Film Erana Riklisa to ciekawe połączenie klasycznego kina drogi z traktatem o nierozwiązywalnym konflikcie na Bliskim Wschodzie. Na szczęście twórca nie bawi się w tanią antyizraelską czy antypalestyńską publicystykę. Mimo umiejscowienia go w najgorętszym rejonie świata jest to obraz bardzo uniwersalny.
Wojna libańska w 1982 roku do dziś rozpala emocję filmowców. W ostatnich latach kilku reżyserów mierzyło się z tym okresem w historii konfliktu Izraela z Palestyną („Walc z Bashirem”, „Liban”). Teraz do tematu wraca twórca nagradzanego na całym świecie „Drzewa cytrynowego”, który również opowiadał o życiu w skonfliktowanym Izraelu. Riklis dał się poznać jako twórca wyważony i pełen empatii, choć nie unika on pokazania czym w rzeczywistości są demony wojny. Widać to wyraźnie w jego nowym filmie.
„Mój przyjaciel wróg” opowiada o życiu w libańskich obozach dla palestyńskich uchodźców tuż przed rozpoczęciem wojny Izraela z terrorystami. Ulice Bejrutu mimo tego, że wojna jeszcze oficjalnie się nie rozpoczęła, już przypominają w niektórych miejscach zdewastowane miasta Europy w 1945 roku. W takim świecie musi żyć 12-letni Fahed (Abdallah El Akal), który wbrew zakazom wraz z kumplami opuszcza obóz, by buszować na „nędznych ulicach” miejsca, które zastępuje Palestyńczykom dom. Fahed mimo obowiązku ćwiczenia w partyzanckiej armii OWP woli wybiegać na prowizoryczne boisko i marzyć by zobaczyć na żywo reprezentacje piłkarską Brazylii. Dopiero śmierć jego ojca podczas bombardowania izraelskich samolotów powoduje, że chłopak z żarem w oczach pragnie zabijać każdego napotkanego na swojej drodze Żyda. Szybko dostaje taką szansę. Bojownicy OWP łapią izraelskiego pilota Yoniego ( Stephen Dorff) , który katapultował się z rozbijającego się myśliwca. Fahed, który oprócz śmierci ojca był również świadkiem przypadkowych zgonów swoich nastoletnich kolegów dostaje zadanie pilnowania Yoniego. Fahed tak mocno wczuwa się w nową rolę, że nawet rani z broni palnej więźnia.
Jednak jedna rzecz trzyma Faheda przy ziemi mocniej niż nienawiść do Izraela. Chłopak, który był wychowywany przez samotnego ojca i dziadka ( nie wiemy dlaczego zmarła matka chłopca) jak oka w głowie pilnuje rosnącego w doniczce oliwkowego drzewa (oryginalny tytuł filmu to Zaytoun czyli po arabsku oliwka), którego nasiona pochodzą z palestyńskiej ziemi jego rodziny. Ojciec przed śmiercią codziennie wraz z synem z pietyzmem ją pielęgnował. Gdy Yoni prosi chłopaka o uwolnienie go w zamian za przemycenie go przez granicę izraelską, Fahed widzi szansę by odnaleźć dom przodków. Początkowa obopólna nieufność i nienawiść Yoniego i Faheda powoli ustępuje miejsca zrozumieniu, sympatii i w końcu przyjaźni. Ranny Yoni potrzebuje Faheda nie mniej, niż osierocony chłopak izraelskiego żołnierza. Tak zaczyna się męska podróż przez Liban aż do granicy z Izraelem.
„Mój przyjaciel wróg” jest zrealizowany w konwencji klasycznego filmu drogi. Riklis stosuje nawet kilka wytartych schematów tego rodzaju kina ( brawurowa ucieczka przed wrogiem, komiczna epizodyczna postać pomagająca bohaterom, budowanie męskiej przyjaźni etc.), co powoduje, że film równie dobrze mógłby być osadzony zarówno na Dzikim Zachodzie ( kowboj i indiański chłopiec) w Wielkiej Brytanii lat 80-rych ( angielski żołnierz- młody Irlandczyk) czy w każdym innym kraju, gdzie toczy się ciągła wojna. Ten typowy dla hollywoodzkiego kina zabieg bez wątpienia pozwala nam lepiej wczuć się w opowiadaną przez izraelskiego reżysera historię. Ułatwia to też główna rola amerykańskiego aktora Stephena Dorffa, który od czasu „Krwi i wina” z Jackiem Nicholsonem na przemian bierze udział w ambitnym ( „Somewhere” Sofii Coppoli) i komercyjnym repertuarze ( „Blade”, „Alone in the dark”). Amerykański aktor wprowadza do historii, która mogłaby być hermetycznie bliskowschodnia bliższego nam ducha. I robi to naprawdę przyzwoicie. Dorff nie należy do czołówki amerykańskich aktorów, ale co jakiś czas pokazuje, że może jego talent nie jest do odpowiednio wykorzystany. Kto wie, może mamy do czynienia z nowym Kieferem Sutherlandem?
„Mój przyjaciel wróg” jest również filmem pełnym symboliki. Nie tylko drzewo oliwne, które Fahed za wszelką cenę pragnie posadzić obok dawnego domu jego rodziny symbolizuje pragnienie stabilizacji przez Palestyńczyków. Riklis we wzruszający i niejednoznaczny sposób pokazuje umieranie rannego od kuli snajpera chłopca, który z uśmiechem na twarzy wita śmierć. Ten sam wyraz twarzy ma w jednej z ważnych scen Fahed. Wzruszająco wygląda też klasa szkolna Faheda, której codziennie bomby zabierają jednego ucznia. Symbolika filmu izraelskiego twórcy w połączeniu z paradokumentalnym ukazaniem zdewastowanego Bejrutu jest bardzo mocnym punktem obrazu, któremu jednak daleko jest do arcydzieła. „Mój przyjaciel wróg” nie ma siły „Walca z Bashirem” czy nawet lewicowej „Syriany”, ale jednocześnie nie jest sztucznie napompowany jak „Królestwo”. iklis osiąga coraz rzadszy w dzisiejszym kinie złoty środek i nawet w filmie, po którym powinniśmy spodziewać się ideologicznego pazura, oddala politykę na daleki plan i ukazuje ludzkie emocje. Choćby dlatego warto ten obraz zobaczyć.
Łukasz Adamski
„Mój przyjaciel wróg”, Izrael, Wielka Brytania, Francja, reż: Eran Rikis, wyst: Stephen Dorff, Abdallah El Akal, Ali Suliman, Alice Taglioni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248496-moj-przyjaciel-wrog-zydowsko-palestynska-droga-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.