Dziś 70 rocznica ludobójstwa na Kresach. WYWIAD z autorem kilku książek o tych krwawych wydarzeniach

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Stanisław Srokowski  www.srokowski.art.pl
Stanisław Srokowski www.srokowski.art.pl

Niedawno jeszcze tylko 14% Polaków wiedziało np. o ludobójstwie na Kresach. Dziś trochę więcej, dzięki m. in. takim spotkaniom, jakie prowadzą autorzy związani z Kresami, bo wielkie polskie media i polska władza niewiele w tym zakresie robią. O Kresach II Rzeczypospolitej z pisarzem Stanisławem Srokowskim rozmawia Dariusz Jarosiński. Przypominamy ciekawy wywiad z miesięcznika Debata, który ukazał się w 2011 roku.

Pierwszą Twoją książką na temat Kresów była powieść „Duchy dzieciństwa”, jeżeli się mylę, to popraw mnie. Ukazała się w 1985 roku. Czy to były, Stanisławie, duchy Twojego dzieciństwa?

Krytyka literacka i czytelnicy tak sądzą. I istotnie, pierwszą powieścią, w której całkowicie zająłem się ludobójstwem na Kresach były „Duchy dzieciństwa”. Ale zanim powstały „Duchy”, dużo wcześniej, bo już w roku 1981, ukazał się w wydawnictwie „Śląsk” zbiór moich opowiadań pt. „Walka kogutów”. I to właśnie w nim pojawiły się po raz pierwszy motywy kresowe, opis zbrodni i zwyrodnienia moralnego. Tytuł pierwszego opowiadania brzmiał „Dziadek”, a pierwsze zdanie zaczynało się tak: „Ocalałem w stodole, gdy koguty piały nad ranem, a kości schły pod płotami”. A jedno z kolejnych zdań miało taki kształt „Przyjdą – krakały baby na progach. W lasach się gromadzą”… Rzecz jasna jest tu mowa o rzezi, jakiej się dopuścili ukraińscy nacjonaliści na polskich Kresach. Jednak ówczesna krytyka tego nie zauważyła lub zauważyć nie chciała. Dozgonna przyjaźń ze Związkiem Sowieckim na to nie pozwalała, a polskie ziemie kresowe, jak wiadomo, zagarnęli wcześniej Sowieci i do nich one, niestety, należały. By nie psuć odwiecznej miłości między Polską a ZSRS, krytycy marksistowscy nawet się nie zająknęli, by powiedzieć prawdę i omijali niewygodny temat. Czyli, krótko mówiąc, historycznie pierwszym utworem w jakimś sensie kresowym, były moje opowiadania. Bo jest tam kilka takich opowiadań. Zresztą, utrzymanych w konwencji groteskowej, nieraz satyrycznej. Nawiasem mówiąc, miałem z nimi też sporo kłopotów, ponieważ do tytułu i do samego tytułowego opowiadania przyczepiła się cenzura. Najpierw chciałem je drukować w prasie, ale wrocławski cenzor, Witold Stankiewicz, zresztą prywatnie bardzo miły pan, później wiceszef redakcji, w której pracowałem, strasznie się krzywił, gdy miał je dopuścić do druku, interpretując walkę kogutów, jako walkę dwu systemów: komunistycznego i kapitalistycznego. Ma się rozumieć, opowiadania pisałem dużo wcześniej przed ich publikacją książkową, gdzieś między 1974 a 1977 r., bo zanim oddałem do wydawcy i zanim zapadła decyzja o ich druku, a potem oczekiwania na druk, minęło z 5-6 lat. Najpewniej złożyłem je wydawcy ze 3 lata przed publikacją. To ważne ze względu na pewien szczegół. Otóż walka kogutów, białego i czarnego, toczyła się na śmierć i życie. I czarny kogut poległ. Cenzura jednoznacznie oceniła, który z systemów w tej walce padł. Nie było lekko. Także za granicą - bo potem książkę przetłumaczyli Czesi. I też się borykali z cenzurą. Tym bardziej, że ostatnie zdania w opowiadaniu brzmiały: „I zastanawiali się ludzie, czyim znakiem mogła być śmierć czarnego koguta, a czyim wybawieniem życie koguta białego… Długo jeszcze tego roku… przypominano nadzwyczajny przypadek walk kogutów. A magiczną liczbą tej pory roku (akcja działa się na wiosnę – St. S.) była dla wielu ludzi liczba trzy. Po trzech miesiącach przychodziły wielkie zmiany w ich życiu… I nadchodziły trzy najbliższe lata.” Pamiętajmy, że opowiadanie powstało chyba w 1977 r. A po trzech latach nadszedł pamiętny rok 1980, który później zmienił wszystko. Zarozumiale to brzmi, ale było to prorocze opowiadanie. Zaś co do tego, czy powieść „Duchy dzieciństwa” były istotnie duchami mego dzieciństwa, to odpowiem, że tak. Tamten czas, czas wielkich zbrodni odcisnął się w mojej psychice, w moim życiu na długie lata i do dzisiaj odczuwam ciężar i gorycz tych lat. Do dzisiaj mam stamtąd wywodzące się sny. I czas wojny na dobre ukształtował we mnie wiele cech charakteru, zbudował też trwałą aksjologię moralną.

Dosyć długo nosiłeś w sobie tematy kresowe, związane z utraconą ojczyzną, zanim zdecydowałeś się pisać o tym. Z wydaniem powieści „Repatrianci”, która ukazała się trzy lata później po „Duchach dzieciństwa”, miałeś już spore kłopoty. Czym były spowodowane te kłopoty?

Wielkie, dramatyczne przeżycia nosimy w sobie do końca życia. Nie da się ich zwalić z pleców jak worek zboża. Układają się w nas długo, trwają, często dają o sobie znać w realności i marzeniach sennych, przypominają się, nawet aktywnie rozwijają i zawsze, przy należnych okazjach, wychodzą na wierzch, by przypomnieć, że istnieje coś więcej niż dzień dzisiejszy, co wyznacza głębszą i dłuższą perspektywę naszej egzystencji. Ciągle przypominają, że pamięć jest wielką wartością, a prawda, miłość i życie duchowe to najdroższe skarby każdego czasu. Tak było i wciąż jest ze mną. Długo dojrzewały tamte obrazy. Przymierzały się gdzieś tam w głębi mego umysłu do nabrania nowego kształtu. Czułem coraz mocniej ich ciśnienie i rosło we mnie napięcie, aż dojrzałem w połowie lat siedemdziesiątych, by nadać im postać literacką. Wprawdzie pierwiosnki pojawiły się po 1956 roku, kiedy w 1958 debiutowałem równocześnie jako poeta i prozaik, jednak musiałem odczekać kolejnych dwadzieścia lat, by się z nimi zmierzyć. Trudna to była walka, bo przebiegała na kilku frontach. Czas był niewygodny, ustrój zabójczy, młodość niespokojna, nękały mnie przeróżne lęki i frustracje, i być może jedynym lekarstwem na to wszystko było ujawnienie wewnętrznych stanów, odsłonięcie problemów, pokazanie, że to nie tylko moje problemy. I tak się zaczęło pisanie. Rzeczywiście, „Repatrianci”, jako powieść nie tylko miała kłopot ze swoją nazwą, tytułem, bo chciałem dać inny, rzetelnie oddający dramat wygnańców, chciałem ją nazwać „Wypędzeni”, ale nie dało się, pora ku temu jeszcze nie nadeszła. Nie było żadnych wypędzonych, byli „repatrianci”. I tak ta niedobra nazwa została. Ale nazwa też nie pomogła, bo do książki przyczepiła się nie tylko cenzura polska, ale sowiecka. Powieść została przez wydawcę przyjęta z entuzjazmem, obie recenzje wewnętrzne bardzo dobre i po przyjęciu na początku lat 80. przez oficynę „Czytelnik” miała się niebawem ukazać. Ale nie ukazała się. To długa historia. Streszczę w dwu zdaniach. Na posiedzeniu ważnego gremium Komitetu Centralnego PZPR, na którym rozpatrywano sprawy kultury, a przewodniczył nasiadówce Józef Czyrek, dobrano się też do książek, co kto i gdzie i dlaczego wydaje, i w pewnej chwili ambasador sowiecki, Aristow, zabrał głos i zaczął psioczyć na „Repatriantów”, maszynopis, który spokojnie jeszcze drzemał w biurku redaktora. Nikt z zebranych, poza szefem wydawnictwa, nic o tej książce nie wiedział. Nawet kierownik Wydziału Kultury KC PZPR Nawrocki. A ambasador sowiecki wiedział. Bo miał swoje wtyki, albo któryś z moich zaprzysięgłych przyjaciół do tego go namówił. W każdym razie ambasador napluł na powieść, że niszczy przyjaźń polsko-sowiecką i nie wolno jej wydawać. Towarzysze polscy byli zakłopotani, że nic nie wiedzą o tak wrednej książce, a tym bardziej o jeszcze wredniejszym autorze i zapowiedzieli, że dadzą odpór wrogiej propagandzie. No i dali. Książka przez pięć, czy sześć lat odleżała i dopiero w okresie odwilży, gdy opozycja dogadywała się z komunistami, łaskawie ją dopuszczono w 1988 r. do druku, ale wtedy siadła na niej polska cenzura, z którą zmagałem się przez kila miesięcy, aż już wiadomo było, że niebawem najjaśniejszy ustrój ludzkości padnie i powieść oddano do publikacji. Trzeba było i przez to przejść.

Stałeś się w ostatnich latach pisarzem jednoznacznie kojarzonym z wielką epopeją Kresów. Twoje powieści „Ukraiński kochanek”, „Zdrada”, „Ślepcy idą do nieba”, czy zbiór opowiadań „Nienawiść” opowiadają o relacjach polsko – ukraińskich na południowo – wschodnich Kresach II Rzeczypospolitej. Opowiadasz o zbrodniach, cierpieniach zadanych przez nacjonalistów ukraińskich Polakom, Żydom, Ormianom, Białorusinom, ale też Ukraińcom. Jak narodziło się to zło?

Trzeba by wielką rozprawę socjologiczno - politologiczną napisać. Ale pokrótce. Najpierw odrzucę lansowane przez niektórych historyków tezy o „bratobójczej wojnie”, o „konflikcie polsko-ukraińskim”, czy tzw. „wydarzeniach wołyńskich”. Nie było czegoś takiego jak bratobójcza wojna, bo Kresowianie nikomu takiej wojny nie wydawali. Im też nikt takiej wojny nie wydawał. Zostali zdradziecko napadnięci przez faszystów ukraińskich i wymordowani. Nie było też żadnego konfliktu polsko-ukraińskiego w tej sprawie. I nie było „wydarzeń wołyńskich”. Było ludobójstwo, którego dokonała Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia na terenie czterech, czy nawet pięciu województw południowo-wschodnich Polski, wołyńskiego, tarnopolskiego, lwowskiego, stanisławowskiego i po części poleskiego. Mordy zaczęły się na masową skalę już od początku 1943 r. na Wołyniu, a potem objęły pozostałe cztery województwa i trwały do końca wojny, a nawet po wojnie. W moim województwie, tarnopolskim, najtragiczniejszym rokiem był rok 1944. Bo sąsiadowaliśmy z wołyńskim. Źródeł tej zbrodni należy szukać w ideach faszystowskiej i nazistowskiej, które były u początku ideologii twórcy faszyzmu ukraińskiego, Dmytra Doncowa, autora zbrodniczej doktryny, która miała zachęcić do mordów, ujętej w książce pt. „Nacjonalizm”. To był początek 1926 r., choć wcześniej terror na polskich ziemiach, już od 1920 siała Ukraińska Organizacja Wojskowa, przeprowadzając liczne akty terrorystyczne, włącznie z zamachami na najważniejszych polskich polityków, np. na Piłsudskiego. A co do Doncowa, to był on wielkim miłośnikiem zarówno włoskiego duce, Mossoliniego, jak i Hitlera, których wielbił, a ich idee przybliżał ukraińskiej inteligencji. Trafił na podatny grunt. Trzy lata po wydaniu „Nacjonalizmu”, w 1929 r. powstaje Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, a w czasie wojny UPA, jako jej zbrojne ramię. Dodam, że w 1929 r. rodzi się też Dekalog Ukraińskiego Nacjonalisty, który staje się później materiałem instruktażowym, jak mordować Polaków, Żydów, Ormian, Czechów i samych Ukraińców, którzy nie chcą się poddać terrorowi. Cała czołówka ukraińskich faszystów - Bandera, Szuchewycz, Łebed’ i inni ściśle współpracowali z niemiecką agenturą. I ich głównym zadaniem, jak się okazało w praktyce, było mordowanie Polaków. Toteż na Wołyniu wymordowali ok. 60 tysięcy, zaś na całych Kresach ok. 200 tysięcy. OUN i UPA były źródłem ludobójstwa, a więc zła.

Niektórzy krytycy stawiają Tobie zarzut zbyt brutalnego, dosadnego opisu rzeczywistości. Czytelnicy zazwyczaj pytają, na ile opisy w powieściach są fikcją literacką, a na ile przytoczonymi realnymi wydarzeniami? Czy mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy pisarskiej, jak pracujesz nad swoimi książkami?

Istotą każdego pisarstwa jest ujawnianie jakiego fragmentu prawdy o naszej rzeczywistości, nawet jeśli tą rzeczywistością będzie sam ludzki umysł, bo są i takie gatunki, które zajmują się tylko fantazjotwórstwem. Ale i fantazjotwórstwo opiera się na rzeczach realnych, z których autor buduje tzw. światy nierealne, czy równoległe. Moje powieści i opowiadania wykorzystuję do budowania świata przedstawionego realne wydarzenia, fakty historyczne, dokumenty, autentyczne ludzkie biografie, listy, zaświadczenia, pamiętniki, dzienniki itp. Konkretne są też miejsca akcji: Wołyń, Lwów, Stanisławów, Tarnopol, Kołomyja, Kuty, Hnilcze oraz inne miasta, miasteczka i wioski. I konkretny czas, lata tuż przedwojenne i okres wojny. Inaczej mówiąc, w cyklu książek kresowych opisuję rzeczywistość taką, jaką ona była. Po trosze jestem fotografikiem tej rzeczywistości, po trosze reporterem, a głównie pisarzem, który wciąga do swoich utworów najrozmaitsze techniki obrazowania świata. Jeśli się pragnie oddać grozę i przerażenie czasu wojny, nie da się uciec od pokazania narzędzi zbrodni i metod mordowania ludzi. Oczywiście, mieści się to w pewnej konwencji literackiej. Z zastosowaniem wszystkich jej reguł, w których jest też miejsce na fikcję, postaci fikcyjne, ale najistotniejsze jest to, by te postaci, także fikcyjne, udźwignęły problem i pokazały istotę tragedii. Wprawdzie w mojej trylogii znajdzie czytelnik bogatą i szeroką panoramę życia kresowego, jego blaski i cienie, wielkie miłości, obyczaje, tradycje, silne związki uczuciowe, towarzyskie, sąsiedzkie między Polakami, Ukraińcami, Żydami, Ormianami, Niemcami, Rosjanami itp., ale znajdzie też odpowiedź, co się z Kresami stało i jak doszło do zniszczenia 600 –letniej wspólnej historii i kto jest za to odpowiedzialny. Zdradzę sekret, że w tej trylogii jest wiele autentycznych listów i wspomnień ludzi z Kresów, wiele konkretnych biografii i działań, które istotnie się odbyły i przebiegały tak jak je opisuję. Jest też naturalnie gra wyobraźni i pole dla ludzkiej fantazji. W każdym razie można z trylogii wywieść dla siebie wiedzę i naukę, która rozjaśni mroki tamtej historii.

Wiem, że odwiedziłeś swoją rodzinną wieś po wojnie. Nie sposób nie zapytać o wrażenia. W jakich okolicznościach tam pojechałeś?

Telewizja polska zaproponowała mi podróż do mojej wsi. Bez wahania pojechałem i rozmawiałem z dawnymi sąsiadami, a kamera pracowała. Powstał później z tego reportaż, który już wielokrotnie był emitowany. Niestety, zastałem obraz ciężki do udźwignięcia. Wieś zapadła, biedna, okaleczona. Ludzie smutni. To już nie moja wieś. Nie ma w niej tamtej atmosfery. Nie słychać polskiej i żydowskiej mowy. Nie ma tej barwy, temperatury i klimatu duchowego, który posiadała. Polski kościół niemal w ruinie. Szkoła w rozsypce. Na cmentarzu pasą się krowy. Żadnego grobu, nagrobku, krzyża. Mojego domu też nie ma. Nikt mi nie chciał wskazać miejsca, gdzie został zamordowany siekierami i pochowany dziadek Ignacy, opisany w zbiorze opowiadań „Nienawiść”. Oddałem hołd mądrej i dobrej Ukraince, Oldze Misiurak, która mnie uratowała. Przedstawiłem to wydarzenie w opowiadaniu „Anioły”, bo z całą pewnością ona też była moim aniołem. Niestety, już nie żyje. Zapaliłem świeczkę na jej grobie. I wracałem z ciężkim sercem.

Jesteś kustoszem pamięci o Kresach. Dużo mówi się o powstaniu Muzeum Kresów. Masz nadzieję, że powstanie to Muzeum? Przy okazji zapytam, czy my w ogóle, mam na myśli państwo polskie, ale też obywateli, należycie dbamy o pamięć o utraconej ojczyźnie? Czy państwo polskie wypełnia swoje powinności wobec Polaków mieszkających na rodzinnej ziemi, dawnej II RP?

Państwo polskie nie wypełnia swoich funkcji wobec Kresowian i zbrodni ludobójstwa na Kresach. Prowadzi politykę kunktatorską, tchórzliwą i podłą. Nie dba o pamięć pomordowanych. Nie szanuje własnej historii. Nie oddaje hołdu ofiarom. Nie dotyczy to zresztą tylko Kresów. Państwo polskie okazało się słabe i bezradne wobec katastrofy smoleńskiej. Nie uszanowało swojego prezydenta i blisko stu wybitnych swoich synów i córek, oddając śledztwo w niewłaściwe ręce i ignorując wolę Polaków. Kresowianie nie mogą się doczekać na Muzeum Kresowe, na pomnik pomordowanych w Warszawie, na potępienie ludobójstwa przez Sejm, Senat i rząd. To świadczy o kompletnej degrengoladzie, nędzy intelektualnej i duchowej przywódców. Nie wypełnia więc polskie państwo podstawowych swoich powinności. A to znaczy, że nie reprezentuje interesów i podstawowych potrzeb swoich obywateli. Nawet w tak prostej i oczywistej sprawie, jak odradzanie się tendencji faszystowskich na współczesnej Ukrainie, kiedy nie reaguje na niszczenie znaków polskiej historii i zgadza się, by morderców Polaków, Banderę i Szuchewycza, czczono jako bohaterów, nic w tej sprawie nie robiąc.

W czym według Ciebie tkwi fenomen Kresów, że na tej ziemi urodziło się tak wielu twórców kultury, postaci wybitnych, zasłużonych dla polskości? Czy nie jest to tylko mitologizowanie utraconej ojczyzny?

Długo by o tym opowiadać. Najprościej, z metafizycznego punktu widzenia, powiedzieć, że to duch miejsca, genius loci, wybrał i ukochał sobie ten skrawek świata, w którym rodziły się i dojrzewały największe talenty naukowe, artystyczne, literackie, polityczne, duszpasterskie. I pewnie tak było. Ale duchowi temu pomogła wielonarodowa kultura, owo tworzące się napięcie intelektualne i artystyczne, owa mądra rywalizacja języków, stylów, postaw, wzorców i wrażliwości. Rzecz jasna rosło to wszystko na glebie wolności duchowej. Nawet, kiedy nie mieliśmy własnego państwa, mieliśmy silną bazę moralną, mocne zasady, potężną wiarę, by trwać i rozwijać się. Fundamentem dla tego wszystkiego była prawda i miłość i wolność. Miłość Ojczyzny, poszukiwanie istoty nauki, sztuki i literatury, ukochanie życia. Mity nie tworzą się z pustki. Mity wyrastają na twórczym gruncie. I służą rozumnym ludziom do wyjaśniania świata i tłumaczenia sensu życia. Takie są np. mity greckie, które powstały na silnej bazie kulturotwórczej.

Podziwiam Twoją energię z jaką przemierzasz Polskę, spotykasz się z czytelnikami, uczestniczysz w konferencjach, seminariach poświęconych Kresom. Zapewne wszystkie są one ważne dla Twoich doświadczeń. Czy mógłbyś powiedzieć o swoich wrażeniach ze spotkań z czytelnikami, jak oni odbierają Ciebie, Twoją twórczość?

Dziękuję tym licznym bibliotekom, uczelniom, szkołom, klubom seniora, muzeom, księgarniom, które pozwalają mi na spotkania z czytelnikami. Ostatnio miałem serię spotkań na Mazurach, Warmii i ziemi pomorskiej. Nie było takiego miejsca, w którym poczułbym, że dla czytelników moje pisarstwo nie ma znaczenia. Wprost przeciwnie, każde moje wystąpienie, a wcześniej lektura moich książek, budziły rozliczne pytania, spory i publiczne debaty. A miałem spotkania lub konferencje popularno - naukowe w Olsztynie, Piszu, Giżycku, Dobrym Mieście, Prabutach. Wszędzie tam moje książki spotykały się z żywym i głośnym odzewem, były dyskutowane, spierano się o nie, tak samo zresztą, jak ze mną toczono długie, dobre i pożyteczne boje. Czuję się wtedy w swoim żywiole. Tym bardziej, że niewiedza o polskich Kresach jest ogromna. Niedawno jeszcze tylko 14% Polaków wiedziało np. o ludobójstwie na Kresach. Dziś trochę więcej, dzięki m. in. takim spotkaniom, jakie prowadzą autorzy związani z Kresami, bo wielkie polskie media i polska władza niewiele w tym zakresie robią. Także moje wrażenia z Mazur i Warmii są bardzo dobre. Poznałem tam wielu wspaniałych, wrażliwych, dociekliwych i pełnych pasji czytelników i światłych kierowników placówek.

Cały wywiad na debata.olsztyn.pl

Rozmawiał Dariusz Jarosiński ( redaktor naczelny miesięcznika Debata)

Wywiad przeprowadzony w 2011 roku.

Stanisław Srokowski- polski pisarz, poeta, prozaik, dramaturg, krytyk literacki, tłumacz, nauczyciel akademicki i publicysta. Autor powieści: "Ukraiński kochanek (2008), Zdrada (2009),Nienawiść (2006). Do księgarń weszła właśnie jego nowa powieść "Barbarzyńcy u bram". www.srokowski.art.pl

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych