Lekarz u kresu nocy - biografia literacka Louis-Ferdinanda Célina

fot. Wikipedia
fot. Wikipedia

W lipcu 1961 roku umarli dwaj wielcy pisarze: 1 lipca Louis Ferdinand Céline, dzień po nim Ernest Hemingway. Żyli i tworzyli zatem w podobnych czasach, obydwaj zaznali wątpliwych rozkoszy I wojny światowej. Wydawałoby się tedy - przez przynależność do pokolenia tych, którzy przeżyli koszmar okopów - że w ich życiorysach i pisarstwie będzie można odnaleźć pewne analogie. Na czym jednak polega koronna różnica? O Hemingwayu się mówi, że to pisarz, który lansował ideę walki do końca. Jednostka nie poddaje się, twardo sprzeciwia się rzeczywistości i robi swoje - bo wierzy w to, co robi. Bywa określany mianem “twórcy literatury macho”. Céline - w porównaniu z nim - wypada blado. Jego literatura pełna jest lęku, zwątpienia, obrzydzenia. Jego bohaterowie doznają prawie-że sartrowskich mdłości. Sęk jednak w tym, że twardziel Hemingway strzelił sobie w głowę, a tchórz Céline do końca życia...leczył.

“Nasze życie to wędrówka/ poprzez zimę poprzez noc/ my szukamy sobie przejścia/w niebo, gdzie nie świeci nic” Ten piękny cytat (a jest to pieśń Gwardii Szwajcarskiej z, bodajże, 1793 roku), wprowadza nas do najsłynniejszej i najlepszej powieści Célina, do “Podróży do kresu nocy”. Już w tym punkcie widać, że nie będziemy mieć do czynienia z literaturą, która pokrzepia serca i przysparza czytającemu radość.

27 maja 1894 roku urodził się w Courbevoie Louis Ferdinand Auguste Destouches (bo tak naprawdę nazywał się Céline). Pochodził z niezamożnej rodziny, jego ojciec pracował w firmie ubezpieczeniowej, jego matka trudniła się wyrobem koronek. W 1905 roku młody Louis otrzymał Certificat d’études i podjał pracę jako czeladnik oraz chłopiec na posyłki. Pomiędzy 1908 i 1910 roku, Louis przebywał za granicą: rodzice wysłali go do Niemiec i Anglii by chłopiec nauczył się obcych języków. Chyba nie był z tego powodu najszcześliwszy, bo pięknie te perypetie poobsmarowywał w późniejszych powieściach. Kiedy już wrócił, ponownie podjął pracę: u złotników, ponownie jako chłopiec na posyłki, a także jako sprzedawca. W tym punkcie objawia się dość intrygujący rys jego osobowości: urwis i obibok (tak sam siebie post factum przedstawił) cały czas kupował podręczniki i uczył się na własną rękę. Louis postanowił bowiem zostać lekarzem.

W 1912 roku wstąpił do wojska, do 12e régiment de cuirassiers (czyli do czołgistów). Stacjonował wówczas w Rambouillet. Jak podaje autor jego biografii, Patrick McCarthy, Louis nie był szczególnie szczęśliwy tą decyzją. Ponoć nawet rozważał dezercję. Później jednak udało mu się zaadaptować, awansował nawet do rangi sierżanta. Kiedy wybuchła I wojna światowa, jego oddział od razu prawie trafił na front. Céline ma na swoim koncie wyczyn wojenny: jako jedyny zgodził się przekazać pewną informację - nikt inny nie chciał, gdyż wiązało się to z narażeniem na ciężki ogień niemiecki. Wyruszył w drogę, pod Ypres został postrzelony w ramię (a nie w głowie, jak głosi późniejsza legenda). W listopadzie 1914 roku - za swój wyczyn - otrzymał médaille militaire, rok później trafił do czasopisma l'Illustré National.

W 1916 roku Céline wyjechał do Afryki jako przedstawiciel kompanii Sangha-Oubangui. Wrócił rok później (ponoć wyjazd był nieudany) i podjął pracę z Fundacji Rockerfellera. Został wysłany do Bretanii, gdzie uczestniczył w programie mającym na celu poprawę warunków higienicznych i walkę z gruźlicą. Idąc za głosem powołania z lat młodzieńczych, w 1919 roku wyruszył do Bordeaux w celu dokończenia bakalaureatu. 11 sierpnia tegoż roku, wziął ślub z édith Follet, córką dyrektora szkoły medycznej w Rennes. Trudno powiedzieć, czy było to małżeństwo z miłości, czy owoc wyrachowania - ale wolę, szczerze mówiąc, przyjąć optymistyczny wariant i przyjąć, że intencje Célina były czyste - zresztą nie dysponujemy żadnym dowodem na to by było inaczej, a in dubio pro reo. 15 czerwca 1920 roku urodziła się córka państw Destouches, Colette a Céline dostał sie wreszcie do upragnionej szkoły medycznej. Obronił się w 1923 i już rok później podjął staż w jednym z paryskich szpitali.

W 1925 roku Céline porzucił swoją rodzinę i zapadł sie jak kamień w wodę. Podjął pracę w Lidze Narodów, podróżował po Szwajcarii, Anglii, Kamerunie, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych oraz Kubie. Powrócił trzy lata później, założył prywatną klinikę w paryskiej dzielnicy Montmartre i wyspecjalizował się w położnictwie.

Z Célinem wiąże się dość intensywna kontrowersja. W latach 30’ bardzo sprzyjał rozwijającemu się w Niemczech nazizmowi. W brutalnych pamfletach atakował Żydów - w swoim zapale posunął się aż tak daleko, że nawet Bernard Payr, specjalista od propagandy na teren Francji (z czasów okupacji) stwierdził, że Céline przesadza. Określił jego pamflety i donosy jako nadzwyczaj wulgarne, bardzo okrutne i przez to kompletnie nieracjonalne - co jak na czasy II wojny światowej brzmi... mocno. Kiedy III Rzesza przegrała wojnę, Céline salwował się ucieczką do Danii. Wyrokiem in absentia został skazany za kolaborację na rok więzienia i został określony mianem “hańby narodowej”. W 1951 roku uzyskał amnestię, powrócił do Francji. Ponoć lamentował nad utraconą reputacje - ale swojego antysemityzmu nie wyrzekł się nigdy (przynajmniej nie ma na to żadnych śladów). Zamieszkał w Meudon. Czasami odwiedzali go znajomi, wśród nich pojawił się także Allen Ginsberg oraz William S. Burroughs - Céline zyskał już wówczas status ikony bitników. Umarł 1 lipca 1961 roku z powodu pękniętego tętniaka.

Lektura jego powieści nie jest zbyt przyjemna - przynajmniej do czasu, aż sie czytelnik wkręci. Jego najważniejszą, sztandarową wręcz powieścia, jest “Podróż do kresu nocy” - stanowi ona także jego debiut. Została wydana w 1932 roku. Cztery lata później pojawiła sie “Śmierć na kredyt”, w 1944 “Guignol’s band” (nietłumaczona na polski) a w 1949 “Casse-pipe” (również niedostępna dla nieznającego języka francuskiego czytelnika). W 1952 roku ujrzało światło dzienne “Féerie pour une autre fois”, a dwa lata później “Normance: Féerie pour une autre fois II”. Kolejna jego głośna - i dostępna na polskim rynku - powieść to “Z zamku do zamku”, wydana w 1957 roku. Trzy lata później pojawił się “Nord”, a w 1964 roku “Le Pont de Londres: Guignol’s band II”. Ostatnia jego powieść (którą ukończył dzień przed śmiercią) to “Rigodon”, opublikowana została dopiero w 1969.

Gdyby szukać jakichś porównań, to można powiedzieć, że pisarstwo Célina w pewnym stopniu przypomina pisarstwo Emila Zoli (swoisty naturalizm). Céline przedstawia człowieka w pełni jego biologiczności, mechanizmy, które nim sterują są atawistyczne: lęk, głód, pragnienie. Działa jak zwierzę - cała bohaterskość, na jaką od czasu do czasu zdobywa się jednostka, dość szybko zamienia się w krwawą farsę (bohaterski oficer kończy z czaszką przemienioną w pulpę, gwoli przykładu). Podstawowym bodźcem jednak, który oddziałuje na człowieka jest lęk. On wyznacza kanwy relacji międzyludzkich, które z kolei w dużej mierze polegają na wzajemnym pasożytowaniu na sobie. “Człowieczeństwa” u Célina to raczej twór kulturowy niż realnie istniejący byt (tudzież cecha) - tutaj widać zatem swoistę analogię do de Sade’a.

Bardzo ważnym elementem pisarstwa Célina jest język: brutalny, miejscami szalony, agresywny, żywy, który pulsuje na stronach powieści jak serce. Jest to żywy, przeniesiony z świata studentów, nędzarzy, starców i drobnych kryminalistów w domenę literatury pięknej argot, slang. Rozwibrowane zdania stają się znakomitym nośnikiem dla potężnych emocji (a wszystkie te emocje są w jakiś sposób skorelowane z fizjologią, ów lęk bohaterów Célina to ten sam lęk, który powoduje skurcze w jelitach). Przy okazji jednak nie wytraca się warstwa artystyczna dzieła (co współcześnie dzieje się dość często). Opis Afryki, który znajduje sie w “Podróży” jest jednym z lepszych (moim zdaniem, oczywiście), a na pewno jednym z bardziej wyrazistych opisów Czarnego Lądu, zaraz za “Jądrem ciemności” Conrada. Niezmiernie plastyczny, oszałamiający zmysłowo (Céline w jakiś sposób przemyca Levi-Straussowy smutek tropików), działa na czytelnika tak, jak zapewne na samego autora zadziałał kontakt z lepkim, malarycznym powietrzem Kamerunu. Céline buduje klimat znużenia, wyczerpania, blazy (Europejczycy, którzy umierają przez klimat, tak im obcy, a nie zdają sobie z tego sprawy tylko sączą whisky i rozmawiają o poceniu się - majstersztyk!), zmusza czytelnika do poczucia lepkiego powietrza, którym oddycha się, jak wodą, zmusza do usłyszenia różnych, dziwacznych odgłosów, prezentuje przed nim klaustrofibiczną atmosferę - innymi słowy: porywa czytającego przez książkę jak przez lustro do swojej Afryki.

Jawa często miesza się ze snem. Życie człowieka przypomina trochę koszmar senny, który rozgryza się na jawie. Jest w tym trochę z Kafki, a w znacznej mierze chyba jest w tym trochę z samego Célina, który przekopał się przez piekiełko biedy na - w sumie - wyżyny społeczne. W trakcie lektury, chociażby, “Śmierci na kredyt”, można odnieść wrażenie, że obcuje się ni to z groteską, ni to z zapisem czyjegoś snu. Realizm przełamywany jest drobnymi elementami, które w jakiś sposób są obce naszej codzienności (a nie chodzi to o jakieś fantazmaty, broń Boże). Można powiedzieć i tak: często rozpoznajemy sny po tym, że coś jest nie tak ze światem przedstawionym. Jest to jakiś detal, który po prostu jest obcy. Podobne “nie tak” pojawia się w powieściach Célina. Zaburza wówczas strukture, wprowadza niepokój.

Louis-Ferdinand wkracza z buciorami, ubłoconymi na bruku, na salony snobistycznej i przeintelektualizowanej literatury lat czterdziestych, sieje zamęt i dostaje nagrody: za swój debiut otrzymał nagrodę Renaudot (choć, jak post factum zostało orzeczone, należała mu się nagroda Goncourtów). Sieje zamęt także w życiu prywatnym. Sprawia wrażenie człowieka, który bez ustanku czegoś szuka. Wygłasza skrajne tezy, spotyka się z szykanami (Jean Paul Sartre domagał się kary śmierci dlań za kolaborację). Wpływa na rzesze pisarzy. Wzorować się na nim będą później: Jean Genet, André Gide, Samuel Beckett, Henry Miller, Kurt Vonnegut, Irvine Welsh, Phillip Roth. Nazwiska można by wymieniać. Ważne jednak - i nieustannie zaskakujące, i w jakiś sposób budzące szacunek - jest to, że człowiek, który pisał o tym, że człowieczeństwo to twór kultury a jednostką rządzi instynkt, był lekarzem ubogich. Wydaje mi się, że ten paradoks stanowi najlepsze epitafium, jakie można Célinowi wystawić.

Ola Koehler

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych