NAJMNIEJ lubiane seriale. Antyranking ZAREMBY, część 1

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W najnowszym odcinku „Rodziny Borgiów” książę Cezar Borgia, syn papieża Aleksandra VI, własnoręcznie zabija władcę Mediolanu Lodovico Il Moro, który jest wrogiem jego rodu, i również wrogiem jego sojuszników Francuzów. Zdarzenie ma mieć miejsce w roku 1500. Nie trzeba jednak długich poszukiwań żeby sprawdzić fakty – Il Moro żył, co prawda we francuskim więzieniu, aż do roku 1508. Przeżył o pięć lat papieża Aleksandra i także jego syna.

Czy mi to przeszkadza? Bardzo – jestem historykiem. Czy przestałem oglądać serial? Nie, niestety, oglądam pasjami każdy odcinek, bo są sugestywne, tętniące życiem, okrutne i zarazem fascynujące.
Choć niektóre wątki, na przykład kazirodczej miłości rodzeństwa Cezara i Lukrecji, uważam nie tylko za przerysowane, ale i lekko tandetne. Tu warto było być ostrożnym sceptykiem, a nie efekciarzem. Ale klimat epoki zasadniczo jest zachowany. Unosi się też nad tym serialem może nie jedna myśl, ale klimat refleksji nad ludzkimi ułomnościami i ludzką tęsknotą do przekraczania granic. W tych kategoriach można wręcz zobaczyć włoski renesans.

Ten przydługi wstęp był mi potrzebny żeby napisać o czymś całkiem innym. Muszę pokazać, jak trudno mnie zniechęcić. Pora jednak na antyranking telewizyjnych seriali nielubianych. I to nie tych najsłabszych, budzących powszechne politowanie. Nie, takich, które mają renomę. Ja tę renomę rozumiem, a jednak sam je odrzucam. Nie mogę się przyzwyczaić, a czasem uważam za szkodliwe.

Ten antyranking otworzy zdecydowanie najbardziej irytujący mnie serial wszechczasów: „Dexter”. Czytałem o nim, zanim do nas dotarł. Już opisy ustawiły mnie na pozycji sceptyka.

Teraz mogę dzięki wielości kanałów śledzić jego różne fazy, aż do piątego sezonu. Nie oglądałem go nigdy ciurkiem, ale zaglądałem tam czasem. Z ciekawością, bo rozbudowana, wręcz monumentalna opowieść o cherubinowatym seryjnym mordercy tropiącym i likwidującym innych seryjnych morderców jest ważnym zjawiskiem popkultury. Mówi nam dużo o poglądach i przesądach zarówno świata filmowych producentów i twórców, jak i publiczności – bo ta rzecz ma swoich fanów.

Niestety nie mogę się przyzwyczaić. Zawsze mnie pasjonował temat relatywizowania we współczesnej popkulturze zbrodni czy przestępstw. Sprawa ma korzenie dawne: już na początku lat 30. zeszłego wieku prezydent USA Franklin Delano Roosevelt do spółki z szefem FBI Edgarem Hooverem wypowiedzieli wojnę filmom gloryfikującym gangsterów.

Tyle że dziś to już mniej jest nawet problem stosunku do zjawisk społecznych. „Dexter” to przecież czysta fascynacja indywidualnym okrucieństwem. Naturalnie osładzanym nam nieustannie opowieściami o kontekście. Tymi wszystkimi recytacjami: czy można żałować coraz straszniejszych złoczyńców. Twórcy filmu wręcz bawią się w ten sposób z widzem: przeplatając krwawe sekwencje ze „stołem Dextera” w roli głównej umoralniającymi monologami i wiecznymi rozterkami.

Zarazem proponują nam podróż do świata, w którym ostatecznie zaakceptujemy taki całkiem nowy punkt widzenia. Jesteśmy głęboko ludzcy i właśnie dlatego jakąś kategorię ludzi wyłączamy – na zimno, choć z pozorami emocji – z ochrony miłosierdzia.

Mnie samego przewrotność i okrucieństwa czasem w kinie pociąga. Zabaw a la Tarantino nie przyjmuję z entuzjazmem, ale też z założenia ich nie odrzucam, zwłaszcza gdy są efektowne w kategoriach sztuki filmowej. Ale pamiętam, że takie ciągotki zawsze warto powściągać. „Dexter” to oferta życia bez hamulców, na dokładkę z pozorami uzasadnień. Nie wiem co gorsze – ta pokusa czy te uzasadnienia. Na dokładkę te uzasadnienia bywają łzawe i nieco nużące. To ostatnie naturalnie to już kwestia gustu. Ale, choć wielu się na to roześmieje, „Dextera” odrzucam z powodów moralnych.

Innego typu irytację budzą w mnie kolejne sezony „Czystej krwi”. Ileż to już mamy sezonów? Sześć? I w tym przypadku nie oglądam jednym ciągiem, nie rozróżniam wszystkich bohaterów (a są ich, zgodnie z modłą najnowszych seriali, chyba już setki). Ale wiem z grubsza o co chodzi.

Nie przeczę, to serial sprawny. Może nawet bardziej przykuwający poszczególnymi epizodami uwagę od słodko-kwaśnego „Dextera”, Zawsze głosiłem tezę, że wygrywa twórca, który zbuduje własny świat: to fenomen choćby „Harrych Potterów”. Niewątpliwie kombo autorów „Czystej krwi” umie to uczynić. Akceptujemy logikę rzeczywistości, w której wampiry wyszły na powierzchnie i koegzystują z ludźmi wikłając „współczesną” Amerykę w szereg dylematów: od technicznych po etyczne.

Ja ten świat rozumiem, tyle że mnie… wkurza. Po pierwsze kino wampiryczne stało się już tak rozbudowane, że nic nas nie zaskoczy. Poszczególne wątki bywają czasem błyskotliwe i świeże, całość kojarzy się z dziesiątkami innych, wcześniejszych obrazów.

Po drugie, i ważniejsze: zawsze deklarowałem przywiązanie do tradycyjnego horroru. Tradycyjnego, czyli takiego, gdzie jeszcze próbuje się nas straszyć. Ba, gdzie istnieje z grubsza rozróżnienie między dobrem i złem.

Horrorowi rewizjoniści wyprowadzając wampiry na światło dziennie, odarli je z wszelkiego sensu. Były po to abyśmy się ich obawiali. Teraz są po to abyśmy zajmowali się ich życiowymi niewygodami i dylematami. W tej drugiej roli raczej mnie złoszczą niż zaciekawiają. Te ich dylematy są dla mnie sterylnie zimne. Ani nie zacznę myśleć ich kategoriami, ani nie jest mi obcowanie z nimi jako z pełnoprawnymi bohaterami do czegokolwiek potrzebne.

Takie wampiry (a i inne stwory, na przykład wilkołaki i kto tam jeszcze się pojawia) stają się smędzącymi, włóczącymi się po przerobionym na ich obraz i podobieństwo świecie indywiduami, którym nie współczujemy, kiedy same cierpią, ani nie denerwujemy się, kiedy zadają cierpienia innym. Trudno oczekiwać, że którakolwiek scena okaże się poruszająca. Pierwotny lęk w horrorach polega na wdzieraniu się zła w nasze normalne życie. Tu nie ma ani zła, ani tym bardziej normalnego życia.

A na dokładkę potraktuję temat na chwilę śmiertelnie poważnie: zrobienie z czynności wypijania cudzej krwi czegoś normalnego jest naruszaniem kulturowego tabu. Nawet jeśli to tylko popkultura, która poważnych intelektualistów śmieszy jako taka, ja w tym widzę symptom czegoś niedobrego. Nie stawiam tego ostro, ale w tej generalnie niezdrowej epoce „Cudza krew” ma w sobie coś szczególnie niezdrowego.

Wiem, że wywołam w tym momencie wesołość zarówno kibiców popkultury jako takiej jak i moralistów. Dla pierwszych taka kategoria nie istnieje w ogóle. Ci drudzy sam temat wampirów, a pewnie w ogóle formę horrorów, uważają za godną potępienia z natury. W tym względzie to ja jestem indywidualistą. Trudno.

Wkrótce kolejny odcinek antyrankingu.

Piotr Zaremba

-----------------------------------------------------------------------

Koniecznie zajrzyj do wSklepiku.pl! Znajdziesz tam bogatą ofertę książek w atrakcyjnych cenach!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych