PRZED PÓŁNOCĄ Doskonałe, przenikliwe zakończenie kultowej historii NASZA RECENZJA

Niewielu jest filmowych bohaterów, z którymi widzowie wspólnie by dojrzewali. Trylogia Richarda Linklatera pozwala nam przez niemal 20 lat obserwować ewolucję postaci, które rozkochały w sobie miliony widzów w latach 90-tych. „Przed wschodem słońca” z 1994 roku był jednym z najbardziej zachwycających niezależnych filmów lat 90-tych. Opowiadał prostą historię Francuzki Celine i Amerykanina Jesse, którzy spotykali się przez przypadek w pociągu jadącym do Wiednia. Pierwsze nieśmiałe słowa zamieniają się w elektryzująca rozmowę, która trwa całą noc. Film przyniósł jego twórcy Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię oraz uznanie kultowe uwielbienie milionów widzów.

Skromny obraz opierający się wyłącznie na dialogu dwójki młodych ludzi doczekał się 9 lat później kontynuacji. Fani obawiali się, że może ona nie mieć specyficznego klimatu pierwszego obrazu. Mylili się. "Przed zachodem słońca" okazał się być równie błyskotliwy, oryginalny i świeży jak poprzednia część. Na dodatek ostatnie sceny filmu zapowiadały kontynuację niezwykłej historii. Fani znów musieli czekać 9 lat by dowiedzieć się czy tym razem los okazał się być łaskawszy dla przeznaczonych sobie bratnich dusz. „Przed północą” zupełnie niespodziewanie pojawił się na festiwalu w Sundance. Linklater wraz z ekipą pracował w Grecji nad filmem w tajemnicy przed mediami. Jaki jest efekt ich pracy?

Zupełnie nieprzewidywalny tak jak w przypadku poprzednich dwóch obrazów. Linklater wraz z Hawkiem i Delpy znów napisali głęboki, pełen pasji scenariusz, który niczym nie przypomina romantycznych komedii, ani nie jest naciąganą kontynuacją poprzednich dwóch filmów. ”Przed północą” powinien otrzymać Oscara za scenariusz, który byłby jednocześnie docenieniem całej, niezwykłej trylogii. To w końcu nie tylko na perfekcyjnym, subtelnym, wielowymiarowym aktorstwie amerykańsko-francuskiego duetu opiera się opowieść. Jej największą siłą są błyskotliwe dialogi, które powodują, że nie jesteśmy w stanie oderwać wzroku od historii opierającej się wyłącznie na rozmowie dwójki ludzi. „Przed zachodem słońca” kończył się sceną w mieszkaniu Celine, która śpiewa Jessemu napisaną przez siebie piosenkę. Jessie postanawia pójść za głosem serca i pozostać przy utraconej 9 lat wcześniej miłości życia, którą znał zaledwie kilka godzin. Tak przynajmniej odczytała enigmatyczną końcówkę filmu Linklatera większość widzów.

Linklater mógł w ostatniej części trylogii pójść w dwie strony. Albo zrobiłby nieznośną pocztówkę z Grecji, gdzie kochankowie odnajdują w końcu szczęście po latach poszukiwań, albo dokonałby pesymistycznego rozliczenia z mitem „romantycznej miłości” i wartości rodzinnych, jak w ostatnich latach robi wielu nihilistów z Hollywood. Linklater nie byłby jednak uznawany za jednego z najciekawszych twórców dzisiejszego kina, gdyby nie opowiedział swojej historii w sposób wyjątkowy. I mimo tego, że opiera się ona znów na zabawnych pełnych dygresji na temat religii, psychologii i nawet popkultury dialogach, to jej istota jest śmiertelnie poważna.
Jessie i Celine nie są już naiwnymi nastolatkami planującymi wspólną przyszłość na ulicach Wiednia. Nie są też mającymi za sobą pierwsze niepowodzenia i zawody życiowe 30-latkami, którzy w romantycznym Paryżu boją się przyznać, że są sobie przeznaczeni. Teraz poznajemy ich jako rodziców, ludzi odnoszących zawodowe sukcesy i romantyków, którzy walczą z codziennym pragmatyzmem. Czy jednak taka para może pozostać do końca pragmatyczna i zamienić się w „stare dobre małżeństwo”? Dziś już nie pytamy czy ta dwójka młodych, pięknych, inteligentnych ludzi będzie ze sobą. Teraz pytamy czy uda im się związek, który tak mozolnie budowali, utrzymać.

Nie zamierzam zdradzać zbyt wiele treści filmu. Zresztą jak to zrobić, skoro opiera on się wyłącznie na dialogach? A te są jak dobrze poprowadzona orkiestra. Linklater wraz ze swoimi aktorami dawkują nam napięcie tylko za pomocą słów, gestów i wyrazów twarzy. Jedno słowo i gest może zmienić moment pełen seksualnego uniesienia w wymianę zdań, która przerodzi się pełną życiowych pretensji kłótnię. Aktorzy płynnie przechodzą różne stany emocjonalne, drążąc na naszych oczach własne wnętrze. Tak wyglądają najlepsze sztuki teatralne, które odsłaniają realne umiejętności artystów. Kino pokazało nam wiele par dokonujących rachunków sumienia. „Przed północą” jest najlepszym z nich.

Czy to ostateczny koniec opowieści o miłości Amerykanina i Francuzki? Czy może jednak za kolejne 9, 18, 27 lat Linklater, Hawke i Delpy dopiszą kolejne rozdziały do opowieści o życiu każdego z nas? To byłoby bez wątpienia jedno z największych dzieł w historii kinematografii. „Będziemy razem jako 20, 30, 40, 50, 60-latkowie, aż staniemy się parą jak z filmu "Miłość"- powiedziała jednym z wywiadów Delpy. Znając poprzednie części filmu możemy być jednak pewni, że koniec nie będzie miał wspólnego nic z tym do czego nas przyzwyczaiło kino. A może jednak mamy z nim do czynienia?

Łukasz Adamski

„Przed północą”, USA 2013, reż. Richard Linklater, wyst: Ethan Hawke, Julie Delpy. Dytr: Best Film

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych