Śmiertelnie poważne zombie czyli RECENZJA książki WORLD WAR Z

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Max Brooks, autor World War Z, jest synem Mela Brooksa (tak, tego od Narzeczonej Frankensteina) i autorem książki o zombie. Zaskakująco dobrej, już nie dziwię się recenzjom z Nowej Fantastyki, gdzie dostawała ona najwyższą ocenę, ani czytelnikom, którzy, o zgrozo, szybko wykupili wcześniejsze polskie wydanie – fanów żywych trupów, jak widać, u nas nie brakuje.

Powieściowy wymóg polifoniczności realizowany jest tutaj najzupełniej dosłownie – składają się na nią „oral histories” różnych osób, czy to reprezentatywnych dla grupy społecznej czy narodu, czy to pociągających za sznurki na froncie wojny z zombie. Książka jest co prawda pięćsetstronicową „cegłą”, ale jest niespecjalnie „epicka”, z powodu właśnie takiej epizodycznej, dziennikarskiej formy – jest zbiorem paradokumentalnych wywiadów (często po prostu monologów); każda taka wypowiedź to kilka-kilkanaście stron, po czym do rozmówców zazwyczaj już nie wracamy. Oczywiście zabieg to celowy, ale raczej nie zdążymy zaangażować się emocjonalnie – dostaliśmy historię nie człowieka, a postapokaliptycznego świata, rozpisaną na kilkadziesiąt postaci. Jeśli jednak ktoś potrzebuje porządnie opowiedzianej historii jakiegoś bohatera (bohaterów) od okładki do okładki, to się zawiedzie, a sam też zastanawiam się, czy autor byłby zdolny do poprowadzenia postaci przez kilkaset stron. Filmu nie widziałem, zastanawiam się więc, jak przekuto to na scenariusz.

Tym bardziej, że właściwie nie jest to „filmowa” literatura grozy, epidemia zombie służy tu zaskakująco sensownym spekulacjom na temat zachowania ludzkości po globalnej katastrofie; to taka postapokaliptyczne social i political fiction, gdzie zombie jest tylko wygodnym pretekstem do pogdybania „co po końcu świata”. Można w powieści widzieć metaforę buntu motłochu/barbarzyńców „wewnętrznych” wobec wygodnej i niedostępnej im cywilizacji (coś jak pretekstowi Hindusi w Obozie Świętych Jeana Raspaila), choć nie tylko – miłośnicy dosłownej i realistycznej fantastyki też będą usatysfakcjonowani i dostaną solidną porcję militariów czy niuansów dotyczących strategii. Okazuje się, że nawet z perspektywy wojskowej walka z bezmózgimi zombie to nie przelewki; tu każdy nasz trup automatycznie przechodzi na stronę wroga. Poza tym każda armia potrzebuje zwerbowania, wyżywienia, dowodzenia i odczuwa strach przed przeciwnikiem. Każda… poza hordą zombie. Brooks zrobił solidny research, dzięki czemu o zawieszenie niewiary jest łatwo, wszystko nosi tu znamiona wiarygodności (poza zombie oczywiście). Epidemia żywych trupów przyspieszyła nadejście „nowego średniowiecza”: celebryci zamykają się w fortecach, do łask wracają tradycyjne zawody (bezużyteczni agenci reklamowi przekwalifikowują się na kominiarzy), odradza się status/prestiż rodów królewskich. Geografia świata ulega radykalnej zmianie, Rosja staje się oficjalnie świętym cesarstwem (niewymieniony z nazwiska prezydent staje się carem) i anektuje Białoruś; w kolejce czeka Ukraina. Inaczej toczą się losy Korei, Chin, Japonii, Kuby (ta staje się latynoskim supermocarstwem z błogosławieństwem… Fidela Castro) – mniej to lub bardziej prawdopodobne, ale zawsze ciekawe. Niby to fantastyka, ale dowiemy się całkiem sporo o świecie, skontrastujemy mentalność wypowiadających się w powieści Japończyków czy Rosjan z naszą. Fani kultury japońskiej dowiedzą się, że choć nasza kultura wynosi na piedestał różnych „outsiderów”, „straceńców” i „poetów przeklętych”, to w Japonii ktoś taki – otaku – nosi piętno hańby. Mamy i dylematy etyczne, z planem Redekera na czele: czy lepiej jest zagwarantować przetrwanie nielicznym czy próbować uratować wszystkich – to drugie, choć słuszne moralnie, jest z góry skazane na porażkę.

Są też plusy wojny zombie – najważniejszy z nich to chyba odrodzenie się wspólnotowości i więzi międzyludzkich. Odradzają się zawody rzemieślnicze, bo nic w kryzysie po takich agentach reklamowych, którzy muszą przekwalifikować się na kominiarzy. Okazuje się, że zazwyczaj namiar bajerów technologicznych czasem szkodzi i do łask wracają stare rozwiązania. Nie tylko technologiczne (klasyczna broń), ale też np. publiczne kary cielesne (więzić zdrowych obywateli jest bez sensu, skoro brak rąk do pracy). W odniesieniu do realnej historii chwali się amerykańskie pokolenie, które przeżyło kryzys i drugą wojnę światową – ciężkim czasom zawdzięczamy najlepszą klasę średnią w historii ludzkości… dorobek której radośnie zmarnowało pokolenie hipisów, żyjące w czasach zbyt wygodnych.

Czy zatem przesłaniem powieści (zarówno tej, jak innych postapokaliptycznych) jest założenie, że nie ma jak porządna wojna lub przynajmniej ciężki kryzys, by „zresetowana” ludzkość trochę znormalniała? Niby tak, ale dla przyzwoitości (tudzież dla uspokojenia zaniepokojonych takimi wnioskami czytelników) znajdziemy w powieści wypowiedzi przeciwne – „ciężkie czasy nie generują wybitnych jednostek, tylko je unicestwiają”, a hard-kapitalistka Ayn Rand dostaje prztyczek za nielubienie „socjalistycznego” Nowego Porządku Roosevelta, który to w najlepszy sposób „wyzwolił ludzką kreatywność”. Doceniając inteligencję czytelnika, autor zostawia mu wyciągnięcie wniosków.

Sławomir Grabowski

Max Brooks, World War Z. Światowa wojna zombie w relacjach uczestników. Przeł. Leszek Erenfeicht. Zysk i S-ka, Poznań 2013.

-----------------------------------

Zachęcamy do odwiedzenia naszego wSklepiku.pl!

Znajdziesz tam bogatą ofertę książek, audiobooków, poradników oraz atrakcyjnych gadżetów portalu!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych