Nowa płyta DAVIDA LYNCHA. Równie dobra, jak muzyczny debiut?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Sasha Kargaltsev/flickr.com/CC/Wikimedia Commons
Fot. Sasha Kargaltsev/flickr.com/CC/Wikimedia Commons

Dla Polaków data 15 lipca nierozerwalnie kojarzy się z bitwą pod Grunwaldem. Dla znanego reżysera Davida Lyncha ten dzień oznacza premierę jego nowego albumu "The Big Dream".

Nieprzypadkowo zestawiłem - nieco karkołomnie - te dwa fakty. Zamiłowanie twórcy takich dzieł jak "Blue Velvet", "Dzikość serca" czy "Mulholland Drive" do Polski, a właściwie Łodzi, jest w ostatnim czasie powszechnie znane. Czy będziemy mogli liczyć na jakiś koncert nad Wisłą? Byłoby to pewnie ciekawszym doświadczeniem, niż użyczanie "gruntu" pod coraz słabsze produkcje filmowe mistrza...

Nowa płyta cenionego reżysera, podobnie jak debiutancki solowy krążek "Crazy Clown Time" (2011), składa się z autorskich piosenek Lyncha, nie licząc covera utworu "The Ballad Of Hollis Brown" Boba Dylana.

Wychodzimy od klasycznych, osadzonych w bluesie utworów, które powstają w wyniku jamów. Potem je obrabiamy, nadajemy nowoczesny sznyt, stąd muzykę, która wypełni album najlepiej określić mianem modern blues -

mówi filmowiec (a może już tylko muzyk?), cytowany przez Codzienną Gazetę Muzyczną.

12 kawałków na których słychać głos Lyncha i jedna dodatkowa piosenka "I'm Waiting Here" nagrana z Lykke Li znowu zdradzają upodobanie śpiewającego reżysera do elektroniki, którą uzupełnia tradycyjne brzmienie z południa USA rodem.

AM/cgm.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych