KATOLIK fantastą. O liście KS. SAWY raz jeszcze

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Lista księdza Sawy znów trochę namieszała w wiecznie żywym temacie związków katolików z popkulturą, na szczęście Łukasz Adamski dał dzielnie opór. Jako miłośnik fantastyki – która obecnie jest największą częścią popkultury – dorzucę swoje trzy grosze.

Zdaje się, że po okresie zawieszenia broni, przynajmniej w Polsce (owocna fantastyka religijna, którą uprawiał też Dukaj, a dziś na placu boju zostali zdaje się tylko Szyda z Huberathem) rzesza uprzedzonych po obu stronach sporu rośnie. Według tych osób o żadnych związkach mowy być nie może, ponieważ są to obozy sobie wrogie – wystarczy poczytać teksty i felietony z „Nowej Fantastyki”, gdzie Kosik regularnie podnosi szlachetność „aideowości” własnej i cudzej fantastyki w felietonach, co wydaje się jednak infantylizmem i brakiem odwagi – mieć pogląd jest jednak bardziej ryzykowne, bo może okazać się błędny i jest wystawianiem się na strzał. Podobnie wtóruje mu redaktor naczelny we wstępniakach. Zamieszczone w czasopiśmie felietony Petera Wattsa (znakomitego pisarza zresztą) bynajmniej aideowe nie są, a klasycznie (choć nie wojująco) ateistyczne i przesiąknięte filozofią scjentyzmu. "Imiona Boga" Dominiki Oramus, praca traktująca o religii w fantastyce, została w recenzji zjechana za „adekwatną dla moherów”, co było zaskakujące, ponieważ książka od poetyki „Naszego Dziennika” jest odległa o lata świetlne – wystarczyło jednak, że autorka nie znienawidziła chrześcijaństwa, a nawet, konfrontując je z new age i buddyzmem dostrzegła, o zgrozo, pewną wyższość (no jak tak można!). A przecież religie są równe, Dick nie szukał Boga, tylko pisał fajne scenariusze filmów strzelano-ganianych, Le Guin nie przekazywała żadnej filozofii taoizmu, tylko pisała bajędy o młodocianym czarnoksiężniku, a Sapkowski nie prawił morałów o wężach samozjadalnych jako symbolu mądrości wszelakiej.

Według takich zwolenników „bezideowości” równość religii oznacza, że jeśli utwór będzie inspirowany buddyzmem, mormonizmem, islamem czy religią spaghetti-coś-tam – szacun dla autora wielki. Nie daj Boże jednak chrześcijaństwem, a w szczególności katolicyzmem – od razu będzie o „ideologii” i „propagandzie”, a my, światli fantaści, tak się oświecać akurat nie życzymy. Portal zdobiony posągami Huberatha wyróżnia się na tle reszty fantastyki, ale jest ostentacyjnie „średniowieczny”, więc zginie w tłumie fanów funu. Jadze Rydzewskiej za Atalayę też się oberwało – bo ideologiczna, ośmieliła się ukazać wyższość chrześcijaństwa nad gnozą, skandal. Zabawić się na śmierć, broń Boże nie myśleć i nie być „przeładowanym erudycyjnie”, tak jak Fausteria Szydy – zjechana już nie wprost za ideologię, ale za to, że… zbyt ambitna, bo jest o… świętej Faustynie, jak wiadomo, patronce wyrafinowanych erudytów, gdzie autor obficie cytuje m. in. Chestertona i innych młotów na wykształciuchów.

Teraz o drugiej stronie sporu, bo i katolicy też podchodzą co najmniej z nieufnością. Najbardziej może symptomatycznym przykładem takiego dowalania, i to „z górnej półki” niech będzie Waldemar Łysiak, który w "Karawanie literatury" przyłożył wszystkim po równo, zrównał „tolkienistów” (tak, wziętych w cudzysłów) z miłośniczkami Edwarda Cullena, dowalił "Wrońcowi" Dukaja, który jest baśnią, za to, że jest baśnią i poupychał tu i ówdzie szereg złośliwości. Żeby nie było na niego, pozasłaniał się opiniami innych krytyków, ale tylko tymi, z którymi się zgadza (czyli tylko tymi wrednymi i złośliwymi). A że sam zastosował figurę diabła (pewnie, że realną, ale w konwencji realistycznej raczej się nie mieszczącą) w "Satynowym magiku"? No tak, ale to figura klasyczna, otoczona nimbem szlachetności, używali jej i Goethe, i Mann. Mitologia klasyczna u Łysiaka generalnie jest ok., tolkienowska – nie ok. Pewnie, znać trzeba, tę pierwszą nawet bardziej, ale czy czegokolwiek ona „uczy”? Etyki, obrazu świata? To już raczej Tolkien stworzył swego rodzaju „mitologię idealną”, łącząc elementy nordyckie z chrześcijańskimi.

Tym bardziej śmieszne, że Łysiak tamże poleca „klasyczne opowieści inicjacyjne dla chłopców” w rodzaju, proszę sobie wyobrazić, kolejnego realisty, mianowicie Juliusza Verne’a. Przecież taką samą opowieścią inicjacyjną dla całego pokolenia (pokoleń) był "Władca Pierścieni", uczący szlachetności, rycerskości i innych średniowiecznych archaizmów. Podobnie, choć w mniejszym stopniu, uczyły tego samego "Gwiezdne wojny". Cóż, Łysiak zdaje się reagować z opóźnieniem, o Tolkienie usłyszał po adaptacji filmowej i mu się źle skojarzyło, a że popularności innych nie znosi, lubiąc wyłącznie swoją własną, cytuje chętnie listy bestsellerów ze swoim nazwiskiem i opinie krytyków poświadczające własną wielkość. Pastwienie się nad Jelinek, Dżedżonem czy Coehlo jeszcze rozumiem, ale te zapomniane „konserwatywne cnoty literackie” ocalały właśnie w popkulturze – w kryminale, w powieści historycznej, w fantastyce.

Jakie to cnoty? Szacunek dla opowiadanej historii, fabuły, nie dla języka, rzekomo im bardziej „odjechanego”, tym lepiej, furda tam fabuła, jeśli coś ma ręce i nogi i nie daj Boże wywołuje jakieś ludzkie emocje, to kicz i banał (to tak, jak gdyby poświęcano tak wielką uwagę stylowi i ornamentyce budynku, że zupełnie zapomniano o architekturze tegoż). Zaletą kryminału jest jakaś moralność i wiara w rozum, morderca nigdy nie wywinie się umiejętnościom dedukcyjnym Sherlocka Holmesa czy intuicji księdza Browna. Powieść historyczna przybliża historię, przygodowa uczy cnót męskich. Nawet romans, ten wyidealizowany i harleqinowaty, powinien uczuć co nieco szlachetnej (a przynajmniej nie wulgarnej) miłości, co zdaje się, rozwaliła niejaka E. L. James. A fantastyka? To powrót do czasów przed wynalezieniem konwencji realistycznej, którą wymyśliło Oświecenie, a która tryumfy święciła w XIX wieku. Człowiek zdaje się od zawsze wolał bajki i fantazjowanie, od Homera przez Dantego czy romantyków. Dobrze współżyło z tym chrześcijaństwo, o czym świadczą różne maszkarony katedralne czy multum folklorystycznych „village legends” o wędrującym po świecie Panu Bogu i tym podobnych. To katolicyzm wymyślił – czy raczej odkrył – (n)everland zwany czyśćcem, gdzie nawet po śmierci mamy jeszcze szansę na postęp duchowy, co tak przeszkadza fatalistycznym poganom i protestantom bez wyobraźni.

Jak to wygląda w poszczególnych konwencjach? Science fiction to Dick czy Kantyczka,dla Leibowitza Millera jr. – wiadomo: spekulacje teologiczne stawiane na wzór naukowych, najważniejsze pytania o naturę człowieka, Boga i świata. Fantasy to głównie wyklęte kategorie estetyczne – patos czy wzniosłość; lewica uznała je nie tylko za kiczowate, ale za… faszystowskie (!). Nawet jeśli jest to lekka, młodzieżowa fantasy, wówczas pełni rolę dawnej powieści przygodowej, której wyklinanie mam za bezsensowne. Magii bym przesadnie nie demonizował, o ile nie jest przez autora czy czytelnika traktowana poważnie. Literatura grozy, horror zaś przypomina o walce dobra ze złem, bez żadnej etycznej relatywizacji, poza tym mówi o realności zła (film "Egzorcyzmy Emily Rose" jest katolicki aż do bólu). Mądrzy krytycy piszą o fatalistycznym poddaniu się ofiar potworów z horrorów japońskich, podczas gdy my, ludzie z dzikiego Zachodu zostaliśmy wyposażeni w broń – egzorcyzmy czy wodę święconą. A główny nurt? Najważniejsze pytania ma za dziecinne i nierozstrzygalne, patosu unika jak ognia, w zło i grzech też przestał wierzyć. Albo „plotki o nieznajomych”, albo awangardowy bełkot.

Owszem, adwokat diabła powiedziałby coś zupełnie przeciwnego – SF byłby wówczas apoteozą „naukowego światopoglądu” (choć co ma chemia czy grawitacja do światopoglądu, nie wiadomo), fantasy inwazją pogaństwa i new age, a horror nie ostrzeżeniem przed złem i różnymi potwornościami, ale ich apoteozą. I na poparcie tej tezy znalazłby też odpowiednie utwory. Jak się na to uodpornić? Być katolikiem.

Dlatego pytanie o to, jak katolik może czytać fantastykę, można odwrócić – jak nie-katolik może ją czytać? To katolicyzm umożliwia w większym stopniu zdrowy dystans i pozwala wyłapać rozmaite indoktrynacyjne zapędy. Dzisiejsza popularność fantastyki apokaliptycznej jest raczej z ducha protestanckiego i amerykańskiego, o czym też trzeba pamiętać (i przeczytać książkę Oramus). Katolicyzm nie jest przeciwny ani używaniu rozumu, ani zamiłowaniu do wyobraźni i sztuki (jeśli w historii walczono ze sztuką czy wyobraźnią, to częściej on był ofiarą). Nawet owa swoista grafomania i amatorszczyzna, kolektywne używanie wymyślonych przez innych światów wynika raczej ze szlachetnego ducha pokory czy wspólnoty, w której każdy próbuje swoich sił jako „stwórca pomniejszy” i każdy jest trochę indywidualistą, a trochę jej członkiem. Neverlandy fantastyczne to teren tak nieznany i pełen niebezpieczeństw, gdzie bez kompasu lepiej się nie zapuszczać.

Sławomir Grabowski

CZYTAJ RÓWNIEŻ TEKST ŁUKASZA ADAMSKIEGO


Tylko wSklepiku.pl do nabycia gadżety z logotypem wPolityce.pl!

Zestaw toreb zakupowych wPolityce.pl

Zestaw dwóch toreb wPolityce.pl wzbogaconych rysunkami znakomitego artysty Andrzeja Krauzego. Można je nosić także przez ramię, mają szerokie i poręczne ucho, wytrzymały materiał, mieszczą format A4.

oraz

Kubek wPolityce.pl

Elegancki kubek z logotypem wPolityce.pl i specjalnie wykonanym rysunkiem znakomitego artysty Andrzeja Krauzego.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych