Jak wySĘPić emocje? Znowu coś poszło nie tak NASZA RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

„Polski aktor zapala papierosa, spojrzy w prawo, spojrzy w lewo, spojrzy prosto i nic. Pustka. Dłużyzna, proszę pana” – można powtórzyć za jednym z bohaterów filmu „Rejs”. Niestety na wspomnienie tych słów zbiera się człowiekowi po obejrzeniu „Sępa” Eugeniusza Korina.

Maniakalne reklamowanie filmu jako obrazu stworzonego w iście „niepolskim stylu” już mogło budzić obawy, podobnie jak trailer będący kalką zachodnich superprodukcji czy niezdrowy natłok gwiazd polskiego kina, których nazwiska ledwo zmieściły się na plakatach promujących.

A cała fanfaronada dotyczy filmu o policji. Korin, będący również autorem scenariusza, ukazuje pracę policjantów z Centralnego Biura Śledczego. Na plan pierwszy wysuwa się nadkom. Aleksander Wolin, ps. „Sęp” (Michał Żebrowski). Tytułowy bohater to istny pomnikowy topos. Człowieka bez wady i skazy. Nie dość, że szlachetny i inteligentny (absolwent astrofizyki), to jeszcze przystojny, zakładający do codziennej pracy idealnie skrojone garnitury, wsiadający do idealnie przygotowanego samochodu (widać, że producent nie oszczędzał na lakierze). Wymuskany bohater, którego koledzy upominają na „zdarzeniu”, że nie przeklina, w przerwie między zgłębianiem prawideł fizyki, matematyki i astronomii, tworzy na swojej domowej tablicy schemat przestępstwa niczym Russel Crowe obliczenia w „Pięknym umyśle”, pisząc iście Hamletowskie pytania w stylu: „Czy ktoś pomaga mordercom?” (sic!).

Jak pięść do nosa, do opowieści o gliniarzach (nawet „cebosi”) pasuje Daniel Olbrychski, ostatnio cieszący się największą popularnością za występy w… „Klanie”. Niestety w kreowanej przez niego postaci doświadczonego śledczego Bożka więcej jest z fajtłapowatego pana Arkadiusza z popularnej opery mydlanej, niż Olbrychskiego ze swoich najlepszych lat. Mało wiarygodnie wypada również Paweł Małaszyński. Grany przez niego Robaczewski nie sprawia wrażenia twardziela od zadań specjalnych o butnych usposobieniu, ale aktorskiego nowicjusza, który bezradnie miota się po deskach, jeszcze bardziej irytując się minami ziewających widzów. Nieco lepiej prezentują się Piotr Fronczewski (gen. Krasucki) i Andrzej Grabowski (Raczek), którzy przynajmniej sprawiają wrażenie: starego funkcjonariusza przyspawanego do stołka i gruboskórnego weterana ciemnych interesów. Tyle, że nawet dobra mimika i odpowiedni ton nie ratują naciąganych dialogów. Widz pozostaje z przykrym wrażeniem, że reżyser nie wykrzesał z aktorów ich ogromnego potencjału. W końcu taki Grabowski, nie raz udowadniał, że jest stworzony do filmów kryminalnych („Pitbull”, „Świadek koronny”/”Odwróceni”).

Nic więc dziwnego, że również dialogi między postaciami nakreślonymi tak niepewną ręką, są mało przekonujące i bardziej przypominają licytację na formułki, które według scenarzysty, mają być „fajne”. Ich brawura na siłę, aż bije po oczach. I tak zirytowany Sęp mówi: „To musi być profesjonalna bojówka terrorystyczna!”, zawzięty stary glina Bożek rzuca przez zęby: „Pokażemy mu, gdzie raczki zimują!” (aluzja do nazwiska przestępcy – przyp. red.), a zdenerwowany bandzior kwituje krótko: „Przegina”. Nie tylko dialogi są mocno naciągane i wskazują, że Korin wiedzę o policji czerpie z amerykańskich superprodukcji, a nie codziennego życia polskich stróżów prawa. Gliniarze przesłuchują oprychów, jakby przyjmowali pacjenta na psychoterapii, zwracają się do nich z niezwykła estymą (oczywiście forma „Pan” zachowana), a okup negocjują za pomocą rozmów telefonicznych. Cóż, pewnie pokazywanie sms-ów na wyświetlaczach byłoby zbyt mało widowiskowe…

Złośliwi mogliby przyczepić się również do samego założenia filmu. Trzeba jednak pamiętać, że thriller, również ten nadwiślański, rządzi się swoimi prawami. O ile jego twórca jest konsekwentny. Tymczasem doświadczony reżyser teatralny Eugeniusz Korin sprawia wrażenie zagubionego debiutanta, który w pewnym momencie nie wie, jak poprowadzić akcję.

Dobrą stroną filmu jest muzyka brytyjskiej grupy Archive, uciekająca rockowym szablonom, idealnie wpisująca się w mroczny klimat fabuły (w przeciwieństwie do dosyć słabych zdjęć). Tyle, że nawet intrygujące tło muzyczne nie zaciera kiepskiego wrażenia, jakie zostaje po melodramatycznej końcówce ociekającej kiczem i – szczerze mówiąc – przekreślającej mocne strony filmu.

Korzystanie z zagranicznych wzorców jest dobre, o ile reżyser ma precyzyjną wizję. Tak było w przypadku „Krolla” czy „Psów” Władysława Pasikowskiego. Reżyser stworzył „pierwsze polskie filmy amerykańskie”, ale miały jasny przekaz i silne oparcie w polskiej rzeczywistości. Podobnie zrobił Marcin Krzyształowicz, autor znakomitej „Obławy”, która w iście tarantinowskim stylu opowiadała historię oddziału partyzanckiego. Niestety „Sęp” nie zalicza się do tej chwalebnej serii. Wygląda na to, że Korin w swoim pragnieniu stworzenia typowo „niepolskiego” filmu zapisał kolejną kartę polskiej kinematografii w rozdziale „Znowu coś poszło nie tak”.

Aleksander Majewski

"Sęp", Polska 2012, reż: Eugeniusz Korin, wyst: Michał Żebrowski, Paweł Małaszyński, Andrzej Seweryn, Daniel Olbrychski, Anna Przybylska, Piotr Fronczewski. Dystr: ITI

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych