Sylwester Stallone dowodzi, że dzisiejsze kino potrzebuje twardzieli z lat 80-tych. Wielki sukces najlepszego obok pierwszej części przygód „włoskiego ogiera” „Rocky Balboa”, sentymentalna bzdurka „John Rambo” czy dwie części „Niezniszczalnych” pokazały, że niczego tak nie kochamy jak znanych, prostych opowieści. Stallone dokonał na dodatek w ostatnich filmach rzeczy niemal niemożliwej. Nie tylko w jednym filmie zgromadził obok siebie takich wiekowych twardzieli jak Norris, Schwarzenegger, Willis, Lundgren, Van Damme , Rourke, Li, ale prymitywnie prostą historyjkę podlał sosem w taki sposób, że stała się ona nową jakością. To właśnie autoironia, dystans i balansowanie na granicy parodii spowodowało, że oba filmy zarobiły setki milionów dolarów. Obecnie powstaje trzecia odsłona reaktywacji dziadków tym razem z Melem Gibsonem, Jackie Chanem i Nicolasem Cagem na pokładzie.
Na fali niespodziewanego sukcesu Balboa, Rambo i kuloodpornych tetryków, do kina po 8 latach gubernatorstwa wrócił też Arnold Schwarzenegger, który mówiąc „I’ll be back” nie rzucał słów na wiatr i nakręcił „Likwidatora”. Stallone natomiast w przerwach między byciem „Niezniszczalnym” wystąpił u legendarnego reżysera kina akcji Waltera Hilla w „Kuli w łeb”. Jak wypadły te powroty?
Oba filmy wychodzące u nas na DVD są dowodem, że trudno wskrzeszać kino lat 80-tych bez wyraźnych nawiasów, albo nowego opakowania ( „Szklana Pułapka 5”). Zarówno Arnie jako szeryf małego miasteczka walczący w pojedynkę z mafią, jak i Sly mszczący się na śmierć kumpla, nie tylko nie dają nam sentymentalnej podróży do czasów VHS, ale nużą i wręcz wkurzają. Schematyczność tych filmów jest równa męczącej infantylizmem narracji Donalda Tuska o złym Kaczorze w brunatnych szatach. Filmy nie wybijają się nawet na sekundę na oryginalność, nie mówiąc już o dystansie i balansowaniu na granicy autoparodii, do których Sly nas przecież przyzwyczaił! Szczególnie martwi miałkość „Likwidatora”, któremu nie pomógł Johnny Knoxville, nie mający specyficznego czaru ról w sensacyjnych komediach Eddiego Murphy. Lepiej wypada Stallone w opowieści o zemście ( epizod Weroniki Rosati), choć nie wychodzi ona poza kilka innych filmów z niegdyś nominowanym do Oscara filmowcem ( tak, tak Sly to również zdolny scenarzysta). Zarówno „Likwidator” jak i „Kula w łeb” nawet w latach 80-tych uplasowałyby się jako średniej jakości filmy ówczesnych bogów ekranu.
Można na szczęście podejrzewać, że oba filmy są jedynie wpadkami naszych ukochanych mięśniaków. Do kina wejdzie w tym roku „Escape Plan” Mikael Håfströma o ucieczce obu napakowanych dziadków z więzienia. Zarówno nazwisko reżysera jak i pierwsze zwiastuny zapowiadają miłą sercu rozrywkę dzieciaków pokolenia VHS. Można więc spokojnie odpuścić sobie obie nowości DVD. Poczekajmy, gdy Sly i Arnie będą w prawdziwej formie.
Łukasz Adamski
„Kula w łeb”, reż: Walter Hill. Dystr: Monolith films
„Likwidator” reż, Jee-woon Kim Dystr: Monolith films
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248669-kula-w-leb-likwidatora-nieudane-powroty-twardzieli-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.