskimi kreacjami w „Prawdziwym romansie” czy „Rzeczy, które robisz w Denver, będąc martwym”. Natomiast Pacino stawia „kropkę nad i” w swojej gangsterskiej kolekcji. Wybitny aktor, który w ostatnich latach tworzy doskonałe role w produkcjach HBO, nie stara się jednak parodiować Michaela Corleone czy Tonego Montany. Jego Val to raczej wersja Carlita Brigande, gdyby dane mu było dożyć 70-tki. „Twardziele” są zresztą przepełnieni subtelnymi odniesieniami do starego, dobrego gangsterskiego kina. Podejrzewam, że nie było przypadkiem obsadzenie w roli ściągającego Vala szefa grupy przestępczej Marka Margolisa. Aktor w klasyce Briana De Palmy „Człowiek z blizną” grał zabójcę, który ginie od kuli Montany.
Oglądając wspólne sceny Walkena, Pacino i Arkina można też odczuć sentyment do kina tworzonego przez Coppolę, De Palmę czy wczesnego Scorsese, które z każdym kolejnym rokiem odchodzi do historii. Warto więc pochłaniać dzisiejsze występy aktorów, którzy debiutowali w złotym dla kina okresie lat 60-tych i 70-tych. Takich „twardzieli” we współczesnym kinie już nie zobaczymy.
Łukasz Adamski
„Twardziele”, reż: Fisher Stevens. Wyst: Al Pacino, Christopher Walken, Alan Arkin. Dystr: Monilith
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248893-twardziele-gorzka-emerytura-carlito-w-slodkim-sosie-recenzja-dvd