Nasza matka – L. Riefenstahl, nasz ojciec – J. Goebbels

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Czy rzeczywiście jest prawdą, że film „Nasze matki, nasi ojcowie”, został… „świetnie zrealizowany”, jak stwierdziła większość uczestników debaty w TVP1, po emisji ostatniej jego części? Przy czym – jeśli dobrze zrozumiałem tę pochwałę – chodziło tu także o walory artystyczne filmu...?

Kategorycznie nie zgadzam się z taką oceną. Gdyby natomiast przyjąć kryteria „świetnej realizacji”, wyznawane onegdaj przez Leni Riefenstahl, gdy tworzyła swój wiekopomny obraz: „Triumf woli”, poświęcony swemu idolowi, Adolfowi Hitlerowi, to z taką oceną mógłbym się – być może - zgodzić..? [Warto tu dodać, że na ogół uznaje się nowatorstwo jej języka filmowego – przy okazji tego ostatniego filmu - a nawet stworzenie „nowej estetyki filmowej” w filmie „Olimpia”.] Mógłbym więc zgodzić się, z tym zastrzeżeniem wszelako, że chodziłoby wyłącznie o skuteczność efektu propagandowego, bo o żadnym nowatorstwie języka, czy walorach artystycznych nie może być mowy… To ostatnie, zresztą, jest – ex definitione – wykluczone, gdy mowa o dokonaniach w propagandzie stricte politycznej.

Film jest „wtórny”, bo posługuje się „kalkami” - a rebours – zaczerpniętymi z innych; także wybitnych obrazów, jak „Kabaret”. Wykształconemu widzowi, oglądającemu „wyciskającą łzy z oczu” sekwencję, której towarzyszy „tęskna pieśń” za ukochanym, śpiewana przez Gretę, ozdobioną… sielankowymi zdjęciami z frontu wschodniego, gdy „nasz biedny chłopiec”, Friedhelm, brnie przez zaspy - wśród ośnieżonych choinek („bożonarodzeniowych”, ma się rozumieć!) – dźwigając lichą strawę dla wygłodniałych i zmarzniętych „towarzyszy broni”; więc temu widzowi musi przychodzić na myśl genialna (w swej prostocie) scena z filmu „Kabaret”, w której młody chłopiec zaczyna śpiewać: „Tomorrow belongs to me!” („Jutro należy do mnie!”), co podchwytują kolejne grupy Niemców.

Nie przypadkowe to skojarzenie, bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że twórcy owego zakłamanego filmu, świadomie posłużyli się takim („skopiowanym”) zabiegiem, aby podjąć swego rodzaju „polemikę” z tym najbardziej – prawdopodobnie (w historii kina) – wstrząsającym oskarżeniem nazizmu, entuzjastycznie popieranego przez ogromną większość Niemców, dopóki Hitler był zwycięzcą. Ale tu mamy do czynienia – w myśl współczesnej „poprawności politycznej”, zwłaszcza niemieckiej – z oskarżeniem (jeśli w ogóle coś jest tu oskarżane, poza fatum?) nazizmu, „zaszczepionego” Niemcom przez rasę przybyszów z… Marsa! Bo w żadnym miejscu tego produktu propagandy, widz nie znajdzie odpowiedzi na pytanie, skąd wziął się ów nazizm, w ogóle? I wojna światowa oraz inne drobiazgi..? Porównanie tych scen znakomicie ilustruje, jak niewiele - w gruncie rzeczy - dzieli sztukę wysoką (znakomity, artystyczny „skrót myślowy”, z filmu „Kabaret”) od… tandety: owej „tęsknej pieśni”, adresowanej do niewyszukanych, czułostkowych „instynktów” odbiorcy, a posługującej się środkami ekspresji, zerżniętymi z utworu artystycznego.

Inaczej rzecz się ma z jedną z ostatnich scen, gdy Friedholm decyduje się „wystawić pierś” na karabiny wroga. Nieprzypadkowo bierze w niej udział „najlepszy” Niemiec, Friedhelm; „pacyfista”, zmuszony do udziału w wojnie, którego od początku nie chciał… Bo on ma tu do wypełnienia „misję”, do której ustawiany jest od swojego „pacyfistycznego” początku. Postanawia, mianowicie, swą bezsensowną śmiercią (skądinąd – całkowicie nieprawdopodobną!) uratować życie 12-letnich, uzbrojonych towarzyszy broni, skłaniając ich swym czynem do poddania się… I tu „żywcem” nasuwa się inne źródło: czysto propagandowe, a nie – artystyczne, jak poprzednio. W czasach mojej młodości bezlitośnie kpiliśmy z sowieckich filmów i podobnych „gierojów sowieckowo sojuza”, którzy – rozdzierając koszule na piersiach – nieubłaganie apelowali do wroga: „nu, strielaj, (j…) w moju otkrytoju grut’!” Owa scena z Friedhelmem jest więc „żywcem” wzięta z takich sowieckich prop-agitek, w których całkowicie bezsensowna śmierć, zostaje… kanonizowana do „bohaterskiej” ofiary „całopalnej”, złożonej na „ołtarzu ojczyzny”..! I znowu – nieuchronnie – mamy do czynienia z tandetą.

Nawiasem mówiąc - tak oto historia zatoczyła swe szydercze koło… Po dziesiątkach lat tresowania nas produktami sowieckiej „polit-gramoty” – przez telewizję, poddaną kurateli sowieckiej – przyszedł czas, na „reedukację”, za pomocą niemieckiej – tym razem - propagandy; i to za nasze własne pieniądze!

Innym – wielce pouczającym - zestawieniem, może być „sterylnie” wykonana (przez Friedhelma) egzekucja „niedostrzelonej” Rosjanki (bo któremuś Niemcowi jednak „zmiękło serce”!), z niezwykle brutalnym dobijaniem – bez żadnych „poprawek”, jak wyżej - rannych Niemców, pozostałych po ewakuowanym lazarecie, dokonywanym – i to w długiej sekwencji - przez żołnierzy sowieckich. A towarzyszą temu, „nieodzownie”, bestialskie gwałty sowieckie. Oczywiście, sowieccy „bojce” brutalnie i często gwałcili, ale czyżby żołnierze Wehrmachtu nie gwałcili kobiet także, lub nie mordowali rannych?! Jasne, że tak i twórcy to wiedzą, więc dlaczego zabrakło tu symetrii? Bo zamiast niej otrzymujemy „symetrię” pozorną, gdy obaj niemieccy bracia – niestety, wyłącznie werbalnie! – rozczulają nas banalną zgoła sentencją, że „wojna wyzwala w nas to, co najgorsze”! Autorzy bowiem wiedzą doskonale, że - współcześnie - najskuteczniej indoktrynuje się odbiorców „obrazkiem”, a nie słowem, które tutaj służy wyłącznie za alibi „bezstronności”. [Nie dość na tym, bo owa „sztuczka” (narracja bohaterów), pozwala autorom na epatowanie nas „egzystencjalnymi rozterkami” osobników… wyższej rasy, podczas gdy człowiek „prymitywny” – jak owa „dzicz słowiańska” - takich „rozterek” już nie doświadcza, przecież!] I tu koniecznie trzeba odwołać się do opinii Piotra Semki, który – w „debacie” po filmie – zgłosił słuszne obawy, czy aby tym serialem nie próbuje się reanimować tradycyjnej pogardy Niemców dla narodów „brudnego, prymitywnego Wschodu Europy”: Polaków, Rosjan, Ukraińców..? [Żydów już nie, bo na to się nie odważą; przynajmniej na razie..?] Ależ ma się rozumieć, że „próbuje się” – dodam od siebie – a nawet całkiem odżywa tu „poetyka Herrenvolku”? A to ci dopiero ambaras, po tylu latach denazyfikacji, „dialogu i przyjaźni”..?! Wreszcie – jeden jeszcze „chwyt”, obnażający prawdziwe intencje autorów. Realizatorzy często posługują się przebitkami filmowymi, nakręconymi podczas wojny a tym zabiegiem chcą – bez wątpienia - wmówić widzowi „historyczność źródeł” swojego produktu. Skoro więc sugeruje się nam „fabularyzowany… dokument”, to dlaczego wśród owych przebitek nie znalazła się ani jedna (spośród licznie nakręconych podczas wojny), dokumentująca zbrodnie Wermachtu na ludności cywilnej w Polsce i na Wschodzie? Pytanie jest najzupełniej retoryczne i dlatego tytuł moich uwag – trawestację tytułu owej produkcji – adresuję nie do Niemców in gremio, lecz do realizatorów owego produktu niemieckiego „przemysłu rozrywkowego”!

Pora więc podsumować: film jest banalnym gniotem propagandowym (choć nie neguję niezłej – skądinąd – gry aktorskiej), dość sprawnie posługującym się ogranymi i sprawdzonymi środkami marketingu politycznego. I niczym więcej, bowiem immanentnym składnikiem sztuki wysokiej jest służba prawdzie, a nie – zamówieniu „polityki historycznej” Niemiec, jak w tym przypadku. Gdy brakuje prawdy, wówczas – nieuchronnie – produkt ześlizguje się w… tandetę. A o prawdzie nie sposób tu mówić także w odniesieniu do „wątku niemieckiego”, zawierającego trudno policzalne nieprawdopodobieństwa, przemilczenia, „pół-prawdy” i kłamstwa, których wyczerpujące omówienie wymagałoby osobnego, obszernego traktatu. [Przytoczę jeszcze jedno curiosum – „cudowną” zgoła transportację Victora, wyróżniającego się zdecydowanie semicką twarzą, z okolic Tarnowa do… Berlina; i to przez kraj obcojęzyczny, zaludniony „zdziczałymi antysemitami”, jak zażyczyli sobie twórcy!?] Ci, którzy dopatrują się „walorów artystycznych” w tej produkcji (a jest ich całkiem sporo, jak zauważyłem), są ofiarami tej przebiegłej i skutecznej - jak się okazało, niestety - manipulacji…


Pod koniec filmu pada - z ust Wilhelma – jedyne chyba zdanie prawdy (gorzkiej i… proroczej), z którą nie sposób się nie zgodzić: „Niedługo będą tu sami Niemcy i ani jednego nazisty!” W świetle zgoła odmiennego przesłania całości, zdanie to sprawia wrażenie niezamierzonego „wypadku przy pracy”; jakiegoś „freudowskiego” przejęzyczenia..? Ale bo też cały propagandowy wysiłek (i ów produkt „przemysłu rozrywkowego”) jest – paradoksalnie - obliczony na osiągnięcie takiego właśnie celu, w świadomości Niemców i reszty świata: „Ani jednego nazisty, w historii Niemców”..!

Bogdan Czajkowski

Autor jest reżyserem (absolwentem warszawskiej PWST) i publicystą

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych