Alkohol i Meksyk - smutny człowiek w cieniu wulkanu. MALCOLM LOWRY

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
"Pod wulkanem", reż. John Houston
"Pod wulkanem", reż. John Houston

Malcolm Lowry to postać tyle barwna, co tragiczna. Niedoceniany za życia, miotał się między alkoholem a poszukiwaniem czegoś innego. Pisał, poprawiał to, co napisał, pił. Podróżował, zmieniał kobiety - ale przede wszystkim jednak pisał. Pisał o piciu, o miotaniu się po świecie i o zagubieniu.

Gdy wertuje się jego powieści - niektóre sprawiają wrażenie niedokończonych, inne momentami są podziurawione, jakby niespójne (trochę, jakby gdzieś poza językiem drżało wciąż żywe i intensywne delirium tremens) - widać, że Lowry zawsze wychodzi od Lowry’ego i do Lowry’ego wraca.

Jest klasykiem, tyle że zaśniedziałym. Czasami można o nim usłyszeć podczas zajęć na uniwersytecie - ale to też tylko a propos czegoś innego. Ktoś rzuci nazwiskiem, ktoś inny po chwili zmieni temat. Zapewne jest tak, dlatego, że urodził się i żył w czasach wielkich pisarzy kontynentalnych - Camusa, Sartre’a, Celina. Być może też ponieważ jego pisarstwo jest trudne. Źle się czyta - długie, jakby ociężałe zdania. Warstwę fabularną dominują zawiłe i mroczne metafory, które sprawiają, że czasami czytelnik ma poczucie ocierania się o jakąś obcą sferą sacrum. Napisał też w sumie niewiele. Jego najsłynniejsza i najlepsza powieść, “Pod wulkanem”, wznawiana jest w Polsce raz na parę lat i potem miesiącami kurzy się na tylnych półkach księgarni.

Urodził się 28 lipca 1909 roku w New Brighton. Pochodził z zamożnej rodziny. Od czternastego roku życia zaczął pić. Ojciec oczekiwał, że syn zda na Cambridge a po skończeniu studiów zajmie się rodzinnym interesem (przemysł włókienniczy). Malcolm miał jednak inne plany. W 1927 roku wsiadł na pokład statku S.S. Pyrrhus i wyruszył na Daleki Wschód. Na morzu spędził dziewięć miesięcy. Doświadczenie morskie dały podwaliny pod jego pierwszą książkę, “Ultramarynę” (została wydana dopiero w 1933 roku).

W 1929 roku, po przygodzie morskiej, uległ jednak rodzicom, powrócił na Cambridge. Przeżył pierwszy poważny dramat - i to zaraz w pierwszym roku studiowania. Jego współlokator, Paul Frite, zakochał się w nim. Musiało to być bardzo intensywne i rozpaczliwe uczucie, ponieważ w momencie, gdy Lowry odrzucił jego amory, Frite popełnił samobójstwo. Motyw mrocznej tajemnicy, nie do końca wysłowionej i doprecyzowanej, ale katującej pamięć i świadomość postaci, pojawi się w późniejszych tekstach Lowry’ego.

Po ukończeniu studiów Malcolm przeniósł się do Londynu, ale na krótko. Już wtedy jego życie było zdominowane przez dwa bieguny: picie i literaturę. Swoją pierwszą żonę, Jan Gabrial, poznał w Hiszpanii. Wzięli ślub w 1934 roku we Francji. Było to małżeństwo trudne i burzliwe. On pił na umór, ona nie mogła znieść tego, że za Lowry’m szaleli mężczyźni. Mógł się im podobać: postawny, o regularnych i nieco arystokratycznych rysach, inteligentym spojrzeniu i wąsiku godnym playboya. Mimo, iż Lowry afektów nie odwzajemniał, takie zainteresowanie mogło budzić zazdrość. Ona wyjechała nagle do Nowego Jorku, on pojechał za nią. Przeżył załamanie nerwowe wskutek ciężkiego przepicia w 1936 roku, w stanie amoku wpisał się na oddział psychiatryczny Bellevue Psychiatric Hospital. Zainteresowały się nim wówczas amerykańskie władze - żeby uniknąć deportacji, wyjechał do Hollywood. Popróbował swoich sił jako scenarzysta. Wtedy też zaczął pisać “Pod wulkanem”.

W 1936 roku, a dokładnie 2 listopada, czyli w Dia de Muertos (meksykańskie Święto Zmarłych), przybył wraz z żoną do Cuernavaca. Państwo Lowry próbowali uratować swoje małżeństwo, ale Malcolm albo pił na umór, albo pisał. Jan poddała się wówczas. Rok później wyjechała z Meksyku z innym mężczyzną. Lowry przeniósł się do Oaxaca. Jest to kolejny mroczny okres w jego życiu - niewiele wiadomo, co wówczas robił, wiadomo tylko, że pił. W lecie 1938 roku - w dość tajemniczych okolicznościach - wyjechał z Meksyku. Jego rodzina wysłała go do Hotel Normandie w Los Angeles. Poznał tam drugą żoną, Margerie Bonner. Była pisarką i aktorką. Kiedy on wyjechał do Vancouver - i zostawił manuskrypt w Ameryce - ona pojechała za nim i mu go przywiozła. Wzięli ślub. Mieszkali w różnych dziwnych miejscach. Pili i pisali razem. Sielanka zaczęła się psuć w latach pięćdziesiątych. Państwo Lowry znów zaczęli podróżować, Malcolm pił i zaczynał szaleć. Ponoć pewnego razu, już w Europie, próbował udusić swoją żonę.

Umarł w rodzinnej Anglii. 26 czerwca 1957 roku, w wiosce Ripe w East Sussex, Lowry zapił barbiturany ogromną ilością alkoholu. Nie do końca wiadomo, czy był to wypadek, czy samobójstwo. Postawił po sobie jednocześnie wiele i niewiele tekstów. Wiele, bo pisał ich dużo: urywki, fragmenty, pomysły, opowiadania. Niewiele, bo opublikowanych zostało zaledwie parę jego książek - a powstały one głównie dzięki wysiłkowi osób postronnych, które pozbierały fragmenty w całość. “Prom na Gabriolę” został, gwoli przykładu, praktycznie złożony od początku przez Margerie, która przy okazji podopisywała pewne rzeczy (bez których fabula byłaby dziurawa jak sito). Oprócz “Ultramarine” i “Pod wulkanem” reszta jego tekstów została opublikowana jakiś czas po jego śmierci: w 1961 roku “Hear Us O Lord From Heaven Thy Dwelling Place” (polski tytuł “Usłysz nas Panie z niebios, miejsca Twego”), rok później kompilacja jego wierszy, w 1968 roku “Lunar Caustic”, w tym samym roku “Dark as the Grave wherein my Friend is Laid” (wydaje mi się, że widziałam gdzieś tłumaczenie na polski “Ciemny, jak grób, w którym spoczywa mój przyjaciel), a w 1970 roku “October Ferry to Gabriola” (“Prom na Gabriolę”).

Pisał tak samo intensywnie, jak żył. Jego powieści są inspirowane własnymi doświadczeniami. Każda z postaci Lowry’ego - czy to Konsul, czy Sigbjorn Wilderness, czy też Ethan Llewellyn - to de facto porte-parole samego pisarza. Lowry pisał jednocześnie o sobie i o rzeczach uniwersalnych - tyle, że żeby odnaleźć owe kwestie uniwersalne, czytelnik musi przekopać się przez trudną, zawiłą symbolikę. Lowry nie wysila się, jeżeli idzie o konstruowanie świata przedstawionego. Opisuje coś, co widział i czego zaznał. Unika jednak taniej łatki autobiografizmu (tudzież pisania o sobie, co w literaturze nie jest czymś szczególnie zaszczytnym) dzięki (znowuż) symbolizmowi. Innymi słowy mówiąc: Lowry konstruuje swoje postacie w oparciu o siebie, buduje swoje światy w oparciu o rzeczywistość, jaką zna oraz opisuje sytuacje, które też mógł zaznać - ale wszystko to stanowi swoistą preambułę do głębszej narracji, która przebiega na poziomie symboliki.

Najciekawszą pod tym względem książką jest “Pod wulkanem”. Co mamy? Trzy pierwsze rozdziały, których praktycznie nie da się przeczytać (ale ich metaforyka wciąga jak narkotyk). Duszny, nieco klaustrofobiczny klimat. Konsula, ktory zapija się na śmierć. Żonę, która go opuszcza. Meksyk lat 40’ minionego wieku, Święto Zmarłych. Apokaliptyczny klimat. Wizje. Meskal, upał, burze. I wreszcie: śmierć głównych bohaterów - i sławetne już ostatnie zdanie powieści: “Ktoś rzucił za nim do rozpadliny zdechłego psa.” Czasami świat przedstawiony sprawia wrażenie rozchwianego (tak jak powierzchnia wody, którą coś musnęło - wprawdzie odbicie nie pryska, ale ulega chwilowej deformacji). Czy to zabieg celowy (mający na celu zilustrowanie tego, jak bardzo Konsul odlepia się już od rzeczywistości), czy rezultat stanu, w jakim Lowry “Pod wulkanem” pisał, tego się nie dowiemy.

Świat Lowry’ego jest światem symboli. Chmura burzowa jest jak archanioł. Autobus linii 666 kursuje po mieści. Koło Fortuny (Diabelskie koło) uwieńcza festyn. Państwo Llewellyn tracą dom za domem (klątwa?). Żyd wieczny tułacz wlecze za sobą rodzinę. Można by mnożyć przykłady. Gdyby próbować w jakiś sposób usystematyzować ową symbolikę, można by zauważyć, że układają się w swoiste grupy. Pierwsza dotyczy relacji Lowry-świat. Psy, które włóczą się za Konsulem, pożary domów, prom, na który nie można się dostać - wszystkie one mówią o tym, że człowiek Lowry’ego żyje w rzeczywistości, której nie da się pojąć, jest zawsze i wszędzie obcy, samotny i skazany na zagładę. Druga dotyczy relacji Lowry-mistyka. Trudno powiedzieć, żeby był szczególnie religijny. Czasami jednak, między stronicami jego powieści można wyczuć swoistą obawę przed sacrum, która manifestuje się przede wszystkim jako ślepy, straszliwy los, jakaś nienazwana siła, groźny deus otiosus - coś, co potrafi uderzyć niczym grom z jasnego nieba i powalić jednostkę w proch. Mistyka Lowry’ego to także mistyka apokalipsy: widać ją zwłaszcza w “Pod wulkanem” (które nasuwa kolejny problem interpretacyjny, bo owa apokaliptyczność może być po prostu skutkiem delirium tremens - a irracjonalny i wszechogarniający lęk jest jednym z jego objawów - więc i całe “Pod wulkanem” może być albo pisane w stanie DT, albo może być powieścią o DT).

Naczelnym problemem, jaki wiąże się z pisarstwem Lowry’ego, jest właśnie problem z interpretacją. Nie wszystko i nie zawsze da się wyrozumować. Trzeba uruchomić w sobie pewną wrażliwość, otworzyć się na tekst, pozwolić symbolom przemawiać do siebie - wtedy włączy się w nas intuicja, która pozwoli zrozumieć to, o czym Lowry mówił, a co jest poza słowami, w tej sferze, w której miesza się i euforia, i przerażenie.

Ola Koehler

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych